ODD THOMAS. Mało znany thriller fantasy reżysera Mumii
Do prozy tego pana nie mam cierpliwości – potoczysty styl nie jest w stanie zakryć niedorzeczności, od których aż się pleni – ale twórczość Sommersa lubię. Czasem przesadza z efekciarstwem („Van Helsing”, „G.I. Joe: czas Kobry”), ale zachowawszy umiar, potrafił nakręcić bardzo dobrą „Mumię” oraz solidną aktorską wersję „Księgi dżungli”. Swoim nowym filmem jednak prezentuje kompletny brak wyczucia tak względem tonacji, jak i wielogatunkowości, której nie potrafi sprostać. Jego „Odd Thomas” jest komediowo-romantycznym kryminałem z wiodącym wątkiem fantastycznym, któremu tematycznie najbliżej do „Przerażaczy” Petera Jacksona, lecz na tym podobieństwa się kończą. Jackson wycisnął z gatunków co tylko się dało. Sommers nie daje rady nawet z jednym.
Tytułowy bohater o nietypowym imieniu Odd jest kucharzem w barze szybkiej obsługi w małym miasteczku Pico Mundo. Dwudziestokilkulatek o wesołej aparycji wiedzie spokojne życie ze swoją wielką miłością Stormy Llewellyn, poza momentami, gdy widzi zmarłych. Jemu samemu ciężko wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, ale doskonale sobie radzi z wykorzystaniem swojego daru. Jako samozwańczy detektyw rozwiązuje zagadki śmierci, tych, którzy się do niego zwracają, lecz nowa sytuacja wymaga od niego zapobiegnięcia tragedii dopiero mającej nadejść. Gdy dostrzega stado bodachów (demonicznych stworów niewidocznych dla ludzi) krążących wokół niejakiego Boba Robertsona, Odd wie, że ciemne chmury zebrały się nad Pico Mudno. Odkrywając kolejne sekrety Robertsona naraża się zarówno martwym, jak i żywym. Ot cały Odd Thomas.
Tak przedstawiona fabuła niekoniecznie zwiastuje zły film. Pomimo całej swojej niechęci do Koontza i poprzednich poronionych ekranizacji jego powieści („Diabelskie nasienie”, „Obserwatorzy”, „Odwieczny wróg”), to nie historia w „Odd Thomas” pogrąża ten film, lecz reżyseria. Wydawać by się mogło, że fachura, jakim jest Sommers, potrafi poruszać się na styku gatunków, tym bardziej jeżeli sam weźmie się za adaptację prozy autora „Gromu”. Nic bardziej mylnego – wszechobecna narracja z offu głównego bohatera skutecznie odbiera ochotę poznawania świata, skoro i tak wszystko jest tłumaczone i po trzykroć powtarzane. Jaki jest sens budowania napięcia skoro zaraz zostanie ono zaprzepaszczone tekstami Odda świadczącymi o jego sprycie i poczuciu humoru? Skąpane w pastelowych kolorach, wyjęte żywcem z lat 50-tych miasto oraz radośni i pozytywnie nastawieni bohaterowie (nie wyłączając szefa policji, którego gra zaskakująco bezbarwny Willem Dafoe) stoją w opozycji do mrocznej intrygi z udziałem demonów i psychopatów. Można na tym zbudować piękny kontrast, lecz nie każdy jest Davidem Lynchem czy Stevenem Spielbergiem, a już na pewno nie Sommers.
Problemy z tonacją Odd Thomas przekładają się na niezobowiązujące śledzenie intrygi, która z każdą chwilą przestaje być wciągająca, a staje się męcząca, zwłaszcza jeżeli ktoś za szybko odgadnie kolejne wolty. Im bliżej końca, tym gorzej dla cierpliwości widza, a końcowy zwrot akcji nie dość, że raz jeszcze wywraca tonację do góry nogami, to na dodatek sprawia u oglądającego uczucie rezygnacji. „Poddaję się”, pomyślałem w finale, nie tyle z rozpaczy, ile w geście solidarności z tytułowym bohaterem. On też dostał kopa w dupę, ale w przeciwieństwie do mnie, przez wcześniejsze 90 minut nieźle się bawił.
Pośród tych wszystkich słabych elementów łatwiej wyróżnić te, które podobały mi się. Właściwie to poszczególne ogniwa nie są takie złe; dopiero w połączeniu z innymi tworzą niestrawną mieszankę. Grający Odda Anton Yelchin ma w sobie wystarczająco dużo wdzięku i talentu, dzięki czemu jego postać nie jest przesadnie bohaterska, a zarazem nie robi z siebie błazna. Jednak w zderzeniu z nieustającymi komentarzami z offu szybko zaczyna nudzić. Jego sceny z Addison Timlin (Stormy) wypadają naturalnie i uroczo, choć przydałaby się dziewczynie porządna szkoła aktorska, bo samymi uśmiechami daleko nie zajdzie. Również przez potraktowanie ich związku bardziej w kategorii młodzieńczej pierwszej miłości niż wielkiego uczucia finał leży na łopatkach. Sommers zresztą cały ten film kręci jakby na pół gwizdka – mniejszy budżet, mniejsza skala, ale i chyba mniejsze ambicje, aby z książkowego materiału wycisnąć, ile tylko się da (chyba, że więcej się nie dało). Korzystając z mądrości Mike’a Ehrmantrauta, następnym razem zamiast bawić się w półśrodki niech idzie na całość. Może dzięki temu w przyszłości nie otrzymamy komedii, która nie bawi, kryminału bez zaskoczeń, lichego romansu i fantastyki z kiepskim CGI.
Tak niska ocena dla filmu Sommersa nie jest podyktowana poirytowaniem z mojej strony, ani nawet niechęcią do historii wziętej z kart książki Koontza. Nawet teraz trudno mi ocenić, czy „Odd Thomas” to nieudane filmidło, dowód reżyserskiej niemocy, czy zaprojektowane kuriozum, celuloidowe dziwadło, które po prostu mi nie podeszło. No, nie wiem, po prostu nie wiem.