RESOLUTION. Wymagający horror, który przykuje cię do ekranu
Cykl Od szeptu w krzyk powstał z myślą, aby przypomnieć bądź odkryć stare horrory, twórców mających na swoim koncie jeden lub więcej pamiętnych filmów grozy, i szukać jej pod najróżniejszymi postaciami. Łatwiej jest mi pisać o pozycjach mających już swoje lata, gdyż doskonale widzę, jaki jest ich wkład w przyszłe kino, gatunkowe i nie tylko, czym zapisały się w historii i dlaczego warto o nich wciąż pamiętać. Nie mówiąc o strachu, którego czas bywa największym wrogiem – coś, co straszyło kiedyś, dziś może nie tylko nie robić wrażenia, ale wręcz nużyć, a nawet śmieszyć. A że coraz częściej pisząc o nowych horrorach używam terminów „schematyczny”, „zapożyczenia” oraz „remake”, postanowiłem tym razem zaprezentować w miarę świeży, powstały w tej dekadzie film, który od pierwszego seansu poraził mnie swoją oryginalnością.
Resolution rozpoczyna się od nagrania, na którym pewien brodaty jegomość ćpa, chodzi ze strzelbą na łonie natury, strzela do butelek i w powietrze, ale przede wszystkim sprawia wrażenie bardzo nieszczęśliwego człowieka. Filmik ten otrzymuje Michael (Peter Cilella), ostatni przyjaciel Chrisa (Vinny Curran), i nazajutrz po jego obejrzeniu jedzie w swoje rodzinne strony, aby ratować kumpla przed niechybnym końcem. Na miejscu odkrywa, że mieszka on w jakimś pustostanie blisko lasu i nie interesuje go żadna pomoc, zwłaszcza odwyk. Michael traktuje go zatem paralizatorem i przykuwa do rury w domku, proponując, że jeśli po tygodniu takiej właśnie kuracji nadal będzie chciał trwać w narkotykowym otępieniu, da mu spokój i pogodzi się z wyborem przyjaciela. Podczas gdy Chris uwięziony jest u siebie, jego kolega odkrywa coraz to dziwniejsze rzeczy na zewnątrz.
Nie jest to bynajmniej jeszcze jeden horror o domku w lesie, który atakują złe siły bądź psychopatyczni mordercy. Zagrożenie ma tu zresztą wymiar cokolwiek niedookreślony i początkowo może się wydawać, że główni bohaterowie najbardziej powinni się bać okolicznych dilerów narkotykowych lub Indian, bo to na ich terenie Chris squatuje (pustostan stoi na terytorium rezerwatu). Ci pierwsi są głupi, ci drudzy ugodowi, ale obie grupy stawiają warunki, których niespełnienie może grozić śmiertelnym niebezpieczeństwem. O ile jednak jest to ryzyko wiadome dla dwójki przyjaciół, o tyle kolejne znaleziska Michaela sugerują mniej oczywistą, ale dużo bardziej złowieszczą formę groźby. Skupiona jest ona wokół pozornie przypadkowych zdjęć, taśm filmowych, slajdów, książek, tego wszystkiego, co jest nośnikiem jakiejś narracji, opowieści. Co ważniejsze, historie te kończą się dla ich bohaterów tragicznie i wygląda na to, że Chris i Michael znaleźli się w takiej właśnie fabule.
Zgodzę się, że w tak przedstawionym streszczeniu da się wyłapać pewne zbieżne punkty z innymi powstałymi w podobnym czasie filmami grozy – odwyk mimo woli, na dodatek w domku w lesie, przypomina nową wersję Martwego zła (2013), makabryczne filmiki, mogące być dziełem mordercy, odsyłają pamięcią do Sinister (2012), zaś z Domem w głębi lasu (2012) łączy Resolution próba analizy działań filmowego horroru. Zwłaszcza ten ostatni tytuł jest dosyć dobrym odniesieniem do głównej myśli, wokół której debiut Justina Bensona i Aarona Moorheada jest skonstruowany, acz tamten obraz, opowiadający o piątce studentów odgrywających wbrew sobie role typowe dla bohaterów slashera, stawiał na bardziej zabawową i bezpośrednią grę z widzem. Resolution tymczasem nie podaje niczego na tacy, każąc widzom domyślać się, co tak naprawdę oglądają.
Nie chodzi tu tylko o warstwę fabularną filmu, choć przez długi czas trudno stwierdzić, gdzie należy szukać horrorowej strony tej opowieści. Następne dwa akapity zahaczają o terytorium spoilerowe, zatem jeśli ktoś nie chce sobie zepsuć seansu wiedząc za dużo, niech je pominie.
Tytuł odnosi się oczywiście do rozwiązania, rozstrzygnięcia, ale również do rozdzielczości, terminu bezpośrednio związanego z obrazem. Jest to pierwsza wskazówka, aby film oglądać uważnie, obserwując nie tylko fabułę, ale i jej oprawę. Drgnięcia kamery, rwany, niechlujny montaż czy zaskakujące użycie dźwięku mogą być bowiem czymś więcej niż błędami początkujących reżyserów. Zwłaszcza jeśli nie tylko my, ale i postaci zwracają na nie uwagę. Największym sukcesem Resolution jest to, że prawie niezauważalnie zaciera granicę między dziełem a doświadczeniem jego oglądania, być może dlatego, że jednym z tematów jest tu odbiór utworu i świadomość uczestnictwa w nim. Forma filmu zawiera ślady pewnej tajemnicy (manipulacji?), tak dla głównych bohaterów, jak i widzów – ci pierwsi wyczuwają, że mogą być obserwowani, podczas gdy ci drudzy uświadamiają sobie, że to właśnie oni są obserwatorami. Metahorror rodzi się tu niejako obok oglądanej historii, jako uzasadnienie znalezisk Michaela – każda opowieść potrzebuje swoich bohaterów, ale i odbiorców.
A co z twórcami? W surrealistycznym wręcz finale, kiedy Michael i Chris uciekają przed swoim przeznaczeniem, reżyserzy umywają ręce od niedoli swoich postaci. Skoro bowiem treścią filmu jest jego forma, również i ten, który odpowiada za całość, musi być niejako częścią fabuły. W swoim ostatnim obrazie, The Endless (premierę miał na kilku festiwalach już w zeszłym roku, ale do dystrybucji wejdzie dopiero w obecnym), Benson i Moorhead poszli jeszcze dalej, wcielając się w głównych bohaterów, którzy noszą ich imiona, nieprzypadkowo również umieszczając w fabule postaci z Resolution.
Jest to zabawa przemyślana – co ważne, nie tracąca nigdy z widoku swoich bohaterów i ich niełatwych relacji – dająca dużo satysfakcji tym, którzy lubią podczas seansu głowić się nad tym, co oglądają; ci natomiast szukający w horrorze strachu wynikającego z opartych na jump scares obrazów skapitulują na długo przed finałem bądź zakończą film w niemałej frustracji. Twórcy więcej sugerują niż wyjaśniają, implikując, że cała rzeczywistość, w której znaleźli się główni bohaterowie, jest w jakiś sposób skażona narracyjnością. Wiem, że w kontekście filmu jako formy z góry zakładającej narrację brzmi to jak masło maślane, ale oglądając konkretne epizody w Resolution ma się wrażenie, z jednej strony, całkowitej ich przypadkowości, z drugiej zaś, że inne historie niejako przeniknęły do opowieści o dwójce przyjaciół. Ludzie, z którymi się styka się głównie Michael – czy chodzi o członków dziwnej sekty, pacjentkę okolicznego uzdrowiska, francuskiego badacza zafascynowanego lokalnym folklorem – oni wszyscy zdają się być częścią większej całości, mającymi do opowiedzenia własne historie. Fakt powstania The Endless dowodzi, że reżyserski duet chce eksplorować swój świat, fantastycznej grozy doszukując się nie tyle na styku treści i formy, ile utożsamiając jedno z drugim.
Gdybym miał porównać debiut Bensona i Moorhead do innego filmu, byłby to fantastyczno-naukowy Wynalazek (2004), w reżyserii Shane’a Carrutha, równie skromne, acz wymagające kino, zmuszające widza do nieustannego wątpienia w przedstawiony świat. O ile jednak Carruth również w swoim następnym obrazie, Upstream Color (2013), eksperymentuje z formą, o tyle twórcy Resolution i The Endless udowodnili, że potrafią kręcić także w bardziej konwencjonalny sposób. W Spring (2014) młody Amerykanin przyjeżdża do Włoch, gdzie poznaje i zakochuje się w dziewczynie skrywającej potworną tajemnicę. Drugi film reżyserskiego duetu ponownie dowodzi, że horroru szukają oni w pozornie odległych miejscach i sytuacjach – urokliwy romans zostaje uzupełniony o wręcz Lovecraftowskie motywy – ale w tym przypadku forma i treść nie zmuszają widza do ciągłego wysiłku intelektualnego.
Spring świadczy o możliwości zaistnienia Bensona i Moorheada w horrorze bardziej mainstreamowym, jeśli tylko będą tym zainteresowani, ale na razie wolą chyba realizować swoje autorskie wizje na niezależnym poletku (obaj odpowiadają również za produkcję i montaż, przy czym scenariusz jest zawsze autorstwa tylko pierwszego z nich, a zdjęcia drugiego). Póki efektem tego będą takie filmy jak Resolution, nie mam nic przeciwko.