search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Sinister

Krzysztof Walecki

25 listopada 2012

sinister
REKLAMA

Film otwiera wyjątkowo drastyczna scena egzekucji – cztery osoby (jak się później okaże, rodzice i dwójka dzieci) stoją w kapturach na głowach, oplecione wokół szyi sznurem przywiązanym do gałęzi drzewa. Nagle, ktoś uruchamia elektryczną piłę, która odcina sąsiednią gałąź, podnosząc, na zasadzie przeciwwagi, zakapturzonych ludzi, jeden po drugim. Ich śmierć wydaje się nieludzka, ale nie tylko z powodu użytej metody. Po pierwsze, nie widzimy mordercy, piła wydaje się poruszać samoczynnie. Po drugie, cała scena nakręcona jest w jednym długim i nieruchomym ujęciu kamerą Super 8, świetnie nadającą się do prostych, rodzinnych filmów.

Pytanie brzmi, kto jest autorem tego makabrycznego nagrania.

Kilka miesięcy później, do domu, w którym wcześniej mieszkała zamordowana rodzina, wprowadza się pisarz Ellison Oswald ze swoją żoną i dwójką dzieci. Już pierwszego dnia wita ich miejscowy szeryf radząc natychmiastowe opuszczenie feralnej posiadłości. Bezskutecznie, bowiem specjalizujący się w książkach o prawdziwych zbrodniach Ellison wie, że historia poprzednich właścicieli może dać mu upragniony przebój na miarę swej debiutanckiej „Krwi w Kentucky”. Nie kwapi się natomiast, aby uświadomić swoją rodzinę, dlaczego wybrał akurat ten dom. Na strychu Oswald znajduje karton pełen taśm i projektor, których nie powinno tam być. Nocą, gdy wszyscy śpią, zaczyna przeglądać filmy, z przerażeniem odkrywając, że zarejestrowane są na nich morderstwa rodzin, sięgające roku 1966. Wkrótce zauważa tajemniczą postać obecną na każdym nagraniu.

[quote]„Sinister” Scotta Derricksona zapożycza z klasyki kina grozy na potęgę.[/quote]

Dom, w którym zamieszkują Oswaldowie uznać można za nawiedzony (najbliżej tu do „Lśnienia” również z pisarzem w roli głównej), ale prawdziwe upiory rodzi taśma filmowa, a to już odsyła nas do „Kręgu”. Znajdziemy tu nawet podobne rozwiązania fabularne, co w zeszłorocznym „Naznaczonym” Jamesa Wana, który sam wzorował się na innych słynnych horrorach, zwłaszcza „Poltergeist” Hoopera. Jest i modny obecnie nurt „found footage”, czyli rzekomo prawdziwe nagrania, które u Derricksona są motorem napędowym filmu. A i tak, pomimo całego tego kopiowania, „Sinister” wybija się w swoim gatunku – już dawno nie widziałem horroru, który nie starałby się przypodobać widzowi. Który, choć posiada walory kina rozrywkowego, trudno nazwać rozrywką.

 

Tajemnicze odgłosy na strychu, niepokojąca muzyka, czy wyskakujący zza kadru upiór potrafią wystraszyć niejednokrotnie, lecz obok konwencjonalnych metod budzenia lęku Derrickson, z powodzeniem, buduje złowrogi nastrój, który udziela się tak widzom, jak i bohaterom. Zamknięty w domu, niczym w pułapce, Ellison (jak zwykle niezawodny Ethan Hawke) co noc ogląda kolejne nagrania okrutnych morderstw, starając się znaleźć wspólny mianownik. Chce napisać wielką książkę, lecz na chwilę obecną sam staje się niewolnikiem twórczości kogoś innego. Schemat znalezionych na strychu filmów jest ten sam – na początku obserwujemy radosny obrazek z życia rodziny, a następnie ich gwałtowną śmierć. Zilustrowane jest to upiorną muzyką, która z pewnością znajdzie swoich fanów. Od jednego aktu przemocy do następnego, mijają kolejne długie noce, przerywane krótkimi scenkami za dnia, podczas których Ellison najczęściej kłóci się z żoną (bardzo dobra Juliet Rylance). Derrickson rzadko kiedy pozwala sobie na momenty humoru. Te są przede wszystkim udziałem zastępcy szeryfa, któremu marzy się, aby jego nazwisko znalazło się w następnej książce Oswalda, w podziękowaniach.

W gęstej i nieprzyjemnej atmosferze trudno doszukać się jakiegoś jasnego punktu. I nie mówię tu tylko o jakimś irracjonalnym zwyczaju bohatera Hawke’a, aby nie zapalać światła w ciemnym pomieszczeniu. Nawet w dziennych scenach wpadające przez okna promienie słoneczne są blade, i tylko potęgują uczucie bezradności u pisarza. Wszakże jedyne, co robi to ogląda makabryczne filmy, próbując dociec, kim jest ich autor. Czy Derrickson wraz ze współscenarzystą, C. Robertem Cargillem, krytykują w ten sposób recenzujących filmy, którzy z uporem maniaka próbują znaleźć w horrorach coś, czego nie ma?

Czasem najlepsze, co taki krytyk może zrobić, to nie zagłębiać się zbyt bardzo w film i wystawić ocenę tylko na podstawie tego, ile razy podskoczył na fotelu podczas seansu. W przeciwnym wypadku ta praca może doprowadzić do szaleństwa, a nawet zabić. Gdybym miał ocenić „Sinister” według ilości skoków adrenaliny, byłaby to dosyć wysoka nota, ale Derrickson mógłby się poczuć urażony taką metodą. Bardziej mu zależy na wywołaniu uczucia trwogi niż strachu – od początku widz przeczuwa, że bohater filmu mierzy się z czymś, czego nie jest w stanie ani zrozumieć, ani pokonać, i tak jest do samego końca. Finał nie będzie zaskoczeniem, lecz konsekwentnym i przerażającym następstwem wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy. Ale czego spodziewał się Ellison, wprowadzając się do domu należącego wcześniej do wymordowanej przez nieznanego sprawcę rodziny? Zamiast zastanawiać się nad tożsamością mordercy, powinien zadać sobie pytanie o jego aktualne miejsce pobytu.

REKLAMA