OCZY TAMMY FAYE. Teleewangelizm na słodko-gorzko
Zawarte w nagłówku pojęcie teleewangelizmu oznacza zjawisko w Polsce w zasadzie nieobecne. Chodzi bowiem o medialnych pastorów, którzy głosili ewangelię na niezwykle popularnych chrześcijańskich kanałach telewizyjnych, zbijając jednocześnie fortunę za sprawą datków od swych „parafian”. Słynnym duetem teleewangelistów byli państwo Jim i Tammy Faye Bakker, o których to opowiada film zamknięcia 12. edycji festiwalu American Film Festival, Oczy Tammy Faye w reżyserii Michaela Showaltera.
Film, który był na radarze Jessiki Chastain od blisko 10 lat, opowiada o tytułowej bohaterce, Tammy Faye LaValley, którą niezachwiana chrześcijańska wiara zawiodła na szczyty słupków oglądalności, zaś chciwość – na samo dno hierarchii społecznej. Niezwykle pozytywna i życzliwa Tammy Faye (godna nagród kreacja Chastain) wiodła proste i uduchowione życie na prowincji w stanie Minnesota, dopóki w latach 60. nie poznała w biblijnym college’u Jima Bakkera (Andrew Garfield), zapalonego przyszłego pastora, z którym wzięła ślub po niespełna roku znajomości. Jim miał ogromne ambicje – chciał krzewić Słowo Boże, choć zupełnie nie przeszkadzała mu wizja jednoczesnego wzbogacenia się. Dzięki zapałowi i determinacji Bakkerowi udało się nawiązać kontakty z potężnymi postaciami teleewangelizmu, dzięki który Jim i Tammy Faye trafili na antenę telewizyjną. Tam szybko zyskali popularność, głównie za sprawą niezwykłej ekspresji i talentom wokalnym pani Bakker, która stała się prawdziwą gwiazdą chrześcijańskiego przemysłu muzycznego. Wkrótce Jim i Tammy Faye uniezależnili się od swych niegdysiejszych dobroczyńców, tworząc własne teleewangelickie imperium pod szyldem PTL, czyli Praise The Lord. Sielanka trwała jednak tylko przez jakiś czas, bo choć nie brakowało mu wizji i rozmachu, Jim Bakker nie był najlepszym przedsiębiorcą i managerem…
Film Michaela Showaltera, który przed kilkoma laty wyreżyserował nagradzane I tak cię kocham, to klasyczna opowieść „od zera do bohatera… do zera” – Oczy Tammy Faye to niemal teleewangelicka wersja Wilka z Wall Street, jeśli narkotyki i prostytutki zastąpilibyśmy wiarą i poświęceniem. Bo w przeciwieństwie do Jordana Belforta z filmu Martina Scorsese Tammy Faye nigdy nie kieruje się wyłącznie chciwością. Upadek imperium Bakkerów odbił się szerokim echem w mediach i był nie lada skandalem – zarzucano im wykorzystywanie widzów i dobroczyńców, a nawet wątpiono w ich wiarę. Showalter pokazuje jednak, że poczciwa Tammy Faye na żadnym etapie swej obfitującej w sukcesy kariery nie przeistoczyła się w żadną bogactw bestię, choć – nie ulega wątpliwości – miała obawy, że nie wszystko w imperium PTL się zgadza. Jest w Oczach Tammy Faye taki dialog, który usłyszeć można nawet w zwiastunie:
- Nie robimy przecież nic złego… – mówi Tammy.
- Czy to pytanie? – odpowiada Jim.
I na tym kończy się ta rozmowa. Niedopowiedzenia nie zostają wyjaśnione, a tajemnice pozostają bezpieczne – przynajmniej do czasu. Inną istotną mocną stroną filmu Michaela Showaltera jest szacunek, z jakim podchodzi do przedstawianego zagadnienia. Łatwo byłoby obśmiać blichtr teleewangelików, nietrudno byłoby ukazać Tammy Faye w sposób dalece karykaturalny – bo była osobą, jak mawia się w języku angielskim, larger than life; bardzo wylewną, o krzykliwym wizerunku, mogącą przytłoczyć swoją nieustającą ekspresją. Ale pomimo tej daleko idącej wyrazistości portretowanej postaci Showalter potrafi skupić uwagę widza na tym, co w Tammy Faye najważniejsze – na jej dobroci, oddaniu rodzinie i widzom, na wspaniałych, równościowych poglądach, tak jaskrawie sprzecznych z powszechnymi wówczas (a obecnymi przecież i dziś) homofobicznymi i antyliberalnymi poglądami w szeregach teleewangelików.
Jak można się domyślać, postać Tammy Faye kradnie dosłownie każdą scenę. Rola Jessiki Chastain na pewno zostanie zauważona przez Akademię – Oscar nie jest pewny, ale nominacja do niego raczej tak. Bogato ucharakteryzowana, samodzielnie wykonująca uduchowione utwory swojej bohaterki Chastain całkowicie zatraciła się w tej roli – czy to za sprawą wypchanych policzków, czy piskliwego, jakby kreskówkowego śmiechu, utalentowana aktorka ginie gdzieś pod niesamowitą personą Tammy Faye. Taki poziom artystycznej immersji to chyba największy dowód talentu jakiejkolwiek aktorki. Oczy Tammy Faye to bez wątpienia tour de force Jessiki Chastain (której swoją drogą tylko nieznacznie ustępuje Andrew Garfield), ale przede wszystkim niezwykle intrygujący portret egzotycznego z polskiego punktu widzenia zjawiska i jednej z najbardziej oryginalnych postaci, które je tworzyły.