OCULUS. Miejcie odwagę sięgnąć po ten horror
Tekst z archiwum Film.org.pl (9.07.2014)
Wszelkiego rodzaju zwierciadła prócz tego, że stanowiły uniwersalny symbol prawdy, od wieków uważane były także za przedmioty magiczne, stanowiące bramę do innego wymiaru. Moment wpatrywania się we własne oblicze w lustrze, jest momentem mierzenia się z rzeczywistością, która nie pozostawia złudzeń. Ale dzięki temu, pojawiała się także nieprzymuszona wiara w to, że po drugiej stronie może stać ktoś, kto stanowi perfekcyjne odzwierciedlenie nas samych, a który znajduje się w innej, równoległej rzeczywistości.
Cała ta magiczna znaczeniowość popularnego atrybutu łazienkowego została z powodzeniem wykorzystana m.in. w horrorach. Lustro służy w nich zwykle do ukazania nawiedzającego bohaterów zła. Doskonale pamiętamy te wszystkie momenty filmów grozy, w których akcja pozornie ustaje, a bohater spogląda w swoje odbicie po to, by tuż po chwili zostać wyraźnie zaskoczonym tym, co w nim dostrzega. „Oculus” to kolejny horror, po „Lustrach” z 2008 r., bezpośrednio bazujący na tym znamienitym dla kina grozy motywie i wynoszący go wręcz na piedestał.
Wielką wartością dzieła Mike’a Flanagana jest przemyślana i kompleksowo usnuta fabuła. Wszystko ma tutaj swoje określone znaczenie, a przypadek zdaje się nie istnieć. Akcja rozgrywa się na dwóch planach czasowych, ukazujących co było „wtedy” i co jest „teraz”. Poznajemy dwójkę rodzeństwa, Kayliee i Tima, które wprowadza się wraz z rodzicami do nowego domostwa. Jak łatwo się domyślić, jest to początek serii tragicznych wydarzeń. Z niejasnych przyczyn ojciec morduje matkę, a mały Tim z konieczności pozbawia życia ojca. Po latach, Kayliee chcąc oczyścić brata z zarzutów o zabójstwo, sporządza materiały dowodowe, mające dowieść, iż za wydarzeniami z przeszłości stoją siły nadprzyrodzone, koncentrujące się wokół tajemniczego lustra. Początkowo sceptyczny brat, postanawia wkrótce przyłączyć się do działań Kayliee.
Dwa plany czasowe przeplatają się ze sobą dzięki czemu z miarą postępu fabuły karty horrorowego suspensu odkrywane są w określonej kolejności, a tryby tej historii w finale bardzo dobrze się ze sobą zazębiają. Podobny zabieg został z powodzeniem zastosowany w „Obecności” Jamesa Wana. Tutaj nie działa to jednak tylko jako narracyjne urozmaicenie. Wydarzenia przeszłe i teraźniejsze odbywają się bowiem niejako równolegle, a to za sprawą manipulacyjnych działań głównego antagonisty filmu – lustra. To ono decyduję o tym, co postawi przed oczami bohaterów, przez co niejednokrotnie wprawia w ich w stan dezorientacji. Za sprawą swych mrocznych zastosowań, zwierciadło przypomina nam o jednym z filozoficznych dylematów: jaką gwarancję mamy na to, że to co obecnie postrzegamy wzrokowo nie jest tylko fałszywym komunikatem? Czy zmysł ten jest w swej istocie nieomylny? Film oczywiście nie odpowiada na to pytanie, ale wyłania nader atrakcyjne pole do jego poruszenia. Wszak, tytuł obrazu z łaciny oznacza „oko” i ta symbolika odgrywa ważną rolę w procesie interpretacji dzieła Flanagana.
„Oculus” w obranych metodach straszenia, jest duchowym kontynuatorem trendu, który poniekąd z powodzeniem uwypuklił wspomniany James Wan. Groza nie opiera się tutaj na bezmyślnym epatowaniu przemocą. Nie opiera się także na tanim zaskakiwaniu widza wyskakującymi z szafy upiorami. W „Oculus” wszelakie paranormalne figury stanowią integralną część świata przedstawionego. One w tym nawiedzonym domu po prostu są, a ta dosłowność właśnie napawa niepokojem. W jednej z początkowych scen filmu, kamera bezwiednie portretuje stojącą w głębi pokoju, świecącą oczami kobietę. Tak po prostu, bez silenia się na efekciarstwo. I podobnie ma się sprawa z wizerunkiem filmowych zjaw. Ten zazwyczaj opiera się tylko na umieszczeniu im w miejscu oczu spowitych bielą zwierciadeł. Uniemożliwia to zajrzenie takiej postaci w głąb duszy, co wystarczy, by automatycznie wzmóc w nas niepokój. I przyznać muszę, że ten minimalizm w sianiu grozą i posługiwanie się prostymi chwytami po raz kolejny zdaje egzamin. Mechanizm ten osiąga bowiem efekt nie krótko, a długofalowy – miast przyprawiać o chwilową palpitację serca, wbija rzeczone obrazy do świadomości widza na dłużej.
„Oculus” to z pewnością jeden z bardziej interesujących przedstawicieli swego gatunku, wchodzących do szerokiej dystrybucji w 2013 roku. Prócz skrupulatnie rozpisanego scenariusza, atmosfera grozy podtrzymywana jest także dzięki charakterystycznej, pulsacyjnej muzyce. Odpowiedni dobór brzmień nierzadko stanowi klucz do znaczącego przyśrubowania napięcia. I w tym wypadku ta zasada także się sprawdza. Aktorstwo również stoi na wyjątkowo przyzwoitym poziomie, co może zaskakiwać jak na film, pozbawiony ściągających uwagę nazwisk. Bo urocza Karen Gillan raczej do nich nie należy.
Film Flanagana jest kolejnym przykładem horroru wykonanego za stosunkowo niewielkie pieniądze (5 mln $), który to – dzięki bardzo dobremu przyjęciu przez publikę – może pochwalić się zarobieniem kroci (30 mln $). Dlatego też ta rozpoznawalna realizacyjna oszczędność, tycząca się także obranych środkach wyrazu, jeszcze długo będzie uskuteczniana w kinie grozy – bo się po prostu opłaca.
Miejcie zatem odwagę zbliżyć się do lustra Flanagana, by w specyficzny sposób spojrzeć prawdzie w oczy. Nie musicie jednak wierzyć w to, co w nim ujrzycie.