RAZ SIĘ ŻYJE. Dobrzy ludzie mają trudniej
W jednej ze scen Raz się żyje szef wielkiego koncernu farmaceutycznego, Richard Rusk, opowiada swojemu pracownikowi Haroldowi pewną anegdotę. Były sobie dwa goryle, które codziennie na obiad otrzymywały tę samą marchewkę. Gorylom było dobrze, a posiłki im smakowały. Jednakże, któregoś dnia jedna z małp zamiast dotychczasowej porcji warzyw otrzymała banana. I mimo tego, że dotąd drugi goryl był zadowolony ze swej marchwi, momentalnie zaczął zazdrościć temu, który dostał coś nowego. W filmie ta poręczna metafora służy pracodawcy, by przekonać swojego podwładnego, żeby ten nie zaprzątał sobie głowy wielkimi aspiracjami i zadowolił się swoim przeciętnym, niewiele znaczącym życiem. Do zrecenzowania Raz się żyje posłużę się podobną „spożywczą” metaforą. Reżyser wyraźnie za dużo myślał o całej masie różnych owoców zamiast skupić się na dwóch czy trzech najsmaczniejszych. Efektem tego jest zjadliwa sałatka, w której jednak przesadzono z liczbą składników i źle wymierzono ich proporcje.
Podobne wpisy
Film Nasha Edgertona opowiada o perypetiach kierownika średniego szczebla, Harolda (David Oyelowo), który praktycznie z dnia na dzień traci wszystko. Dowiaduje się, że jego firma planuje fuzję, przez co zostanie zwolniony, żona zostawia go dla kochanka, a szef, Richard (Joel Edgerton), którego miał za przyjaciela, okazuje się dwulicowym, interesownym egoistą mającym naszego bohatera w nosie. Harold wraz z przełożonymi wyjeżdża w delegację do Meksyku, gdzie wpada na genialny pomysł — postanawia sfingować własne porwanie, by wyłudzić od pracodawcy wielomilionowy okup. Nie wie jednak, że Richard i jego współpracowniczka, Elaine (Charlize Theron), którzy nielegalnie sprzedawali swój najnowszy produkt – marihuanę w tabletkach – lokalnemu kartelowi, odcięli dostawy dla meksykańskich przestępców. Ci w zemście planują porwanie i tak się składa, że biorą Harolda za szychę.
Cała ta intryga to świetny materiał na film z pogranicza kina akcji i komedii pomyłek, w którą Edgerton (reżyser, nie aktor) również celuje. I w istocie wątek porwania Harolda, jego kolejnych kłopotów, z których często cudem udaje mu się wyjść, sprawdza się naprawdę nieźle. Problem w tym, że owa oś fabularna co rusz przeplatana jest kolejnymi pobocznymi historiami, które mogłyby wzbogacić cały film, lecz niestety głównie mu przeszkadzają. Twórcy za dużo czasu poświęcają na rozwinięcie każdego wątku z osobna i nieustannie tracą z oczu pozostałe, a zwłaszcza ten główny. Przez to za każdym razem, gdy fabuła zaczyna nabierać rozpędu, niespodziewanie go traci, a widzowi trudniej wczuć się w całą opowieść. Poboczne historie zbyt słabo służą centralnej i niepotrzebnie ją rozdrabniają (czego najlepszym przykładem jest praktycznie zbędny wątek pary Amanda Seyfried-Harry Treadaway). A szkoda, bo finałowa sekwencja udowadnia, że Raz się żyje miało potencjał na całkiem niezłą komedię akcji.
Trudno byłoby jednak poprowadzić główną intrygę w takim filmie bez wyrazistego, sympatycznego głównego bohatera. Największa zasługa w nienudzeniu widza przypada bowiem właśnie postaci Harolda. Chwilami przypomina on postać z kreskówki — przerysowaną, nieporadną, popadającą w coraz to nowe tarapaty i wychodzącą z nich bez szwanku. Wszystko to podszyte jest jednak desperacją i poczuciem, że całe jego dotychczasowe życie było kłamstwem, choć reżyser nie przesadza ze smutną historią Harolda, zauważając komediowe umiejętności Oyelowo. To dość spore zaskoczenie, bo aktor znany dotąd przede wszystkim z ról dramatycznych, jak te w filmach Selma czy Kamerdyner, pokazuje swoją nową twarz i wygląda w niej doskonale. Brytyjczyk balansuje na granicy przesady, ale taka też jest jego postać i to głównie na barkach spanikowanego, mającego więcej szczęścia niż rozumu Harolda spoczywa niemalże cały humor Raz się żyje. Gagi, których uczestnikiem nie jest ten poczciwiec, wypadają bowiem raczej słabo i nawet tak solidny drugi plan, zwłaszcza Charlize Theron w roli bezdusznej prezeski, sam z siebie nic nie wyczaruje.
Szkoda, że Nash Edgerton chciał tak wiele wątków upchać do jednego dzieła, bo zmarnował przez to okazję na nakręcenie czegoś naprawdę dobrego. Widać, że ma oko do pełnego niespodziewanych wolt kina akcji z lekko komediowym zacięciem, ale Raz się żyje to przynajmniej dwa filmy zlepione ze sobą, a żaden z nich nie osiąga pełni swoich możliwości. I jeśli widz nie będzie się na seansie nudził, to wyłącznie dzięki ciekawemu wątkowi głównemu i sympatycznemu bohaterowi.
https://www.youtube.com/watch?v=iPoO3g3d_IY