PARTY. Czarna komedia o problemach pierwszego świata
Trudno mi zrozumieć, dlaczego Sally Potter (Orlando, Człowiek, który płakał), chcąc zamanifestować przeciw politycznej obłudzie i hipokryzji elit, zdecydowała się na możliwie jak najbardziej niszowy format. Party jest filmem, który robi wszystko, by zniechęcić do siebie przeciętnego widza. Jego monochromatyczny obraz, wiele powolnych ujęć i w dużej mierze jazzowa ścieżka dźwiękowa, na tle której w teatralny sposób odgrywane są ludzkie dramaty, nie stanowią raczej magnesu na masowego odbiorcę – ale może to i lepiej?
Podobne wpisy
Teatralizacja filmów rzadko przynosi coś poza poklaskiem krytyków i konkursowymi laurami – w końcu, gdyby przeciętnemu widzowi zależało na powodowanych przez sceniczne popisy aktorskie emocjach, wybrałby się na spektakl zamiast do kina. Sally Potter uznała jednak, że ta skupiona na każdym słowie, geście, a nawet grymasie czy pozornie nieistotnym spojrzeniu forma będzie idealnym medium dla jej politycznego manifestu. Paradoksalnie przesłanie reżyserki (a także scenarzystki) schodzi jednak na dalszy plan, gdyż Party urzeka głównie na płaszczyźnie typowo ludzkich emocji, jak gdyby każda z postaci krzyczała: “Taka właśnie jest Anglia – rozdarta”.
Zanim jeszcze rozpoczniemy seans właściwy, widzimy krótką scenkę, w której otwierają się przed nami drzwi – po drugiej ich stronie stoi główna bohaterka, wyciągająca po chwili broń i mierząca z niej w przestrzeń naprzeciw siebie, jak gdyby miała widza na muszce. Zaledwie kilkanaście sekund później lądujemy jednak w kuchni jej domku na przedmieściach Londynu, gdzie Janet (Kristin Scott Thomas – Angielski pacjent, Tylko Bóg wybacza) cała w skowronkach odbiera telefony z gratulacjami – właśnie została mianowana przez opozycję na ministra zdrowia w gabinecie cieni (standardowa praktyka w brytyjskim parlamentaryzmie). W pokoju obok siedzi jej nieobecny mąż Bill (wychudzony niemal nie do poznania Timothy Spall – Pan Turner, Kłamstwo). Profesor, były wykładowca Uniwersytetu Yale, puszcza muzykę z gramofonu i sączy wino – ewidentnie coś go trapi, nie wiadomo jednak, czy to reakcja na nominację żony, czy też jakieś inne kłopoty, to jednak wyjaśnia się bardzo szybko. Niebawem zaczynają schodzić się goście – najbliżsi przyjaciele rodziny, chcący pogratulować Janet awansu.
Z każdym kolejnym uderzeniem kołatki o drzwi salon inteligenckiego małżeństwa wypełnia się osobliwymi przedstawicielami lewicowego środowiska. Poznajemy cyniczną do granic możliwości April (Patricia Clarkson, w 2004 nominowana do Oscara za Wizytę u April, zdobywczyni dwóch nagród Emmy za występy gościnne w serialu Sześć stóp pod ziemią), która nie szczędzi współtowarzyszom kąśliwych uwag, oraz jej dziwacznego, zafascynowanego New Age partnera Gottfrieda (Bruno Ganz, znany przede wszystkim za sprawą roli Adolfa Hitlera w filmie Upadek). Kolejni goście to para podstarzałych lesbijek-feministek – profesor gender studies Martha (Cherry Jones – Osada, serial 24 godziny) oraz jej nieco młodsza, ciężarna partnerka Jinny (Emily Mortimer – Hugo i jego wynalazek, Newsroom). Ostatnim przybyszem jest wyraźnie poddenerwowany, zaczynający odwiedziny od wizyty w toalecie, gdzie na rozluźnienie wciąga kreskę, Tom (Cillian Murphy – Peaky Blinders, Wiatr buszujący w jęczmieniu) – młody finansista postrzegany przede wszystkim przez pryzmat swego majątku i urody, nieco odtrącany przez pozostałych, stale podkreślających swój lewicowy intelektualizm (w opozycji do jego kapitalistycznego dorobkiewiczostwa).
Sally Potter prace nad scenariuszem rozpoczęła w 2015 roku, wyraźnie poirytowana kampanią wyborczą w Wielkiej Brytanii, gdzie (jak mówi):
Nikt z polityków nie dbał, jaka jest prawda, wszyscy próbowali wyczuć, jakiej “prawdy” oczekuje społeczeństwo.
Następnie będącą już na planie ekipę zastała informacja o wynikach referendum dotyczącego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co tylko dodało aktorskim kreacjom werwy, wpływając na agresywność ich ekspresji. Ten kontekst polityczny jest tu wyraźnie wyczuwalny, choć wielka szkoda, że w filmie ukazany jest on jednostronnie, jak gdyby jedynie laburzyści mieli swoje za uszami. To główna z wad Party, na szczęście niemal zupełnie zatuszowana doskonałą grą. Głównym motywem filmu jest bowiem nie tyle sama polityka, co zmagania z prawdą i próba konfrontacji frazesu “prawda was wyzwoli” z bardzo skomplikowaną rzeczywistością.
Społeczno-polityczny dramat, który rozgrywa się w niemal klaustrofobicznej atmosferze – siedem osób (oraz jedna nieobecna, lecz stanowiąca zarzewie konfliktu) przemieszcza się jedynie między salonem, kuchnią, łazienką a podwórzem domu Janet i Billa – okazuje się przekomicznym momentem zdarcia masek. Ujawnianie kolejnych tajemnic, niejednokrotnie splatających się ze sobą, stanowi doskonałą satyrę nie tylko w wymiarze politycznym, ale przede wszystkim w kontekście wyższych wartości, których wyznawanie wcale nie musi się łączyć z ich przestrzeganiem. Jako że kłamstwo ma krótkie nogi, jego konsekwencją są tu komiczne sploty wydarzeń.
Brytyjska reżyserka w bardzo kameralny sposób postanowiła uderzyć tragifarsą w hipokryzję brytyjskich elit (choć prezentowane zachowania są bardziej uniwersalnym zjawiskiem) przy pomocy genialnie napisanych dialogów i zazębiających się historii – w końcu nic nie ukazuje prawdziwej twarzy tak doskonale, jak konflikt interesów. Wyśmienita obsada i ostry jak brzytwa humor to największe zalety Party, lecz film nie do każdego trafi.
Sally Potter, której Party przyniosło podczas zeszłorocznego Berlinale Nagrodę Specjalną od Gildii Niemieckich Kin Arthouse’owych, nie do końca osiągnęła cel, który jej przyświecał. Brytyjska scenarzystka i reżyserka podkreślała w wywiadach, że Party stanowić miało swoisty rozrachunek z politycznymi wydarzeniami w Wielkiej Brytanii. Gdzieś w tle czuć konsekwencje Brexitu, nieprzypadkowo też główna bohaterka otrzymuje nominację na ministra zdrowia (w gabinecie cieni) – prawdopodobnie najbardziej uniwersalne w skali światowej stanowisko, które zawsze obarczone jest widmem katastrofy. To jednak tylko preteksty do oczyszczających atmosferę wewnątrz grupy znajomych wyznań.
W ostatecznym rozrachunku Party, choć nie wnosi do filmowych potyczek z polityką niczego nowego, wręcz przeciwnie, bazuje głównie na stereotypach i zgranych kalkach, jest obrazem bardzo świeżym. Potter nieco naiwnie postanowiła powiązać przesłanie filmu ze swoją krytyką elit rządzących (czy szerzej – elit intelektualnych), lecz dla widza ma to znaczenie marginalne. Najzabawniejsze są bowiem absurdalne gagi, które oderwano od polityki, a powiązano jedynie z różnymi postawami społecznymi, prezentowanymi przez każdego z bohaterów. Party bawi niemiłosiernie, ale obłudy wśród polityków z pewnością nie wyleczy.
korekta: Kornelia Farynowska