NOWE HORYZONTY 2019. Synowie Danii, reż. Ulaa Salim
W ogniu politycznych debat Europy, napędzanych dziś w dużej mierze problematyką migracji i terroryzmu islamskiego, pada nierzadko podszyte zarzutem pasożytnictwa pytanie: co imigranci wnoszą do kultur, w których się osiedlają? Patrząc na na współczesne kino skandynawskie można odpowiedzieć: na przykład zdolnych twórców. To ze środowisk imigranckich wyrasta w tamtym regionie coraz więcej utalentowanych reżyserów, których obecność coraz mocniej odciska się (pozytywnie) na międzynarodowej renomie lokalnej kinematografii. Jednym z nich jest Ulaa Salim – urodzony w Kopenhadze syn irackich imigrantów. Trzydziestodwulatek debiutuje właśnie w pełnym metrażu, rzucając się od razu na głęboką i niespokojną wodę. Jego Synowie Danii podejmują bowiem tematykę radykalizmu grup imigranckich, duńskiego nacjonalizmu i ich groźnego dla przyszłości kraju dialektycznego związku.
Podobne wpisy
Pomimo świadomości, jak delikatny i kontrowersyjny problem podejmuje, bez zbędnego asekuranctwa meandruje pomiędzy przeciwstawnymi stronami konfliktu. Synowie Danii rozpoczynają się dramatyczną sceną (na szczęście fikcyjnego) zamachu bombowego w kopenhaskim Norreport, zorganizowanego przez islamskich fundamentalistów. Stąd duński reżyser przechodzi do portretu wewnętrznego arabsko-muzułmańskiego „getta”, by w dalszych partiach filmu ukazać perspektywę policji i krajowej opinii publicznej. Pomimo, że eksponuje na pierwszym planie bohaterów-imigrantów, Salim unika stawiania łatwych tez i mylnych uogólnień. Nie stosuje przy tym półśrodków, mocno punktując pojawiające się po obu stronach barykady grzechy, wymierzając ostrze swojej krytyki nie w konkretne grupy, ale w nakręcaną przez brak ich porozumienia spiralę przemocy.
Opowieść ta zbudowana jest wokół trzech centralnych postaci, dwóch Arabów i Duńczyka – Zakarii, Malika i Martina Nordhala. Po otwierającej film sekwencji zamachu, pierwszy akt Synów Danii skoncentrowany jest na pierwszym z nich, 19-letnim chłopaku z blokowiska radykalizującym się pod wpływem narastającego po antyimigranckich incydentach poczucia zagrożenia siebie i swojej rodziny. Po następującym jeszcze przed połową filmu zwrocie akcji, Salim przenosi środek ciężkości na mentora Zakarii, Malika, który już do końca obrazu pozostanie jego głównym protagonistą. Trzeci z wymienionych wcześniej bohaterów nie otrzymuje tak bliskiego portretu jak pozostali dwaj, jego postać kładzie się jednak złowrogim cieniem na całej historii. Nordhal jest bowiem liderem wyrastającego na wiodącą siłę polityczną Ruchu Narodowego, zyskującego w obliczu widma terroryzmu popularność skrajnie nacjonalistyczną i ksenofobiczną retoryką. Z Ruchem Narodowym i postacią Martina Nordhala powiązana jest z kolei tytułowa bojówka – Synowie Danii, odpowiadająca za akty fizycznej przemocy wobec przedstawicieli mniejszości.
Tworząc opowieść wokół narastającego poczucia zagrożenia, społecznych napięć i czekającej na moment eksplozji przemocy, Salim sięga po konwencję sensacyjnego dramatu, wpadającego momentami w polityczny thriller. Niepokój buduje przede wszystkim paradoksalna bliskość obydwu stron konfliktu, a także to, że tytułowych Synów Danii niemalże nie widzimy przez 2 godziny seansu. Silnie podbudowany psychologicznie, duński film przekonująco eksponuje kluczowe wątki i tka intrygę na tyle zręcznie, że mimo od pierwszych minut czytelnego kierunku, potrafi skutecznie trzymać w napięciu. Nawet, jeśli domyślamy się rozwiązania poszczególnych wątków, to niewiadomą pozostaje dokładny ich przebieg, dzięki czemu nie odczuwamy schematyzmu prostej w gruncie rzeczy narracji. Sensacyjna formuła pozwala też pokazać bez cienia fałszu kluczowy dla świata przedstawionego społeczny impas, nakręcający i pogłębiający spiralę nienawiści oraz przemocy. Ulaa Salim nie sili się na wymyślne środki uatrakcyjniające na siłę jego historię – stawia na fabularny konkret i wyrazistą intrygę, przejrzyście nawigujące widza w zgłębianej tematyce.
Klarowna forma jest w Synach Danii niejako drugorzędna wobec wymowy politycznej filmu. Bez niej byłby to ładnie sfotografowany i rzetelnie zagrany dramat osadzony w świecie policjantów i złoczyńców. Salim z zarysowanej na prostych motywach historii tworzy jednak coś na kształt społeczno-politycznego studium, w którym diagnozuje fundamentalny problem Danii (i szerzej całej Europy) i wskazuje najgroźniejsze jego efekty. Radykalizm – zarówno arabski, jak i duński – osadzony zostaje tu w psychologicznym kontekście słusznego sprzeciwu wobec zła i poczucia nierozerwalnego impasu, krępującego ruchy i uniemożliwiającego pokojowe rozwiązanie problemu. Reżyser nie relatywizuje jednak zła wyrządzanego w imię obrony własnej grupy, potępiając generowaną przez socjologiczny pat sytuację. Zakaria i Martin Nordhal, islamscy terroryści i neofaszystowscy bojówkarze są w Synach Danii dwiema stronami tego samego problemu tworzącej antagonizmy ekskluzywności grup etnicznych, którym brakuje z różnych względów woli czy umiejętności wartościowej komunikacji. Pośrodku umiejscowiony zostaje zaś Malik, tragiczna postać graniczna, starająca się zachować etyczny dystans i walczyć nie z ludźmi, a z czynioną przez nich przemocą. W swojej mądrości i on jest jednak z góry skazany na porażkę w nierównym starciu z eskalującą spiralą nienawiści i przemocy.
Wartością dodaną Synów Danii jest wypowiedzenie wprost, niekiedy nawet brutalnie (ze względu na sensacyjną formułę), palących kwestii, pomimo fikcyjności pokazywanych zdarzeń bynajmniej nie wymyślonych przez filmowca. W scenariuszu Salim zawarł co najmniej kilka niezwykle celnych w swej prostocie kwestii, stanowiących smutną puentę dla współczesnego świata. Przede wszystkim, wyraźnie w jak rzadko którym filmie, wybrzmiewa kwestia kolonialnej genezy współczesnych migracji, ustami lidera filmowego Ruchu Narodowego pochodzący z Iranu twórca mówi też jasno: radykalizm – nacjonalistyczny czy religijny – nie jest chwilowym trendem, a problemem, z którym zmierzyć musi się współczesny świat. Inaczej pochłonie go pożoga usankcjonowanej nienawiści. Inny bohater puentuje to słowami “nie mów mi o Allahu, zobacz co dzieje się wokół”. Taki pragmatyzm przyświeca Ulii Salimowi – reżyser nie tworzy etycznego traktatu, nie oferuje górnolotnych deklaracji, zamiast tego pozwalając przemówić nieprzyjemnie trafnym obserwacjom otaczającej go rzeczywistości.
Bezpośredniość Synów Danii, połączona z koncentracją na pojedynczych bohaterach i niezwykle trudnym etycznie balansowaniem pomiędzy analizowaniem przyczyn terroryzmów a ich krytyką, sprawia, że jest to film pod pewnymi względami kontrowersyjny. Zapewne pojawią się zarzuty, że proponowana przez Salima wizja jest przejaskrawiona i poświęcająca zniuansowanie na rzecz efektownej akcji. Nawet, jeśli częściowo można tak powiedzieć, to gdy przyjrzeć się dokładnie sensowi opowieści, nadrzędnym celem filmu okaże się nie tyle samo studium terroru, co krytyka zachowawczej obojętności wobec zła. W tym kontekście dramaturgiczne “podrasowanie” Synów Danii służy właśnie zapobieganiu biernemu symetryzmowi i lekceważeniu przemocy wtedy, gdy jeszcze można ją powstrzymać. A czy jest to wizja przesadzona, każdy może osądzić sam. Wystarczy rozejrzeć się wokół.