NOCNE KŁY. Film o wampirach od Netflixa
Sam pomysł, by niczego nieświadomy chłopak z Los Angeles woził przez całą noc dwójkę pięknych dziewczyn po mieście, rozmawiając o życiu, śmierci i tego typu sprawach, by na koniec dowiedzieć się, że te są wampirzycami, bardzo mi się spodobał. Niestety nie jest to fabuła Netflixowej produkcji, nad czym bardzo ubolewam. Co prawda w temacie wampiryzmu chyba już wszystko zostało powiedziane, jednak po cichu liczyłam, że dostanę coś świeżego, coś elektryzującego, coś, co mnie jednak zaskoczy, nawet przy wtórnym temacie. Twórcy mieli więc do wyboru bawić się tym motywem do woli, gdzie krew, stosy trupów i dobra zabawa byłyby na pierwszym miejscu, albo totalnie sobie odpuścić i wybrać bezpieczną ścieżkę. Czy można więc stwierdzić, że jest to produkcja udana?
Niestety, ale mam mieszane uczucia. Nie bawiłam się na seansie zbyt dobrze, choć są momenty, które w rękach sprawniejszych scenarzystów mogłyby nakręcać całą fabułę od początku do końca. Wszystko sprowadza się do bezmyślnej nawalanki, walki o władzę i tajemniczych organizacji, które są, bo są. Poznajemy jedynie ich nazwę – i to by było na tyle. Zdaję sobie sprawę, że film jest adaptacją książki, jednak nigdy nie miałam przyjemności się z nią zaznajomić, dlatego też nie będę oceniać produkcji w kategorii adaptacji. Może wtedy prezentowałaby się dużo lepiej, jednak jako samodzielny byt wypada słabiutko. Poza pięknymi kobietami i klasycznymi motywami znanymi z innych filmów o wampirach nie otrzymujemy absolutnie niczego, co sprawiłoby, że byłby to udany seans. Sceny walk są ograniczone do minimum. Prawie w ogóle nie widzimy, co się dzieje, poza kilkoma strumieniami krwi. Miejsca, w których przebywają wampiry, są nijakie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to superekskluzywne miejscówki, a większość wampirów ma osobowość i charyzmę bliską zeru, co sprawia, że w ogóle było mi obojętne, kto zginie, a kto przeżyje.
Jeśli chodzi o głównych bohaterów, czyli Benny’ego, który staje się kierowcą dwóch wampirzyc, Zoe i Blaire, Jaya, starszego brata Benny’ego, który broni jednej z dzielnic Los Angeles przed krwiopijcami, oraz Victora, w którego wcielił się Alfie Allen z Gry o tron, wypadają oni niesamowicie stereotypowo. Benny to klasyczny prawiczek o złotym sercu i jeszcze większych marzeniach o karierze muzycznej. Blaire to wampirzyca, która dla miłości zrobi wszystko, a Zoe i Victor to para typowych świrusów, zafiksowanych na punkcie władzy i zabijania. Jay to z kolei zabijaka, kierowany osobistym motywem zemsty, który zrobi wszystko dla rodziny. Niestety aktorzy nie mają zbytnio nic do grania, przez co ich postacie są niezwykle papierowe i nudne. Widać to idealnie na przykładzie finału, gdzie – tu się powtórzę – było mi autentycznie obojętne, kto zginie, a kto przeżyje (choć można było to odgadnąć od samego początku) i odliczałam minuty do końca seansu.
Niestety Netflix znów promował coś, co jest niedopracowanym produktem, zamiast skupić się na świeżych i oryginalnych pomysłach. Nocne kły mają kilka fajnych momentów, które można by rozwinąć i ustawić jako punkt wyjścia dla całej historii. Niestety brakuje tu wszystkiego: wampirycznego mroku, klasy i czegoś, co sprawiłoby, że nie byłaby to kolejna typowa opowieść z wampirami w tle. Nawet znienawidzony przez wszystkich Zmierzch wnosił coś nowego do idei wampiryzmu. Wiele rzeczy pozostaje także w sferze domysłów, bo nagle okazuje się, że wampiry mogą pić alkohol i jeść ludzkie mięso. Ale nikt nie raczy mi wytłumaczyć, jak to działa. Do tego mamy sceny, gdzie wampiry giną. Ale dlaczego? Nikt tego nie tłumaczy. Czy chodzi o specjalną stal, z których zrobione są sztylety? Czy może o sam sztylet? Twórcy filmu pozostawiają widzów z tymi pytaniami, nie udzielając odpowiedzi.
Gdyby to wszystko wyglądało dobrze pod względem wizualnym, mogłabym przymknąć oko na scenariuszowe niedociągnięcia i papierowe postacie. Ale miasto jest nudne, nijakie, co widać zarówno w scenografii, jak i kostiumach. Jeśli ktoś ma funkcję szefa, ubrany jest w typowy garnitur od drogiego projektanta. Kobiety trzeba maksymalnie rozebrać i dać im peleryny, a mężczyzn ubrać w podróby drogich garniturów i dać im maserati. W pewnym momencie słyszymy opowieść Blaire o tym, jak wyjątkową osobą jest jej towarzyszka wieczoru Zoe, „największa imprezowiczka w Los Angeles”. Szkoda, że jej faktyczny styl tego nie odzwierciedla. Strasznie chciałabym zobaczyć, jak w stylówce à la David Bowie, a nie w nudnym wdzianku, zabija kolejnych wrogów na swojej drodze. Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli kobieta chce założyć obcisłe skórzane leginsy i półprzezroczysty top, ma do tego pełne prawo. I nikt jej nie może tego zabronić. Po prostu spodziewałam się po filmowcach bardziej szalonego pomysłu na współczesne wampiry, inspiracji bowiem jest przecież tak wiele. A w tej dziedzinie nie zobaczymy tu nic ciekawego, nic specjalnego. Wydaje mi się, że to trochę lenistwo po stronie speców od kostiumów, ale co ja tam wiem.
Czy jest to dobra propozycja? Niestety ani dobrze się nie bawiłam, ani nie spędziłam dobrze czasu. Myślę, że to jedna wielka niewykorzystana szansa na zrobienie ciekawego projektu o współczesnych wampirach, który zamienił się w nudnawy zlepek nic nieznaczących scen. Sam pomysł wyjściowy w teorii mógł być czymś świeżym i nowym, na miarę Locke’a z Tomem Hardym w roli głównej, czyli trzy osoby zamknięte w samochodzie, z czego dwie to wampirzyce. Wyszło nudno, przewidywalnie i zbyt bezpiecznie nawet jak na Netflixa. Odnoszę wrażenie, że w serwisie promowane są produkcje, które zrobią jakiś mały szum wokół siebie – film był w top 10 oglądanych – ale są na tyle neutralne i bez polotu, że nikt niczego dystrybutorowi nie jest w stanie finalnie zarzucić. Dalej brakuje mi świeżych, odważnych filmowych pomysłów, które będą przykuwały uwagę.