search
REKLAMA
Czarno na białym

NOC IGUANY

Jacek Lubiński

19 maja 2018

REKLAMA

Z drugiej strony nieco zbyt wyraźnie daje o sobie znać teatralny rodowód projektu, który nie wychodzi wszak poza kilkoro bohaterów i parę niezbyt atrakcyjnych lokacji na krzyż. I do tego ta czerń i biel. Słowem, można się skrzywić, że Nocy iguany filmowcy nie próbowali jakoś wyjątkowo uatrakcyjnić, wręcz idąc w artystyczno-inscenizacyjny ascetyzm. Mało tego! Biorąc pod uwagę, że zdjęcia w całości powstały za południową granicą USA, aż trudno uwierzyć w to, że przedsięwzięcie to pochłonęło aż trzy miliony dolarów (z czego 1/3 przypadła w udziale głównym gwiazdom)! Absolutnie nie widać tego na ekranie. Ale to nie szkodzi, bo ta nieco ponaddwugodzinna „refleksja nad ludzkimi słabościami” oraz „ballada o przekwitaniu” w jednym także bez technicznych fajerwerków potrafi przyciągnąć do siebie wzrok, rozbudzić ciekawość, a w końcu także skupić na sobie uwagę.

Reżyser goli swoją gwiazdę

Oczywistością są tu nie tylko znakomite, mimo wszystko, dialogi, ale też wszelkie role główne i stojące za nimi twarze, na które zwyczajnie przyjemnie się patrzy nawet w tych najmniej im przychylnych sytuacjach. Chemia stojąca za aktorską ekipą niekiedy dosłownie poraża – i czyni to w ten dobry sposób oraz w naprawdę wspaniałym stylu. Nic dziwnego, że posypały się potem nominacje do Oscara (Hall), Złotego Globu (Gardner, Hall i Delevanti) oraz BAFTA (ponownie Gardner). W tym wypadku dziwić może jedynie pominięcie w laurach samego Burtona, dla którego był to perfekcyjny trening przez słynnym pojedynkiem aktorskim w Kto się boi Virginii Woolf? Tam konkurencję i dopełnienie stanowiła dla niego Elizabeth Taylor. Tutaj zalicza idealną symbiozę z Gardner, choć i na długo przed tym, jak wspólnie pojawią się w kadrze, jest iście rozsadzającym oczekiwania dynamitem.

Oglądając ich wszystkich w akcji nad wyraz śmiesznym wydawać się może fakt, iż początkowo Huston bał się między nimi poważnych starć na planie w tak odizolowanej lokacji, z uwagi na zakulisowe romanse i uprzedzenia (Burton zaczynał wtedy swój burzliwy związek z Taylor, byłym mężem której był jego agent; także Gardner i Kerr łączył wspólny „przyjaciel”). Przed rozpoczęciem zdjęć reżyser wręczył więc każdemu złote… pistoleciki z zestawem kul, na których wyryto nazwiska pozostałych graczy, co niemal automatycznie i na dobre rozluźniło wszelkie potencjalne napięcie – za wyjątkiem, rzecz jasna, tego ekranowego.

John Huston i Sue Lyon

Te oraz inne plotki i doniesienia z planu (patrz wszystkie zdjęcia użyte w tekście, również te barwne, wykorzystane do promocji), który i tak cieszył się bezustannym zainteresowaniem gapiów oraz prasy ze względu na regularne wizyty Taylor, sprawiły, że jeszcze na długo przed premierą Noc iguany była wystarczająco gorąca. Bez problemu zwróciła więc czterokrotnie swoje rozbuchane koszta w kinowych kasach oraz znacząco liczyła się w sezonie nagród. Ostatecznie zdobyła tylko jedną statuetkę Amerykańskiej Akademii, za najlepsze kostiumy (Dorothy Jeakins), choć nominowana była jeszcze za scenografię (Stephen B. Grimes) i – jakby nie patrzeć fenomenalne – zdjęcia (Gabriel Figueroa – operator ponad dwustu produkcji, wśród których znajdziemy Dwa muły siostry Sary i Złoto dla zuchwałych). Wszystko to oczywiście przy ówczesnym podziale na kolor oraz czerń i biel.

I trzeba przyznać, że pomimo swej archaicznej formy – a może nawet właśnie dzięki niej – dzieło Johna Hustona tak wspaniale broni się po tych wszystkich latach od premiery (a będzie ich już pięćdziesiąt cztery). To film przegadany, ale bynajmniej nie nudny. Technicznie banalny, lecz i tak jakże interesujący. Prosty, ale właśnie od truizmu daleki. I zarazem pozbawiony też artystycznego napuszenia, nieuginający się pod ego własnym i/lub swoich twórców. To kino wielkie, choć skromne. Czarno-białe, a jednak mieniące się wieloma odcieniami. Czy arcydzieło? Kwestia interpretacji. Każda będzie tu przy tym tyleż dobra, co zbędna. Wszak nie na analizach opiera się jego siła…

Reżyser wręczający aktorom wspomniane w tekście prezenty

P.S. Na koniec jeszcze garść ciekawostek:

– Główną rolę miał początkowo zagrać James Garner (serialowy Maverick), ale ostatecznie odrzucił ją, twierdząc, że jest dla niego „za bardzo w stylu Tennessee Williamsa”.

– Film nakręcono w miejscowości Puerto Vallarta, które w momencie przybycia ekipy filmowej było zapadłą, meksykańską dziurą. Ten stan rzeczy szybko się zmienił dzięki tej produkcji i obecnie jest to jedna z najpopularniejszych lokacji turystycznych tego kraju. Można tam nawet znaleźć… pomnik Johna Hustona, któremu tak bardzo podobały się tamtejsze tereny wędkarskie, że swego czasu zakupił sobie nawet domek w okolicy.

– Narratorem filmowego zwiastuna jest James Earl Jones, czyli późniejszy głos Dartha Vadera. Stosunkowo niedawno, bo w 2017 roku, aktor sam wystąpił w teatralnej wersji Nocy iguany, grając Nonno.

– W 2006 roku planowano jeszcze jedną ekranizację tej sztuki, ale rzecz nie doszła do skutku.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA