NIEZNAJOMI: OFIAROWANIE. Rutyna i wyrachowanie
Wiele momentów Ofiarowania zakrawa na kpinę. Na początku drugiego aktu, gdy rodzinka odkrywa pierwsze zwłoki i zaczyna zdawać sobie sprawę z czyhającego na nią zagrożenia, poczciwy ojczulek wpada na genialny pomysł – rozdzielmy się! Logika rodem ze Scooby’ego Doo, a w dodatku tak się złożyło, że nikt nie zabrał ze sobą telefonu… Ktoś powinien uświadomić reżysera, że w 2018 roku nastolatek prędzej zapomni się ubrać, niż nie weźmie telefonu. Niedługo później następuje wiszące w powietrzu od dłuższej chwili “przeskoczenie rekina” – jednej z ofiar przychodzi zmierzyć się z zamaskowaną dziewczyną wyposażoną wyłącznie w nóż kuchenny, ale zamiast bronić się, woli potrzymać dłonie uciekającej przez dach towarzyszki. Nie dajcie się zwieść, to było samobójstwo uczestniczące, bo gdyby zadziałał naturalny mechanizm obronny, do żadnej tragedii by nie doszło.
Ten absurd przelewa czarę goryczy, a następuje jeszcze przed środkiem filmu. Później nic nie jest już istotne. Kiedy zabójczyni przechodzi za plecami gliniarza, by poderżnąć mu gardło, mimo że ten stoi na otwartej przestrzeni i rozmawia z naszą final girl, która z jakiegoś powodu decyduje się go nie uprzedzić, pozostaje tylko machnięcie ręką. Nie wspominając nawet o finale i łatwopalnym aucie zachowującym pełną sprawność po wybuchu nie wiadomo czego (najwyraźniej pod maską znajdowała się laska dynamitu)…
Ofiarowanie najzwyczajniej w świecie traktuje widza jak idiotę i gdyby chociaż szło w tym kierunku z całym impetem, może miałoby walory kina klasy B, może mogłoby awansować do kategorii “tak złe, że aż dobre”, ale zamiast odbić się od dna, dławi się zalegającym na nim mułem. Co gorsza, zostajemy zapoznani z “nieznajomymi”. Maski zniknęły także pod koniec części pierwszej, ale nigdy nie pokazano twarzy oprawców. Tutaj są i one, i niepotrzebne rozmowy zdradzające intencje, i oglądanie rodzinki psychopatów w trybie Jason Voorhees, czyli przemierzającej letniskowy ośrodek samym środkiem głównej ścieżki, szukając zwady. Ograbiono postacie z ich tajemniczości, a widzów z klaustrofobicznej atmosfery i nerwowego odgadywania, z której strony może uderzyć wróg. W ewentualnej trzeciej części nieznajomi mogliby trafić nawet w przestrzeń kosmiczną, gdzie byli już i Jason, i cenobici, i nawet leprikon (zwany w Polsce “karłem”). Roberts osiągnął ten poziom niedorzeczności, kiedy nikomu nie powinno to robić różnicy, a od seansu w kinie właściwsza byłaby emisja na TV Puls.
korekta: Kornelia Farynowska