NIEPROSZENI GOŚCIE. Nieistniejące zalety i mnożące się wady
Kino wielokrotnie bawiło nas i straszyło fantastycznymi wizjami przyszłości, w których świadkowaliśmy nie tylko podróżom na obce planety, ale i końcom światów. A gdyby tak ktoś, kiedyś, nakręcił film o tym, że w Azji zakończono raz na zawsze produkcję horrorów lub wstrzymano ich eksport na zachód? Co by się wtedy stało z Hollywoodzką maszynką do robienia pieniędzy? Niektóre jej trybiki z pewnością zardzewiałyby i odpadły, a wielu samozwańczych reżyserów straciłoby pracę. Szkoda, że taka utopijna wizja najpewniej nigdy się nie sprawdzi i przez najbliższe tysiące lat będziemy raczeni kolejnymi przeróbkami azjatyckich hitów.
Po wyeksploatowaniu Japonii i wyciśnięciu wszystkich soków z tych bardziej i tych mniej popularnych tytułów, Ameryka coraz chętniej sięga poza granice Nipponu, w poszukiwaniu interesującego scenariusza, który można łatwo i bezboleśnie zepsuć przy brzęku monet spływających do kinowych kas. Tym razem brudny hollywoodzki paluch wskazał na, cieszącą się sporą popularnością, “Opowieść o dwóch siostrach” autorstwa Koreańczyka Ji-woon Kima.
Podobne wpisy
Główna oś fabularna Nieproszonych gości biegnie wzdłuż epizodu z życia Anny, jednej z tych nastolatek, której twarz zapomnimy zaraz po zakończeniu seansu. Jednak wyróżnia bohaterkę spośród jej filmowych rówieśniczek fakt, że w ostatnim czasie była pensjonariuszką szpitala psychiatrycznego. Zamiast zostać tam po kres swoich dni i oszczędzić widzom cierpień związanych z seansem, Anna zostaje zwolniona i wraz z ojcem wraca do rodzinnego domu. Szybkie retrospekcje pozwolą nam dostąpić wiedzy o powodach osadzenia bohaterki w szpitalu, która okazuje się cierpieć na depresję i stany lękowe po utracie schorowanej matki. Rodzicielka Anny nie zmarła jednak z przyczyn naturalnych, lecz spłonęła żywcem w wyniku wypadku. Ale czy na pewno? Na scenę wkracza bowiem Rachel, była pielęgniarka i opiekunka zmarłej matki dziewczyny, którą z panem domu łączy coś więcej niż kontakt zawodowy. Nasza bohaterka, na domiar złego, nawiedzana jest przez koszmarne wizje we śnie i na jawie, w których roi się od duchów zmarłych dzieci, plam krwi, powyginanych pod rozmaitymi kątami postaci, oraz zjawy samej matki w poszarpanym odzieniu, która próbuje przekazać córce prawdziwe powody swojej śmierci. Anna, wraz z siostrą Alex, za główną podejrzaną ma właśnie Rachel, której domniemanym motywem mogła być chęć zdobycia serca Stevena.
W tym miejscu chciałoby się napisać, że rozpoczyna się fascynująca rozgrywka na granicy rzeczywistości, że strach ma naprawdę wielkie oczy i łypie swoimi gałami z ekranu, że tajemnice z przeszłości układają się w misterną układankę, której pozazdrościć mógłby sam Hitchcock i, że warto na ten film wybrać się do kina. Gdyby jednak recenzent faktycznie tak myślał, mógłby z powodzeniem trafić do tej samej placówki, co Anna. Intryga bowiem, tłoczona jest widzowi do głowy niemal łopatologicznie i chyba nikt spośród publiki zgromadzonej na sali, już po kilkudziesięciu minutach filmu nie będzie miał wątpliwości, jak się to wszystko rozwinie i zakończy. Panowie Guard, momentami w swoim filmie wręcz obrażają intelekt widza i jego zdolności postrzegania, szydzą z jego oczekiwań co do przeciętnego choćby poziomu produkcji, serwując chyba najsłabsze dzieło grozy pokazywane w polskich kinach od czasów Klucza do koszmaru. Pomijając naprędce posklejaną i momentami nieco udziwnioną fabułę, “Nieproszeni goście” zrażają do siebie brakiem własnej tożsamości filmowej, gdyż bracia Guard najwyraźniej nie mogli w procesie kręcenia filmu zdecydować się, jaki efekt końcowy chcą osiągnąć. Ponadto, na niewiele można liczyć, jeśli korzysta się z tak bezbarwnych i nieatrakcyjnych środków wyrazu, jak robią to twórcy Nieproszonych gości. Straszaki w tym filmie to konglomerat wszystkich sztampowych, ogranych do nieprzyzwoitości chwytów, znanych nawet stawiającym swoje pierwsze kroki w horrorze widzom. Pomimo, że fani kina grozy nierzadko oczekują od oglądanych przez siebie obrazów pewnych schematów, wciąż przerabianych na nowo, co pomaga osiągnąć swoistą więź “artysta-odbiorca”, w Nieproszonych gościach gatunkowe klisze przybierają rozmiary zatrważające, przez co przewidywalność kolejnych zdarzeń jest irytująca. Gwoździem do trumny będą jedyne rzeczy, które zapadają w pamięć po seansie: nienajlepsze efekty CGI oraz drewniane aktorstwo.
Napakowane trikami rodem z taniego horroru, o poziomie realizacji przypominającym telewizyjne seriale, Nieproszeni goście to filmidło bez polotu, wyplute przez amerykański przemysł z nadzieją, że uda się oszukać kilku widzów i naciągnąć na kupno biletu. Bezzasadnym jest dywagować dłużej o nieistniejących zaletach i o mnożących się wadach dzieła braci Guard, którym daleko w sprawności realizatorskiej do ich azjatyckich kolegów. Innymi słowy: panowie, zawieście swoje kamery na kołku i oszczędźcie widzom kolejnych filmów.
Tekst z archiwum Film.org.pl (23 kwietnia 2009)