SHUTTER – WIDMO. Przerażający horror z piorunującym finałem
Siedziałem sobie na stoisku na Targach Poznańskich i powiedziałem do brata, że nudno tu i że idę na piętro pisać recenzję tajlandzkiego horroru na laptopie.
Brat mi odpowiedział: “Tam masz tajwański horror” – wskazując stoisko z wielkim napisem “TAIWAN” i mniejszym “Ferro-Carbon ent. Co., Ltd”. Musieliśmy się niedosłyszeć, bo ja o Tajlandii, a brat o Tajwanie mówił, ale stoisko faktycznie nie było zbyt udane, czego nie można powiedzieć o tajlandzkim horrorze pod tytułem Shutter.
Czy faktycznie możliwe było, żeby w dzisiejszych czasach powstał jeszcze dobry, nieschematyczny film grozy, w dodatku straszny i klimatyczny? Otóż… raczej nie, ale tylko w przypadku “schematyczności”, o czym za chwilę. W historii X Muzy mamy amerykańskie filmy grozy reprezentowane przez Lśnienie, Darkness, zaskakujący Szósty zmysł czy naprawdę dobry remake Amityville horror z roku 2005 i oczywiście znakomicie pomyślany, klaustrofobiczny The descent (również 2005). Jest japoński nurt horrorowy, na którego czele stoi Ringu, The eye i seria Ju-On – oraz ich mniej (Ju-On: The grudge) bardziej (Dark water: Fatum) lub bardzo bardziej (Ring) udane amerykańskie wersje. Świadomie nie wspominam polskich horrorów: Quo Vadis i Gulczas a jak myślisz – obydwa są warte siebie, to ta sama półka jakościowa, tylko Gulczas jest lepszy, bo nie ma w nim pożaru kartonowego Rzymu i manekinów chrześcijan targanych przez lwy po jakimś posypanym piaskiem placyku pod Piasecznem (pod W-wą).
Ok, wracamy do normalnego, dobrego kina, jakie robi się chyba wszędzie poza naszym – baczność – krajem – spocznij. Wreszcie zatem w temacie horroru do głosu doszła Korea Południowa, ze swoimi Acacia, R-Point i Phone. We wszystkich wyżej wymienionych filmach reprezentujących straszącą kinematografię wybranych krajów (poza polskimi Quo Vadis i Gulczasem) przewijają się motywy duchów, odkupienia win, zapłaty za grzechy, o którą upominają się dusze zmarłych utknąwszy gdzieś między światem ziemskim a nieziemskim, bytem a niebytem, gdzie nuda doskwiera tak bardzo, że poczwary i duchy postanawiają wyjść na ziemię, korzystając na przykład z telewizora lub ściany – lokacje pomysłowe, choć średnio wygodne. Większość tych filmów – szczególnie japońskich – wprowadziła bądź szeroko rozpropagowała modę na (przeważnie) kobiece maszkary wychodzące z wanien, wspomnianych już telewizorów, studni i ścian (tu już Korea południowa się kłania), człapiących po korytarzach, i wreszcie wyskakujących znienacka tuż obok głównych bohaterów, powodując u nich i widzów nagły skok ciśnienia tętniczego. Wydawało się, że niemożliwe jest opowiedzenie historii azjatyckiej maszkary (zmarłej w taki czy inny sposób – przeważnie – dziewczyny) raz jeszcze, nie powodując u widzów znudzenia czy poirytowania faktem, że już to gdzieś widzieli i to wiele razy.
Tajlandzki film grozy Shutter udowadnia jednak, że wciąż jest to możliwe i wykonalne, choć przy umownym trzymaniu się pewnych utartych schematów. Tak więc i tu mamy dziewczęcą maszkarę, znów z czarnymi włosami, smętnym wzrokiem i pochyloną głową, w poszarpanej sukience. Maszkarę wychodzącą oczywiście z niezbyt praktycznego do wychodzenia miejsca – w tym wypadku jest to na przykład zlew w pokoju z ciemnią fotograficzną – ciasno ale widowiskowo. I choć niemal w każdym momencie, gdy maszkara zaskakuje bohaterów, jesteśmy na to przygotowani, to i tak dajemy się zaskoczyć i porządnie przestraszyć, gdyż pojawieniu się owej zjawy często towarzyszy potężna ilustracja dźwiękowa – niby kolejny schemat, ale działa, i to znakomicie. Dodając do tego motyw z chodzeniem po suficie, bieganiem obok pędzącego ponad 100 km/h samochodu, czy wreszcie mozolne schodzenie po drabince pożarowej głową w dół; wszystko to stanowi przerażającą, pomysłową i dającą po głowie całość, przywodzącą na myśl nie tyle azjatyckie horrory, co raczej obrzydliwą Regan z Egzorcysty, schodzącą po schodach na czworaka, brzuchem do góry.
Co jest nowością w Shutterze to z pewnością niesamowite i niezwykle ponure zakończenie oraz tematyka tajemniczych fotografii, na których można dostrzec przejawy życia po śmierci w postaci rozmyć, zamazań, czy wreszcie kształtu twarzy…, twarzy, której na zdjęciu być nie powinno. Już trailer filmu znakomicie wprowadzał w klimat, gdy oglądaliśmy kilka zwyczajnych zdjęć, po czym zostały one pokazane ponownie, z zakreślonymi na czerwono twarzami duchów, które cichcem wlazły pod obiektyw aparatu.
Shutter jest idealnie skrojonym filmem grozy, w kadrze nigdy nie znajduje się więcej przedmiotów czy aktorów niż potrzeba, zdjęcia są wykonane z wielką dbałością, charakteryzacja na piątkę z plusem albo i szóstkę z minusem, a aktorstwo jest niezłe, nieprzesadzone, nieprzekrzyczane i nieprzewytrzeszczone – co uskuteczniała Shelley Duvall w Lśnieniu Kubricka. Shutter to przykład na to, jak można stworzyć film oparty na schematach (w dodatku już do bólu wyeksploatowanych), dołożyć coś nowego od siebie, dopieścić stronę techniczną i w ten sposób dać światu naprawdę nietuzinkowy film grozy, który niejednego złapie za kark, podobnie jak głównego bohatera, który narzeka przez cały czas trwania Shuttera na bóle pleców – co, jak się w finale okazuje, stanowi część miażdżącego zakończenia i w porażający sposób zmienia nasz pogląd na cały przebieg fabuły.
Tekst z archiwum film.org.pl