Netflix W CIENIU KSIĘŻYCA. Nie widać sensu
Zalatany policjant Lockhart (Boyd Holbrook) jedną ręką uczy się na detektywa, a drugą dba o ciężarną żonę. Mimo dobrych chęci żadna z tych rzeczy nie idzie mu najlepiej. Tymczasem w Filadelfii dochodzi do trzech identycznych zgonów, których nie sposób wyjaśnić. Lockhart zaczyna angażować się w śledztwo z nadzieją, że przyspieszy to jego awans na detektywa. Nie będzie łatwo, ponieważ ofiary zginęły w bardzo nietypowy sposób, wręcz niemożliwy do wytropienia. Ich karki nakłuto w trzech miejscach, a do rdzenia kręgowego wprowadzono niestabilny izotop. Cykl zabójstw powtarza się co dziewięć lat. Bohater wraca do sprawy, która coraz bardziej go wciąga. Niestety nie można powiedzieć tego samego o widzach.
Grający Lockharta Boyd Holbrook przypomina młodego Mela Gibsona, ale bardziej wyglądem niż charyzmą. Jego wersja umęczonego życiem policjanta jest wyposażona w standardowy ekwipunek: traumę z przeszłości, problemy rodzinne i obsesję na punkcie zadania. Elementy pojawiają się jeden po drugim, budując postać złamanego idealisty. Przynajmniej na papierze. Na ekranie Holbrook stara się pokazać wszystkie stany zdziwaczenia, w czym wspiera go całkiem niezła charakteryzacja. Efekt jest powierzchowny, ponieważ Holbrook w tym filmie nie potrafi zaangażować widzów ani w swoje tragedie, ani sukcesy. W cieniu księżyca trudno doszukać się emocji, a bez nich ani kryminał, ani science fiction nie będą angażujące. Niby stawka jest ogromna, bo od akcji Lockharta zależą losy świata – i to dosłownie – ale podczas seansu jego decyzje wywołują obojętność.
Podobne wpisy
O drugim planie wystarczy wspomnieć tyle, że najlepszy z całej obsady jest Michael C. Hall (Dexter, Na śmierć i życie) jako brat żony Lockharta. To aktor o ograniczonych możliwościach, który stara się grać postacie odpowiednie do swoich zdolności. I to nie jest przytyk. Znając swoje talenty i ograniczenia, Hall tak dobiera sobie bohaterów, by jak najlepiej wstrzelić się w rolę. Tutaj ta strategia procentuje, bo to jedyna w miarę ciekawa postać w całym filmie. Z jednej strony dupek i służbista, a z drugiej uczynny i wyrozumiały, nawet wtedy, gdy Lockhart próbuje go wykorzystać. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. O ile aktorstwo Halla jest znośne, o tyle cała reszta W cieniu księżyca odbiera chęć do życia. Nawet Bokeem Woodbine (Ray, Spider-Man: Homecoming), generalnie zdolny aktor, tu ogranicza się do jednej miny, kpiarskiego uśmiechu i cedzenia przez zęby kolejnego „shiiit”.
We W cieniu księżyca jest jeszcze wątek podróży w czasie. Szkoda, bo wszystkie sekwencje z nim związane pokazują jasno, jak małym kosztem ktoś próbował nakręcić film science fiction. Wizja przyszłości to całe dwie sceny, z czego jedna to prawie w całości słaba grafika komputerowa, a druga to facet za biurkiem. Jest i ona – dziewczyna likwidująca pozornie przypadkowe osoby. Ma supernowoczesną igłę z przyszłości i biega w sportowej kurtce z kapturem, ale na tym można zakończyć charakterystykę jej postaci. A kiedy twórcy pod koniec filmu ujawniają jej tożsamość, ma się ochotę zapytać: czy naprawdę w 2019 roku nie da się wymyślić czegoś mniej banalnego? Przeskoków w czasie jest kilka, ale twórcom nie chciało się zaznaczyć, czym różnią się od siebie poszczególne dekady. Często bohater przebywa w prawie pustych lokacjach, dzięki czemu zaoszczędzono na scenografii. Niestety nie udało się przez to zróżnicować kolejnych etapów, które dzieli prawie dekada.
Podobne wpisy
Cały film ogląda się jakby przez grubą szybę. Widać, kiedy i jakie emocje powinny się pojawić, aktorzy machają rękami i robią grymasy smutku i rozbawienia, ale relacje między postaciami są emocjonalnie sterylne jak sala operacyjna. W cieniu księżyca nie ma w sobie niczego wciągającego. Przez to seans jest przygnębiający, bo ogląda się zmarnowany potencjał na niezły kryminał science fiction. Wprawdzie mało oryginalny i raczej opierający się na schematach niż je przełamujący, ale nadal niezły. Tutaj jednak mamy do czynienia z czymś, co nie jest dobre, tylko… no właśnie, nijakie. Po seansie można odnieść wrażenie, że obejrzało się najbardziej niepotrzebny film roku. Mało tego, jest to kolejny dowód na to, że Netflix bardzo wybiórczo dba o swoje produkcje. O ile seriale tej stacji często są naprawdę udane (Mindhunter, Daredevil), to niektóre filmy nigdy nie powinny powstać (Miłość pod jednym dachem, Wysoka dziewczyna) i ich miejsce jest na dnie Doliny Krzemowej. W cieniu księżyca to kolejny zupełnie zbędny tytuł w ramówce Netfliksa.