NAGI INSTYNKT 2. Taki film może zrodzić się jedynie z desperacji
Nagi instynkt AD 1992 narobił niezłego zamieszania w amerykańskim box-office, choć bardziej w głowach lokalnych moralistów odsądzających od czci i wiary po kolei reżysera (Paul Verhoeven), scenarzystę (Joe Eszterhas) i odtwórców głównych ról (Michael Douglas, Sharon Stone, Jeanne Tripplehorn). Zgodnie ze starą i dobrze znaną zasadą, że nie ma to jak mały skandal, film uczynił gwiazdą pierwszej wielkości Sharon Stone, a Joe Eszterhasa wyniósł do rangi najlepiej zarabiającego scenarzysty Hollywood (inna sprawa, że tę dobrą opinię Joe roztrwonił już wkrótce fatalnym Showgirl). Czego by o Nagim instynkcie nie powiedzieć, był świetnie wyważonym thrillerem łączącym w sobie w doskonałych proporcjach ciekawą intrygę, seks i aktorskie kreacje. Nawiązujący do czarnego kryminału klimat, doskonała, broniąca się wciąż po latach muzyka Jerry’ego Goldsmitha zdecydowały, że ten film się pamięta niezależnie od apetycznych łóżkowych wygibasów Sharon. Jednym słowem, ten obraz przeszedł do historii kina. Z całą pewnością nie powiemy tego nigdy o jego kontynuacji.
Nagi instynkt 2 nie miał szczęścia. Najpierw zbankrutowała wytwórnia Carolco, która była producentem oryginału, napisania scenariusza nie zechciał na nowo podjąć się Joe Eszterhas, a kolejni aktorzy odmawiali zagrania w nim. Na koniec na placu boju pozostała jedynie Sharon Stone, której kariera wraz z wiekiem przyblakła i niezbędnym okazał się zabieg reanimacyjny. Niestety, wróżąc z wyników finansowych, okazać się może, że zabieg zabije pacjentkę. Żaden z “poważnych” kandydatów do roli partnera tej uchodzącej za jedną z najinteligentniejszych aktorek fabryki snów, nie zdecydował się ostatecznie na zmierzenie się z kreacją Michaela Douglasa, czy to z powodu niechęci do konkurencji, czy innych, zapewne równie istotnych powodów. Niemniej jednak stanęło ostatecznie na bliżej nieznanym nikomu Davidzie Morrisseyu i reżyserze Michaelu Catonie-Jonesie.
Nikt chyba nie spodziewał się po kontynuacji Nagiego instynktu żadnych fajerwerków, nikt nie oczekiwał arcydzieła, zapewne wielu zadowoliłoby się stwierdzeniem, że powstał kolejny przeciętny sequel dobrego oryginału. Nikt jednak nie przewidział, że będzie aż tak źle. Przyglądając się filmowi z perspektywy kilku dni które minęły od seansu, nie potrafię znaleźć w nim prawie nic, co zasługiwałoby choćby na miano pretekstu, dzięki któremu moglibyśmy pójść na niego do kina z czystym sumieniem. Jeżeli mielibyśmy to zrobić, to jedynie po to, żeby napawać się satysfakcją, że coś tak złego może powstać również poza granicami naszego kraju. Na każdym niemal kroku, scena po scenie daje się zaobserwować nieudolność reżysera i niemożność (a może nieumiejętność) zapanowania nad główną bohaterką. Cofając się do pierwszej kreacji Sharon Stone pamiętamy seksowną, pociągającą, cyniczną, wzbudzającą fascynację, ale i swego rodzaju lęk Catherine Tramell – kobietę niemoralną i niebezpieczną. Catherine w nowym wydaniu to już jedynie rzeźba chirurga – artysty, sztuczny, choć piękny twór mistrza skalpela i silikonu. Ta postać nie ma wnętrza, w całości oparta została na pustych, budzących jedynie seksualne skojarzenia gestach i pretensjonalnych kwestiach, wzbudzających jedynie zażenowanie. Z Catherine – manipulatorki nie dającej mężczyźnie chwili pewności, zmieniła się w kobietę fatalną, wyciętą z kiepskiego komiksu, sztuczną i upozowaną. Ta maniera Stone drażni jeszcze bardziej w zetknięciu z mydłkowatym Morrisseyem, który niestety nie ujawnił swoich aktorskich możliwości, czy to przytłoczony gwiazdorską manierą partnerki, czy po prostu źle poprowadzony przez Catona-Jonesa. Postać dr Michaela Glassa mogła jeszcze w filmie sporo zmienić, ale jedynie pod warunkiem, że stałby się wiarygodnym partnerem w rozgrywce, a nie jedynie tłem dla szarżującej nadmiernie Stone.
Jak zbudowany jest scenariusz dobrze skonstruowanego filmu (a thrillera w szczególności)? W moim mniemaniu tak, żeby zakończenie składało w jedną całość poszlaki, które uważny widz może zebrać w trakcie trwania seansu. Świadczy to o sprawności scenarzysty i reżysera, a widzowi daje szansę dobrej zabawy i intelektualnego przetestowania się. Konia z rzędem temu, kto będzie potrafił zrobić to w tym przypadku. Zbiór luźno powiązanych ze sobą scen bez polotu, przeplatanych pretensjonalnymi dialogami, z zakończeniem przyfastrygowanym nicią o grubości liny okrętowej – oto, czym jest scenariusz drugiej części Nagiego instynktu. Taki film, jak ten może zrodzić się jedynie z desperacji. Czy była to trawiona gorączką sławy, starzejąca się Sharon Stone, czy chęć producentów wyciśnięcia z wyeksploatowanego tematu kolejnych milionów, trudno powiedzieć. Jedno wiem z całą pewnością: nie warto płacić za to, by jej owoc obejrzeć na dużym ekranie.
Tekst z archiwum Film.org.pl (5.04.2006)