NA RINGU Z RODZINĄ. Florence Pugh, jakiej nie znacie
Na wstępie muszę uprzedzić fanów Dwayne’a Johnsona – owszem, wasz idol znajduje się w centrum wszystkich materiałów promocyjnych tego filmu, ale na ekranie jest go tyle, co nic. To zaledwie epizod, w dodatku aktor wciela się w nim w samego siebie. Kto wie, może to był jeden z powodów, dla których żaden z polskich dystrybutorów nie zdecydował się ostatecznie na wprowadzenie Na ringu z rodziną do kin. Szkoda. To naprawdę świetna produkcja. Na szczęście można ją już oglądać w HBO GO.
Dla fanów wrestlingu ten film jest po prostu pozycją obowiązkową. Na ringu z rodziną powstał na podstawie prawdziwej historii Paige – dziewczyny z Anglii, która została najmłodszą posiadaczką tytułu Divas Championship, i to w swoim debiucie. Pasjonaci dyscypliny znają pewnie jej życiorys na pamięć i wyłapią w scenariuszu kilka niegroźnych przekłamań. Ci, którzy o bohaterce nigdy nie słyszeli, czasem mogą czuć się zagubieni. Jednak zarówno jedna, jak i druga grupa będzie się po prostu dobrze bawić!
Podobne wpisy
Na ringu z rodziną nie należy do klasycznych biografii. Choć ta opowieść na papierze wpisuje się w dobrze znaną z ekranów tematykę walki o swoje marzenia pomimo przeciwności, twórcy przyjęli zdecydowanie bardziej rozrywkowe podejście. Pierwsza część filmu sprawia wręcz wrażenie niezbyt ambitnej komedii (co nie dziwi, biorąc pod uwagę osobę reżysera – to komik Stephen Merchant). Dopiero później, kiedy kamera skupia się na zmaganiach głównej bohaterki w USA, konwencja się nieco zmienia.
Nie jestem fanem wrestlingu i pewnie nigdy nim nie zostanę. Nie bardzo rozumiem, na czym to wszystko polega – ile jest w tym prawdziwej walki, a ile teatrzyku. Po obejrzeniu filmu nie czuję, abym wiedział więcej. Ale… to wcale tak mocno nie przeszkadza. Nie chodziło tu o zgłębianie tajników walk, a takie kwestie jak relacje rodzinne, życiowe priorytety, godzenie się z porażką. W tej zabawnej i lekkiej otoczce opowiedziano o naprawdę ważnych sprawach, i to wcale nie prześlizgując się po powierzchni problemu. Wybija się tu zwłaszcza wątek brata Paige, który znacznie wcześniej niż ona marzył o karierze w wrestlingu. Młodsza siostrzyczka dostała szansę na sukces, on musiał zostać w małej mieścinie w Anglii, trenując dzieciaki. I choć Jack Lowden słusznie uznawany jest za najsłabsze ogniwo w głównej obsadzie, jako muszący zaakceptować przegraną Zak i tak jest wiarygodny.
Aktorsko Na ringu z rodziną wypada więcej niż dobrze. Znana z Gry o tron Lena Headey oraz Nick Frost bez cienia fałszu wcielają się w rodziców Paige. A jeśli znajdziecie na YouTubie klipy z jej prawdziwymi mamą i tatą, zobaczycie, że ci ekranowi są właściwie identyczni – i wcale nie chodzi tu o wygląd. Przyjemnie było zobaczyć Vince’a Vaughna, przezabawną małą rólkę dostał też reżyser, a więc Stephen Merchant. Jednak gwiazda tego filmu jest jedna. To Florence Pugh, jeszcze zanim nominowano ją do słynnego złotego rycerza. To zupełnie inny występ niż ten z Małych kobietek albo Midsommar. W biały dzień, nie wspominając już o Lady M. Tak naprawdę aktorka jest nie do poznania. Pomaga w tym, rzecz jasna, burza kruczoczarnych włosów, w jakich jeszcze nigdy jej nie widzieliśmy, ale ta kreacja zdecydowanie wykracza poza fizyczną przemianę. Powiem szczerze, że gdyby ktoś spytał mnie o idealną kandydaturę do tego zadania, Pugh w ogóle nie przyszłaby mi do głowy. Ona nic a nic nie kojarzy mi się z latającą ponad ringiem wrestlerką. A spisała się na ekranie tak, że teraz nie wyobrażam sobie w roli Paige nikogo innego. To kolejny rewelacyjny występ tej aktorki w krótkim czasie i dowód na to, że przyszłość należy właśnie do niej. Ona nie tylko ma charyzmę i technikę – okazuje się też niesamowicie wszechstronna.
Oczywiście ci, którzy nie rozumieją fenomenu wrestlingu (a to zapewne zdecydowana większość z was), nie będą mieć z seansu stu procent frajdy. Nawet jeśli podejdziecie do tego filmu z otwartym umysłem, w głowie pojawią się pytania – jak to, kto wygrywa w zaplanowanej walce i w jaki sposób wyłania się mistrzów? Ja wciąż tego nie wiem. Między innymi z tego względu finałowa potyczka nie wywołała we mnie połowy emocji, które czułem podczas końcówki Rocky’ego albo Fightera. Z drugiej strony chyba nie taki był cel twórców. Spójrzcie na ten film jak na ciepły, niegłupi, inspirujący feel-good movie i możliwość zobaczenia nowej, nieznanej odsłony Florence Pugh. Przy takim nastawieniu nie będziecie zawiedzeni.