MROCZNY RYCERZ
Tym razem jednak nie wszystko zadziałało. Mimo tego film trzeba obejrzeć, jako że jest to blockbuster na niespotykanie wysokim poziomie. Ba, warto go obejrzeć dla jednej, jedynej sceny, w której Joker pokazuje, jak zrobić sztuczkę ze znikającym ołówkiem.
Mroczny rycerz to film, o którym już w dzień po premierze napisano bardzo wiele – przeważnie bardzo wiele dobrego. By uniknąć redundancji, pomińmy wstęp przypominający o dokonaniach reżysera, oczekiwaniach widzów, śmierci Heatha Ledgera i kulcie, jaki utworzył się wokół produkcji. Przejdźmy od razu do sedna.
Christopher Nolan z tego, co mogliśmy przeczytać w wywiadach, chciał nakręcić film realistyczny – i to nie realistyczny w komiksowy sposób, tak jak Batman Begins, lecz realistyczny niczym Gorączka, którą wymieniał jako główne źródło inspiracji. Mrocznego rycerza z dziełem Manna łączy jednak wyłącznie niebieski filtr nałożony na obraz, gdyż, mimo starań, Rycerz prędko grzęźnie w fantastyczno-komiksowej konwencji. Wprawdzie początkowe minuty zapowiadają obraz wręcz naturalistyczny – tak bardzo, że na pierwsze pojawienie się człowieka w stroju nietoperza zareagowałem słowami “ten chłop wyrwał się innej bajki” – ale z biegiem czasu realizm zostaje zawieszony na rzecz efektowności.
Nim jednak tak się stanie, Nolan w fascynujący sposób rozwija swoich bohaterów. Bruce Wayne pozujący na niezbyt inteligentnego playboya znakomicie kontrastuje z własnym drugim wcieleniem. Komisarz Gordon wreszcie nabiera osobowości dzięki powierzeniu Gary’emu Oldmanowi większej ilości czasu ekranowego, zaś nowa postać w serii, prokurator Harvey Dent, wydaje się jeszcze ciekawsza niż cała dotychczasowa drużyna. I ten akapit można by zakończyć jękiem usatysfakcjonowania, gdyby nie koszmarna pomyłka obsadowa, jaką jest powierzenie okrutnie nieładnej Maggie Gyllenhaal roli Rachel Dawes. O skali błędu niech świadczą pomruki śmiechu, które wydali widzowie, gdy jeden z bohaterów zwrócił się do Rachel per “piękna damo”. Powiedzmy szczerze – aktorka to rzetelna, lecz jej aparycja bardziej pasuje do roli matki Bruce’a, niż jego ukochanej.
Na osobny akapit zasługuje Joker – a raczej zasługiwałby, gdyby można było napisać o nim coś nowego. Tymczasem owszem, Ledger jest tak dobry jak przepowiadano, a jego rola powinna zostać nagrodzona Oscarem. Odtwarza bowiem postać, która, w przeciwieństwie do większości filmowych wariatów, nie szaleje dla publiki, wiedząc, że tuż obok jest kamerzysta, ale zachowuje się dziwnie, bo taki jest jej charakter. Nicholson może się schować.
Podobne wpisy
Im dalej w las, tym więcej rozczarowań. W momentach szybkiej akcji Batman wykonuje na motocyklu akrobacje, jakich nie powstydziłby się Spider-Man. Trzymana w tajemnicy charakteryzacja Dwóch Twarzy rozczarowuje brakiem wyobraźni i kompletnym zaprzeczeniem prawom biologii – powiedzmy, że w prawdziwym świecie Harvey co pięć sekund musiałby aplikować sobie kropelki. Same w sobie efekty specjalne są doskonałe, lecz zawodzą niektóre projekty.
Rozczarowuje także finał. Choć ostatnia akcja jest bardzo emocjonująca, to efekt zostaje popsuty przez długie i koszmarnie banalne monologi o Odwadze, Honorze, Poświęceniu i innych słowach pisanych wielką literą. Każdy z bohaterów – pozytywnych i negatywnych – wygłasza nieprawdopodobne wręcz komunały psujące końcowe wrażenie.
Wbrew słowom krytyki wobec Mrocznego rycerza muszę przyznać, że to bardzo, bardzo dobry film, pełen niezaprzeczalnych zalet. Nie jest jednak pozbawiony wad i z pewnością nie zasługuje na pierwsze miejsce na liście najlepszych filmów wszech czasów. Nolan wyciąga wnioski z błędów Początku i eksperymentuje z nowymi rozwiązaniami, co pozwala wierzyć, że trzecia odsłona przygód Batmana będzie naprawdę doskonała. Tym razem jednak nie wszystko zadziałało. Mimo tego film trzeba obejrzeć, jako że jest to blockbuster na niespotykanie wysokim poziomie. Ba, warto go obejrzeć dla jednej, jedynej sceny, w której Joker pokazuje, jak zrobić sztuczkę ze znikającym ołówkiem.
Tekst z archiwum film.org.pl (26.07.2008).