MROCZNY RYCERZ (2008). Recenzja Jokera
WHOA!
To taka wstępna uwaga odnosząca się do seansu w IMAX-ie – obraz (jest kilka sekwencji nakręconych specjalnie dla IMAX-a, a więc… większych) niczym jeden z noży Jokera i aż dech zapiera już od pierwszej panoramy miasta – i to… hihihi za dnia 🙂
A potem… nagle… here… we… GO!
Kaboom!
Tak to się pięknie film zaczyna i cokolwiek by o nim nie mówić i nie myśleć, to wciąga, zostaje w tej chorej pamięci, zmieniając rzeczy… na zawsze. Ha! Nolan zmienił tychże masę, robiąc dzieło, które w końcu można wziąć na poważnie. Zbyt poważne jest jednak branie tego tak poważnie, żeby okrzykiwać ochy na lewo i achy na prawo, w międzyczasie bawiąc się w jakieś pierwsze miejsca wszech czasów. Ojciec chrzestny komiksu? Być może, ale za bardzo hehehe chrzęszczy fabularnie, żeby go tak wywyższać. Ale tak to się już czasem dzieje, kiedy siła nie-do-powstrzymania natyka się na obiekt nie-do-poruszenia – wot, taki nieruchomy poruszyciel dusz zza oceanu, hehe.
Tym nieruszalnym (a dla niektórych nieruchalnym – ci nie chędożą często) cosiem jest rzecz jasna komiksowość. Jakkolwiek i czymkolwiek nie zobrazować faceta przebierającego się na boku w lateksowego, nocnego gryzonia, to będzie on pachniał komiksem na wiele mil. Ba, mowa! Każdy heros tak będzie śmierdział, choćby nie wiem ile razy podkreślał, że to nie on, tylko kto inny jest prawdziwym bohaterem. Tak więc Nolan może nadać mu tyle powagi i realizmu, ile zechce, ale zawsze coś – lub ktoś – go zdradzi.
I tak natykamy się na babole, masy niewspółgrających ze sobą… haha głupotek. I to takich, przy których moje własne żarty stają się znośne. I tak bawi niesamowicie Nietoperek z obrazem budynków wprost z komórek (tak, tak) czy tenże osobnik robiący co chce z własnym bat-motorem (hu?). Ale ta komiksowość właśnie sprawia, że ja to bardzo lubię. Nawet I love it! To drugie wszak cieszy oko, choć mózg nie przyznaje się do tego, co właśnie zobaczył. Natomiast to pierwsze – cóż, Batman z mrygającymi niebieskimi oczami: bezcenne i można opowiadać współwięźniom setki razy, choćby na łodzi…
Podobne wpisy
- Czy PINGWIN to nielot? Dlaczego serial o Gotham, ale bez Batmana, ma sens
- Cristin Milioti opowiedziała, jak zachwycił ją BATMAN FOREVER. "Miałam obsesję"
- Jeden z elementów THE BATMAN został zainspirowany kultowym "The Room". Zdradził to spec od VFX
- BATMAN: MROCZNY MŚCICIEL. Wielki powrót na mały ekran [RECENZJA]
A skoro o wilku – czy też, o hehehe wilkach mowa, to czemu właściwie ta komiksowość zamienia się w fantastykę przy takich scenach jak “wysadzić lub nie wysadzić”? Widać ci wszyscy “źli” bandziorzy – te wilki pozujące na owce – mieli wszystko tak totalnie w dupie, że nie przyszło im do głowy obić kilku strażników w pięć minut i nacisnąć czerwony przycisk, a potem… zapewne wypalić się po zapaleniu drugiego. Hehehe! A im bliżej końca, tym więcej takich prawych gestów albo prawszych słów, które wychodzą widzom na lewo. A przecież ci… cywilizowani ludzie powinni się pozagryzać… Zresztą nie tylko oni, bo wątków celowo ugrzecznionych, zepchniętych na dno, celowo urwanych (hu?) jest w tych dwóch-i-pół godzinie mnóstwo. Szkoda więc, że Nolan, mimo potęgi materiału, nie zdołał lekko popchnąć go w otchłań szaleństwa i nie raz i nie dwa zachował się jak pies, który dogonił już samochód policyjny. Nie wiedział, co z nim zrobić?
Wcześniej było o niepowstrzymywalnej sile – tą jest cała reszta z aktorami na czele i akcją w tle. Rzecz jasna techniczne sztuczki pominę – te poziom najwyższy prezentować muszą i prezentują. Akcja jest wprawdzie chaotyczna (i nieprzewidywalna – oj tak, tak, tak, mówiłem już, że to lubię!) i tu coś wybuchnie, tam coś wystrzeli, a auto i tak poleci w rzekę lub w powietrze, ale jak to się ogląda! Niczym fajerwerki, których tu zresztą wiele! No, a aktorzy to już perła (zonk obsadowy kobiecy przemilczę dżentelmeńsko – acz tu finał postaci był jednak odważnie zrobiony… zaskoczył mnie, hoho!)! Dobry Bale i jego Alfons… hehehi Alfred znaczy w sensie zasłużony, brytyjski Caine; świetny Aaron w roli człowieka-bez-pół-twarzy i Fox w roli Freemana (a może na odwrót?). Zasłużone brawa należą się też Oldmanowi, który wcale nie jest taki old i daje radę od pierwszej do ostatniej minuty, budząc sympatię tak widza, jak i sprzątaczki kina. To harcerzyk… ale takich skautów lubimy, hehehe.
Zjada ich wszystkich na śniadanie rzecz jasna Joker, którego postać życie uczyniło jeszcze bardziej tragikomiczną, przez co wielki żal wkraść się może w nasze rozweselone gęby, kiedy pomyślimy, że nici z dalszego królowania tej postaci – zamkną pewnie temat bidaka, powiedzą, że siedzi w Arkham czy gdzieś, albo że zginął czy uciekł i tyleśmy go widzieli. Meh! Ale przynajmniej dał prawdziwy popis, takoż prezentując swe magiczne sztuczki, jak i prawdę, mówiąc na przesłuchaniu mano a kuku z Baciem (zdecydowanie najlepsza scena filmu, którą zepsuł troszkę brak posoki – ahahah, jak pięknie by ona ubarwiła i tak barwne już lico naszego szaleńca i przy okazji dodała mu życia miast właściwości człowieka-gumy, choć nie jest to nic, co wyjątkowo boli, bo Bacio za słabo bije) czy też w iście marceauowski sposób uciekając ze szpitala. Prawdziwa “rozrywka” wieczoru! Dla niej warto zobaczyć film – bez jaj rzeczę!
Szkoda jedynie, że tło jego działań wciąż pozostaje nijakie – Gotham nadal nie zyskało odpowiedniego charakteru, godnego swojej nazwy. To nie jest miasto charakterystyczne, jak u Burtona, to miasto zwykłe i równie dobrze mogłoby się nazywać Seattle. Błąd to ogromny, tym bardziej, że taki przestępca zasługuje na metropolię o klasę lepszą, niż otrzymał. Więc dalej Nolan, chcę, żebyś to zrobił! Uderz nas tym miastem… mhihihi… następnym razem!
Nie mogę też – nomen omen, hehehi – nie poruszyć postaci Two Face, którą wielu oskarża o brak oryginalności i niezamierzoną śmieszność. Śmiesznie jest, ale tylko jak się patrzy na okrągłe oczko po lewej, które lata to tu, to tam – cała reszta jest pięknie komiksowa i wcale nie drażni, a nawet pasuje do tego pseudorealizmu Nolanowskiego. W końcu to też taki… freak, hihihi. I tu znowu wychodzi pewna… hmmm… maniera Nolana, że po wiadomym wypadku nie postawił na Harveya w przyszłości. Joker… Joker… Joker… dobry był… wspaniale ekran zapełniał… ale przepraszam, teraz musi ktoś inny prowadzić, czyż nie? A tu taki trup, no!
Lecz możemy skłamać, że wszystko będzie dobrze i Nolan – jeśli rzecz jasna zrobi nam jeszcze niespodziankę – jakoś z tego wybrnie. Trzeba mieć nadzieję na nadchodzący świt. Bo przecież nie można tego tak zostawić – za dużo zabawy! Haha! Więc… Why… So… Serious? Film zobaczyć tak czy siak trzeba i powodów ku temu jest mnóstwo. Często są tanie i tandetne, jak proch czy dynamit, ale za to smakują wybornie! A jeśli coś jest tak wyborne, jak Mroczny Rycerz, to najlepiej skosztować to w kinie. A jeszcze lepiej w IMAX-ie – jak ja!
Tekst z archiwum film.org.pl (2008).