MOST ZBRODNI. Co robimy, gdy kultura jest ważniejsza niż człowiek [RECENZJA]
Po Morderstwie na końcu świata na platformę Disney+ zawitał kolejny klimatyczny serial kryminalny, w którym zbrodnia miesza się z elementami fantasy oraz tematyką socjologiczno-etniczną. Jest trochę moralizatorstwa, ale dyskretniejszego niż w innych współczesnych produkcjach o problemach społecznych. Most zbrodni jest opartą na faktach historią pewnej śmierci, która wstrząsa lokalną społecznością Victorii w Kolumbii Brytyjskiej w 1997 roku. Rozegrała się ona pod tytułowym mostem Craigflower i do dzisiaj wzbudza na wpół fantastyczne emocje. Powstała nawet książka Rebeki Godfrey, której postać pojawia się w serialu, a partneruje jej znakomita Lily Gladstone. Ta dwójka ratuje ten serial, bo nie zawsze jest interesująco, niemniej polecam go wam, jeśli tylko przetrwacie wszystkie retrospekcje. Most zbrodni potrafi zaskoczyć właśnie nie sferą kryminalną, lecz obyczajową i dramatyczną, snując niewygodną refleksję dla szukającego sensu w życiu umysłu na temat tego, jak człowiek nie potrafi żyć bez jakiejś przynależności i co idiotycznego zrobi, żeby tylko móc przynależeć.
Tytułowe stwierdzenie jest zaczepne, podobnie jak fabuła Mostu zbrodni, która pod przykrywką kryminału przedstawia cały irracjonalizm i złowrogość ludzkiego postępowania, gdy tylko kulturę i religijność będzie się miało za ważniejsze niż bycie dobrym i uczciwym człowiekiem. Problem jednak w tym, że kulturowo-religijne zasady wymuszają rezygnację z humanistycznych wartości, wprowadzając własne ich systemy, które mają na celu wyłącznie dobro organizacji, a nie jako takiego człowieka wraz z jego psychiczną i biologiczną złożonością. Dlatego rzeczywistość sama podsunęła twórcom ciekawe i jakże abstrakcyjne przykłady – chociażby rodziny Hindusów, którzy chcą tak bardzo przynależeć do społeczności nowego kraju, że nie tylko rezygnują z własnej wiary i kultury, ale przyjmują jakże opresyjną ideologię Świadków Jehowy, ich córka odczuwa zaś potrzebę zaprotestowania wobec stanu swojego posiadania i idei rodziny, więc próbuje spiknąć się z członkiniami młodocianego gangu, tworzonego przez wykolejone pensjonariuszki ośrodka wychowawczego. A na dodatek Rebecca i Cam mają romans, który przeczy nie tylko heteroseksualnym zasadom niewielkiej społeczności, ale i zasadom etnicznego parowania się. Cały świat przedstawiony w Moście zbrodni jest w pewnym sensie skrzywiony. Gdy się słucha, co mówią bohaterowie i jak bardzo są emocjonalnie ślepi, chce się aż zgrzytać zębami z powodu zażenowania ich ludzką głupotą, a właściwie kulturową ślepotą. I ją właśnie przekazują dalej, czyli dzieciom, więc to oczywiste, że takie są – skłonne do popełnienia zbrodni, żeby zaistnieć. W końcu do niej dochodzi, a dotarcie do tego, kto zabił – czy jest to pojedynczy dewiant, czy może cała ich grupa, jego rękami dokonująca tej zbrodni – wydaje się zbyt skomplikowana, żeby wydarzyła się w rzeczywistości. A jednak dlatego może tak wciąga, mimo realizacyjnych braków.
A głównym są retrospekcje, które powodują rozprucie zbudowanego głównym wątkiem klimatu m.in. poprzez utratę z oczu głównych bohaterek, które grają Riley Keough i Lily Gladstone. Znane motywy muzyczne i postprodukowane w HDR zdjęcia nie wystarczą, żeby z odcinka na odcinek rekompensować te zmiany stylu, rytmu oraz różnie angażujących się w role aktorów. Można się również zastanowić, czy tak naprawdę 5 odcinków by nie wystarczyło. Intryga nie jest aż tak długa, a przyspieszenie wielu rozmów wzbogaciłoby tempo, może nawet zwiększyło suspens, a tak nie będę ukrywał, że momentami robi się nudno, a z kryminalnego serialu widzom zostają okruchy. Reszta to wielokrotnie przetwarzane analizy życia zbuntowanych nastolatków. Nie trzeba ich tyle razy powtarzać ze sceny na scenę, tylko zmieniając słowa.
Serial traktuję więc jak zachętę do zapoznania się z książkowym reportażem. Nie chodzi mi o dociekanie, kto zabił, lecz o zrozumienie procesu, który doprowadził do zbrodni. Nie tylko tej, ale i wielu innych, popełnianych przez młodych ludzi zupełnie nieświadomych konsekwencji wielu z pozoru niemających znaczenia czynów. Odcinki 7. i 8. Mostu zbrodni to zupełne przełamanie klimatu detektywistycznego, bo wtedy wszystko wydaje się już jasne. Widz ma wyrobioną opinię o sprawcach, a na scenie rozgrywa się wyłącznie dramat sądowy. Nic jednak nie jest takie oczywiste, dlatego warto doczekać do ostatniej sceny, gdy płyta w odtwarzaczu CD zaczyna się kręcić, a uradowana para Virków dostrzega przy nowo zamocowanych drzwiach do pokoju coś, co widzowi powinno dać wiele do myślenia. Te „nowo zamocowane drzwi” pojawiają się znacznie wcześniej i mają ogromne znaczenie dla postępowania Reeny. Wspominam o nich, bo widzowi łatwo może umknąć ten szczegół. Co więc robimy, gdy kultura jest ważniejsza niż człowiek? Udajemy, że jest prawdziwa, bo nie mamy odwagi jej zaprzeczyć, gdyż zbyt boimy się, że jako samotni odszczepieńcy nie damy sobie rady. Znów wierzymy więc w coś, co nigdy się jeszcze nie zdarzyło, a jest wyłącznie naszą lękową konfabulacją.