MIRAI. Triumf dziecięcej wyobraźni
Są takie filmy, których pierwsze obrazki i sceny sprawiają, że z przyjemnością wygodniej rozsiadamy się w fotelu, wiedząc już, że zostaniemy oczarowani. Jednym z takich dzieł jest Mirai Momoru Hosody, reżysera między innymi Wilczych dzieci czy O dziewczynie skaczącej przez czas. I, nie umniejszając mistrzowi Hayao Miyazakiemu, Hosoda nie potrzebuje w swoim filmie pradawnych duchów, magicznych krain, zaczarowanych stworzeń czy maszyn, by opowiedzieć fascynującą, głęboko sentymentalną oraz emocjonalną historię. Udaje mu się to prostymi środkami – ot, przedstawia opowieść o pewnej zwyczajnej rodzinie, w roli głównego bohatera obsadzając pięcioletniego chłopca o nieprzeciętnym temperamencie oraz barwnej, wybujałej wyobraźni. I w tym tkwi największy sukces Mirai – w jego prostocie i subtelności, pod których płaszczykiem skrywa się historia tak niesamowita i przejmująca, jak podpowiada nam fantazja samego Kuna.
Kun zaś to żywiołowy, nieco kapryśny pięciolatek, którego beztroskie życie jedynaka ulega nagłej destabilizacji. Pewnego dnia rodzice chłopca wracają do domu z Mirai – dopiero co narodzoną siostrzyczką dotychczas najmłodszego domownika. Ku zdziwieniu rodziców mały Kun nie akceptuje nowego członka familii, który zaskarbia sobie nagle całą ich uwagę. Nie kryjąc swej frustracji i zazdrości, bohater wszelkimi środkami stara się odzyskać należne mu miejsce na rodzinnym piedestale. Nie trudno zgadnąć, do czego gotowe jest się posunąć rozpieszczone dziecko, które nagle przestaje być w świetle reflektorów. Bolesne zepchnięcie Kuna na drugi plan staje się punktem wyjścia dla fabuły filmu Hosody, który swój ciąg dalszy ma w tajemniczym ogrodzie. Chłopiec odkrywa w nim portal do odmiennych światów i czasoprzestrzeni, napędzany przez niewyczerpane pokłady jego dziecięcej wyobraźni. Dzięki nim bohater wnika w głąb historii swojej familii, co obfituje w niezwykłe spotkania z postaciami z rodzinnego albumu. Poznaje także nastoletnią Mirai z przyszłości.
Mirai to prawdziwy triumf dziecięcej wyobraźni. Reżyser wychwala ją, zachwyca się nią, będąc pełen podziwu, jakie historie gotowe są zrodzić się w głowie małego dziecka, którego, co istotne, szargają nieznane dotąd emocje oraz wątpliwości. Samemu Mamoru Hosodzie ten stan rzeczy nie był obcy. Reżyser stworzył zaś postać Kuna, wzorując się na obserwacjach swojego starszego syna. Dzięki temu film nasiąka realizmem i autentycznością, gdyż rozpieszczony, momentami nieznośny Kun portretowany jest z ojcowską wrażliwością i miłością właśnie. Cały film jest jakby szczerym obrazem dojrzewania chłopca, który aby przygotować się na przyjęcie siostry, musi zmierzyć się z wieloma wewnętrznymi przeszkodami i obawami. Choć dziecięca zazdrość wydaje się tematem błahym, Hosoda, oddając głos najmłodszym, tworzy historię niezwykłą i daleką od banału. Gdy rodzice Kuna widzą jedynie markotnego syna krzątającego się po domu, widz jest świadkiem przygód, jakie na zawsze zmienią podejście chłopca do rodziny oraz jej członków. Korzystając z barwnych metafor i symboli, które dzięki drobiazgowej, starannej animacji pięknie rozlewają się na ekranie, Japończykowi udało się przełożyć na język filmu magię postrzegania świata przez dziecko.
Mirai to jednak nie tylko Kun. Choć zdecydowanie pięciolatek gra pierwsze skrzypce, reżyser skupia się nie tylko na jego metamorfozie, ale i pokazuje, jak obecność Mirai wpływa na wszystkich domowników. Tata musi stawić czoła ojcowskim obowiązkom, mama zaś stara się pogodzić pracę z byciem dobrą i cierpliwą opiekunką. Twórca ze szczerością ukazuje drogę ku stawaniu się nie tylko lepszym bratem, ale i lepszymi rodzicami. Choć zdaniem reżysera jest to rzecz trudna, udowadnia, jak wiele piękna i satysfakcji w sobie kryje. Film staje się przez to dziełem bardzo uniwersalnym. Jako że zdarzenia, na jakich się skupia, znane są prawie każdemu z nas, nie sposób nie utożsamiać się z bohaterami filmu. Głównie z Kunem, tym samym choć na chwilę rozbudzając w sobie to nieznośne, nadwrażliwe dziecko, którym każdy z nas kiedyś był.
Niemniej nie wszystko w Mirai zagrało tak, jak trzeba. W filmie Japończyka zabrakło wyraźnie zarysowanej linii fabularnej, po której widz mógłby podążać. Zamiast tego reżyser postanowił podzielić animację na osobne rozdziały, krótkie nowelki związane z adaptacją Kuna do nowej rzeczywistości. Sprawia to momentami wrażenie, jakby oglądało się kolejne odcinki miniserialu, nie zaś film długometrażowy. Owa fragmentaryczność historii nie pozwala w pełni zaangażować się w historie kolejno prezentowane na ekranie. Choć ma to także swoje plusy, między innymi przeskoki w czasie, dzięki którym mamy wgląd w dorastanie bohaterów, film momentami traci swoją płynność, przez co ogląda się go topornie.
Choć Mirai jest dziełem specyficznym, głównie przez wyraźne nawiązania do historii oraz hermetycznej kultury Japonii czy momentami moralizatorski ton, zdecydowanie jest filmem godnym uwagi, o grubej warstwie emocjonalnej przykrytej prostą, być może nawet banalną historią, filmem uderzającym w wysokie tony. Czy na tyle, by zdobyć statuetkę Oscara – okaże się już niedługo. Nawet jeśli tak się nie stanie, japońska animacja pozostanie filmem, który ze szczerością, zrozumieniem, ogromną dawką humoru opowiada o relacjach rodzinnych, dziecięcej wrażliwości. Dziełem, które, choć skierowane głównie do najmłodszych, wzruszy i oczaruje również tych starszych i dojrzalszych widzów.