MĘŻCZYZNA IMIENIEM OTTO. Odejście na własnych warunkach problemem XXI wieku [RECENZJA]
Nie widziałam nominowanego do Oscara oryginału, więc nie mam zamiaru w żaden sposób odnosić się do pierwowzoru ani ze sobą porównywać wersji amerykańskiej oraz szwedzkiej. Skupię się wyłącznie na tym, co zobaczyłam; już na tym etapie mogę powiedzieć, że to w moim przekonaniu bardzo udana produkcja, mówiąca o bardzo ważnych problemach współczesnego społeczeństwa ze świetną rolą Toma Hanksa i trochę gorszym debiutem jego syna Trumana. Punktem wyjścia do opowiedzenia tejże jakże ciepłej, choć przewidywalnej historii jest próba samobójcza tytułowego bohatera, którego świat załamał się po śmierci ukochanej żony. Wydarzenie to rozpoczęło w jego życiu efekt domina prowadzący do tej jakże trudnej decyzji. Dla wielu osób to tematyka odległa, czy w związku z tym jest to więc dzieło warte wyprawy do kina?
Wiele hałasu…?
Jak najbardziej, choć odnoszę wrażenie, że niewiele osób skusi się na seans; jak na razie produkcja zarobiła nieco ponad 50 milionów dolarów, co pokryło jedynie koszty budżetu. Jedną z rzeczy, która mnie niesamowicie irytowała od samego początku, to uznanie przez twórców, że widz ma trochę problemów z myśleniem, więc wiele wątków prowadzonych jest w sposób dojść toporny. Jakby wszystko, co widzimy na ekranie, musiało być zrozumiałe nawet dla potencjalnego 5-latka. Mam dość traktowania kinomanów jak debili. To chyba jeden z moich poważniejszych zarzutów w stosunku do produkcji. Praktycznie od zawsze wyznaję w kinie zasadę: pokazuj, nie opowiadaj, dlatego też niezmiernie mnie wkurza takie protekcjonalne traktowanie osób decydujących się na seans.
Skupiając się na fabule, można śmiało stwierdzić, że dla jednych nie będzie niczym odkrywczym, dla drugich – może nie objawieniem, ale – na pewno zwróceniem uwagi na pewne sprawy. Oczywiście, wiele osób stara się nie widzieć problemów współczesnego świata i ja to rozumiem; recykling to dla niektórych diabelskich wynalazek, co mówię oczywiście z przymrużeniem oka. Tak naprawdę nawiązuje do tego, że…
Jak wspomniałam, cała historia rozpoczyna się od planu popełnienia samobójstwa, do czego przez większość czasu ekranowego zmierza główny bohater. Ale produkcja stara się mówić także o procesie gentryfikacji osiedli, czyli zmianie charakteru dzielnic mieszkalnych; najprościej można to określić sloganem bogaci do komunalnych kamienic, biedni do slumsów w kontenerach. To także ukazanie w związku z tym nieuczciwych praktyk po stronie przedsiębiorstw zajmujących się nieruchomościami, co jest nie tylko charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych. Coraz częściej w przestrzeni filmowej poruszana jest także tematyka osób LGBTQ+, co jest czymś nieuniknionym. Tak samo, jak wątki dotyczące migrantów. I wiem, że wiele osób będzie kręcić nosem, ale musimy zrozumieć, że są oni częścią społeczeństwa, dlatego ich problemy coraz częściej będą stanowiły przedmiot namysłu kinematografii.
Twórcy zwracają również uwagę na powszechną znieczulicę społeczeństwa, gdzie każdy jest wpatrzony w telefon, a potencjalny wypadek to częściej puszczenie live’a w mediach społecznościowych, aniżeli faktyczna pomoc poszkodowanym. Tylko dlaczego to wszystko musi być takie niekształtne i bazujące na utartych powszechnie kliszach. Problemy te są tu i teraz więc może warto przez chwilę pokazać, z czym mierzy się obecnie cały świat; bo niczym nie różnią się one od siebie w Stanach oraz w Polsce.
Nie melodramat, to co?
Chyba nikomu nie trzeba mówić, że Tom Hanks to jeden z najmilszych facetów w całym Hollywood. Dlatego nie byłam do końca pewna, czy rola gburowatego mężczyzny, zmagającego się z utratą ukochanej partnerki życiowej, to coś, z czym aktor by sobie faktycznie poradził. Nie przypominam sobie, by tego typu role były przez niego do tej pory wybierane. Okazało się, iż byłam kobietą małej wiary. Aktor jest fenomenalny i widać, że jeszcze sporo czasu minie, zanim wybierze się na zasłużoną aktorską emeryturę. Jego ostatnie wybory aktorskie naprawdę starają się zaskoczyć widownię. Z tego, co czytałam, to występ w nominowanym do Oscara Elvisie stanowi totalne przeciwieństwo tego, do czego nas do tej pory przyzwyczaił. Jako Otto idealnie balansuje pomiędzy zgorzkniałą personą, którą tak naprawdę był prawie od zawsze, osobą, która naprawdę chce odejść z tego świata, oraz kimś, kto odkrywa, iż całego świata nie można zmienić, ale swój świat już tak; tak wiem wielce uproszczony truizm.
Ale właśnie taki jest film od samego początku. To nie ma być wielki melodramat na wielką skalę. To z jednej strony produkcja, która z osobistych względów zbudza we mnie dużo łez i emocji, a z drugiej wpisuje się wielkimi zgłoskami w nurt feel-good movies. Główny bohater początkowo chce odejść na swoich zasadach, by po koniec filmu odkryć, że może żyć totalnie na swoich zasadach, spotykając przy tym wyjątkowych ludzi i sąsiadów. Być częścią społeczności. Depresja to niezwykle poważna sprawa, która powinna znaleźć swój finał u terapeuty bądź psychiatry. Jednak to fikcja filmowa, więc spodobało mi się bardzo podejście, gdzie świat otaczający Ottona z jednej strony to główna przyczyna stanu, w którym się znalazł, a z drugiej gabinet terapeutyczny, gdzie każda kolejna napotkana osoba, pomaga mu niejako uporać się z dręczącymi go problemami; może to moja nadinterpretacja, ale powiem szczerze, że bardzo polubiłam ten film.
Nie jest to produkcja na miarę nominacji do Oscara, jak jej poprzednik. Co do tego nie mam wątpliwości. Jest to czasami bardzo toporna wizja świata, ale totalnie skradła moje serce. Tom Hanks to jak zawsze klasa sama w sobie, a tego typu eksperymenty aktorskie z jego strony okazują się niezwykle intrygujące. Jak już wiele osób wspominało w swoich recenzjach, to produkcja, po której obejrzeniu wyjdzie się z lepszym humorem, ale szybko się o niej zapomni. I wiecie co? Nie ma w tym absolutnie nic złego. To po prostu bardzo dobrze spędzone dwie godziny, przynajmniej z mojego punktu widzenia.