search
REKLAMA
Kino brytyjskie

METROLAND. Piękni dwudziestoletni

Buntownicy bez powodów.

Maciej Kaczmarski

18 grudnia 2022

REKLAMA

Brytyjczycy opowiadają o prozaicznych i zarazem ważnych sprawach w sposób zupełnie wyjątkowy. Kameralne komediodramaty, takie jak Goło i wesoło Petera Cattaneo, Chłopak rzeźnika Neila Jordana czy Współlokatorki Mike’a Leigh, mówią o ludzkiej naturze więcej niż niejeden podręcznik psychologii. Do tego grona należy też Metroland Philipa Saville’a z 1997 roku.

Akcja filmu opartego na powieści Juliana Barnesa rozpoczyna się w 1977 roku. Trzydziestoletni urzędnik Chris (Christian Bale) z żoną Marion (Emily Watson) i dzieckiem wiedzie zwyczajny żywot na londyńskim przedmieściu Metroland. Jest to ostatni przystanek linii metra – spokojna, senna dzielnica pełna ceglanych domów i mieszczan spełniających marzenie o dostatnim życiu. Monotonię codziennej egzystencji przerywa wizyta przyjaciela Chrisa, lekkoducha Toniego (Lee Ross), który wrócił z tułaczki po świecie. Buntując się przeciw drobnomieszczańskiemu losowi, pod koniec lat 60. dwudziestoletni Toni i Chris uciekli z Metrolandu, aby wieść życie artystów. Pierwszy, wzorem Arthura Rimbauda, wyruszył do Afryki. Drugi został fotografem i zamieszkał w Paryżu, gdzie związał się z piękną Annik (Elsa Zylberstein), lecz porzucił zarówno dziewczynę, jak i karierę artystyczną, gdy poznał Marion. Nieoczekiwane odwiedziny Toniego wywołują w Chrisie wspomnienia z dawnych lat i zmuszają go do zakwestionowania swoich życiowych wyborów, przewartościowania priorytetów i zadumy nad relacją z Marion.

Konfrontacja dwóch przeciwnych postaw – dekadencja, wolność i brak zobowiązań u Toniego oraz konformizm, stabilizacja i odpowiedzialność za rodzinę u Chrisa – stanowi główną oś Metrolandu. Philip Saville pozostał niejednoznaczny w swej ocenie obydwu tych stanowisk: życie Chrisa jawi się jako nudne, jednostajne i nieznośnie uporządkowane w porównaniu do awanturniczych przygód (również seksualnych) Toniego. Z drugiej jednak strony imponuje jego dojrzałość w obliczu bądź co bądź dziecinnego, banalnego buntu przyjaciela, który nigdy nie dojrzał, nigdy nie wyrósł z nawet najbardziej naiwnych młodzieńczych ideałów. Jak przyznał reżyser: „Zachowanie neutralności było dla mnie pewnym problemem. Co pewien czas łapałem się na tym, że odczuwam jakieś »niezdrowe« impulsy, by wyraźnie postawić akcent. Na szczęście scenarzysta Adrian Hodges czuwał nade mną i równowaga została zachowana. Psychicznie bliższy jest mi Toni, ale podziw budzi Chris. W latach 60. był młodzieżowym buntownikiem i idealistą, a później potrafił się zbuntować przeciwko światu pozorów, który sam sobie stworzył”.

Film jest skromny, przypomina produkcję telewizyjną lub sztukę teatralną zaadaptowaną na szklany ekran. Nie powinno to dziwić, bo Saville przez wiele lat pracował dla ABC TV i BBC. Był to mistrz obserwacji drobnych szczegółów, z których składa się codzienność – i kilka scen w Metrolandzie niezbicie dowodzi tego mistrzostwa. Niezwykle przekonujący jest portret stagnacji w małżeństwie z wieloletnim stażem, gdzie znudzenie sąsiaduje z bliskością i przywiązaniem. Znakomicie ukazano proces zauroczenia i powolnego, lecz nieuniknionego wygaszania pierwszych silnych emocji: na początku związku zakochany po uszy Chris maślanymi oczami przygląda się, jak Annik moczy pieczywo w olbrzymiej filiżance herbaty; kiedy uczucie zaczyna się wypalać, mężczyzna patrzy na tę samą czynność z ledwo skrywaną odrazą. Przypomina to szczere wyznanie Agnieszki Osieckiej: „Jak się zakocham, to mężczyzna mnie zachwyca od czubka głowy do palców u nóg, podoba mi się każdy jego gest. […] Myślę: jakie to inteligentne i subtelne. A po paru miesiącach, jak widzę ten gest, myślę: co on wyprawia, a to kretyn”.

Ten intymny dramat obyczajowy z niespieszną akcją stanowi nad wyraz wnikliwe studium charakterów, niesione przez realistyczny scenariusz, wyśmienitą muzykę (Mark Knopfler z Dire Straits, Django Reinhardt, The Stranglers, Françoise Hardy, Elvis Costello itd.) i kapitalne aktorstwo utalentowanej obsady. Błyszczy jeszcze niezmanierowany Christian Bale, na długo przed tym, zanim dał się wcisnąć w gumowy trykot Batmana w niezbyt mądrych filmach Christophera Nolana (notabene jest to przykład bardzo zdolnego brytyjskiego reżysera, który poświęcił swój talent i styl na ołtarzu bezmyślnej rozrywki; wystarczy porównać jego pierwsze, doprawdy świetne filmy z tymi ostatnimi). Bezbłędna jest Watson jako zabawna, ciepła i wyrozumiała kobieta, która okazuje się mądrzejsza od mężczyzny. Oglądanie tego duetu na ekranie to czysta rozkosz; kiedy pijany Chris wraca do domu i próbuje nakłonić żonę do seksu, ona odmawia, mówiąc, że chciałaby się kochać z mężem. „Ale przecież to ja, kochanie!” – zapewnia Chris, na co Marion odpowiada: „Nieprawda. To osiem kufli piwa z erekcją”. Takie kino robią tylko Brytyjczycy.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA