MEN. Gdzie ci mężczyźni?
Horror od zawsze katalizował społeczne lęki i nadawał kształt demonom drzemiącym w naszej kulturze. Nic więc dziwnego, że jednym z częstszych tematów powracających w kinie grozy jest kwestia nieraz toksycznych relacji między płciami. Mimo osiągnięć feminizmu problem asymetrii między kobietami a mężczyznami we współczesnym świecie nie zniknął, co sprawia, że jest on wciąż płodnym gruntem dla różnego rodzaju rozważań. W ich nurt wpisuje się film zatytułowany sugestywnie – Mężczyźni (w polskiej dystrybucji w oryginale, bez tłumaczenia), będący trzecim reżyserskim dziełem jednego z ciekawszych współczesnych filmowców, Alexa Garlanda.
Koncept Men jest prosty – Harper, samotna protagonistka, przyjeżdża na dwa tygodnie do wiejskiej posiadłości w odludnej, stereotypowo wręcz prowincjonalnej okolicy. Zamieszkuje w wielkim kamiennym domu wkomponowanym w rozległą sieć łąk, lasów i wzgórz, nie zaludnioną niemal przez nikogo. W tej klasycznej „sennej wiosce” kobieta ma nadzieję poukładać swoje myśli po świeżej traumie tragicznej śmierci męża, z którym zamierzała się rozstać. Pożądane przez nią odcięcie od świata i ludzi ma jednak – o czym wie każda osoba choć trochę zaznajomiona z kinem – olbrzymi potencjał, by gwałtownie zwrócić się przeciw bohaterce, zamieniając ostoję samotności w osamotnienie osaczonej ofiary. Dokładnie to dzieje się w Men, gdy podczas spaceru po lesie Harper spotyka tajemniczą postać, która zdaje się ją śledzić. Po tym incydencie zaczynają się dziać kolejne niepokojące rzeczy, niepokojące są też spotkania protagonistki z miejscowymi, sprawiającymi wrażenie w najlepszym wypadku „specyficznych”, jak określa bohaterka gospodarza wynajmującego jej dom. Sytuacja, mająca być dla kobiety okazją do odnalezienia spokoju i przepracowania trudnego doświadczenia, zaczyna coraz bardziej stawać się dla kobiety koszmarem, który zmusza ją do stawienia czoła nie tylko temu, przed czym chciała uciec, ale i – dosłownie – całej niemal męskości tego świata.
Folk horror
Po eksploracjach konwencji science fiction w Ex Machinie i Anihilacji Garland tym razem zapuszcza się głęboko na terytorium folk horroru. Pozostaje jednak wierny fundamentom swojej twórczej tożsamości, konstruując Men wokół struktury niepokojącego psychologicznego thrillera, zabierającego widzów w oryginalną podróż przez splot różnych konwencji. Kameralny psychologiczny dramat wpisany jest tu gładko w trzymającą w napięciu konwencję home invasion i okraszony obficie body horrorem oraz soczystym gore. Na to wszystko nałożona jest z kolei estetyka współczesnego elevated horror, w ramach której Garland za pomocą długich ujęć i efektownej żonglerki filtrami kolorystycznymi kreuje atmosferę niesamowitości i wykorzystuje wiejską scenerię do budowania gnostyckich inklinacji.
Przede wszystkim jednak opowieść o zmaganiu się z traumą rozszerzona jest tu o kontekst genderowy podkręcony do ekstremum w ramach tytułowej metafory – złowrogą siłą, która nęka Harper, jest tu wprost męskość i androcentryczna konstrukcja świata. Otacza ona kobietę, począwszy od małych detali, jak kategoryzująca forma grzecznościowa „pani/panna”, a skończywszy na wymuszaniu poświęcenia i miłosnej troskliwości oraz tworzeniu jednostronnego poczucia winy. W wizji Garlanda siła ta przybiera dosłowny kształt fizycznej napaści ze strony wywijających fallusem (w przenosi i dosłownie) mężczyzn. A może raczej mężczyzny, jako że wszystkie postacie tej płci (poza mężem Harper) są w Men zagrane przez Rory’ego Kinneara. Efekt jest… przedziwny. Bardzo czytelna, miejscami bezczelna w swojej umowności charakteryzacja zaburza realizm i wprowadza spore zamieszanie poznawcze. Pracuje to jednak na oddanie stanu psychicznego Harper, z której perspektywy ostatecznie postrzegamy całą sytuację. Karkołomny koncept sprawia więc, że zanurzamy się w demoniczną przestrzeń, której sednem jest drapieżne osaczanie kobiety przez wpisaną w kulturę męskość.
Slasherowy klimaks
Ta zagrywka niezupełnie się sprawdza. Bardzo szybkie odkrycie przez Garlanda zarówno fabularnych kart, jak i metaforycznego konceptu sprawia, że centralny problem zużywa się na długo przed finałem, a ostatni akt zamiast katartycznego seansu jest raczej prostym slasherowym klimaksem. Garland nie oferuje w zasadzie żadnej oryginalnej myśli w dyskursie na temat toksycznej męskości, zadowalając się kompilacją tych już dobrze znanych i oprawienia ich w nową formę. Tym jednak Men się wybrania – realizacyjnie jest to od początku do końca znakomita robota. Z żelazną konsekwencją Garland wykorzystuje klimatyczną oprawę audiowizualną do sukcesywnego podkręcania koszmarnego napięcia, niepostrzeżenie przeskakując między poetykami różnych odnóg kina grozy i nie pozwalając filmowi na wytracenie tempa. Dzięki temu sekwencje realistycznie prawdopodobne i wizyjne stapiają się w jedno, co ostatecznie ratuje w znacznej mierze dosłowność i pewną powierzchowność historii – właśnie swoją prostolinijnością skutecznie napędza maszynę strachu, pozwalając Men na stanie się przede wszystkim atrakcyjną horrorową układanką.
Swój wkład ma tu też główny duet aktorski. Wspomniany Kinnear jest świetny w przeistaczaniu się w kolejne postaci, wydobywając z tego konceptu jego groteskowość, świetnie pracującą z narracją. Z kolei wcielająca się w Harper Jesse Buckley, tak jak weszła na wyższy aktorski poziom w Może pora z tym skończyć Charliego Kaufmana, tak w dalszym ciągu z niego nie schodzi. W Men tworzy poniekąd intrygującą hybrydę swoich dwóch najlepszych dotąd ról – coraz bardziej zagubionej w rozsypującej się rzeczywistości dziewczyny w filmie Kaufmana oraz ścierającej się ze sprzecznymi siłami społecznych oczekiwań i wewnętrznych pragnień Ledy z Córki Maggie Gyllenhaal. Jej kreacja, oparta na sugestywnej ekspresji niepewności, sprawnie dopełnia Garlandowskiej wizji.
Men to kolejny dowód reżyserskiego talentu Alexa Garlanda. Anglik wpisuje się gładko w sygnowany przez studio A24 nurt horrorów przetwarzających społeczne napięcia, tworząc przy tym naprawdę świetną gatunkową rozrywkę. Niewolny od pretensji, może nieco niedopracowany scenariuszowo film nie jest na pewno dziełem przełomowym, ale stanowi jednak ciekawy głos w filmowym dyskursie feministycznym, a dzięki realizacyjnej sprawności wybija się ponad przeciętność.