MORDERCZA OPONA. Hołd dla bezsensu
Opona pneumatyczna – wedle Wikipedii, zewnętrzna część koła o przekroju otwartym, nakładana na felgę lub obręcz. Jest odpowiedzialna za kontakt pojazdu z podłożem, przenoszenie napędu oraz podstawową amortyzację w czasie jazdy.
Mordercza opona – tytuł filmu Quentina Dupieux z 2010 roku, którego premiera odbyła się podczas festiwalu w Cannes (był pokazywany w ramach „Tygodnia krytyków”, jednej z sekcji konkursowych tej międzynarodowej imprezy). W Polsce widzowie mieli okazję obejrzeć go podczas wypełnionych po brzegi seansów 26. Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego.
Fabuła Morderczej opony – zgromadzeni na jakimś bliżej niezidentyfikowanym obszarze pustynnym widzowie, tj. grupa mieszczuchów, oglądają przez lornetki (dostarczone przez tajemniczego mężczyznę na rowerze) akcję dziejącą się kilka kilometrów od nich. Głównym bohaterem tej opowieści w opowieści jest tytułowa opona, czarnoskóra przedstawicielka marginalizowanego przez ludzkość podgatunku Orbis Terribilis, która z jakiegoś powodu posiadła samoświadomość oraz – co najważniejsze – zdolności telekinetyczne, pozwalające jej eliminować stojące na drodze przeszkody za pomocą rozsadzania ich w drobny mak. Przeszkody w tym przypadku oznaczają butelki, głazy, rośliny, ptaki, zwierzęta i… ludzi.
Recenzja Morderczej opony – film Quentina Dupieux rozpoczyna kilkuminutowa sekwencja skierowanego prosto do kamery monologu, wypowiadanego przez pewnego policjanta. Jego adresatami są zarówno siedzący wygodnie w kinie widzowie, jak i stojący za kamerą lornetkowi obserwatorzy przyszłej jatki. Stróż prawa wyjaśnia w bardzo rozbudowanym i przezabawnym wstępie, iż film, który widzowie (i ci, i ci) niedługo zobaczą, nie ma większego sensu, co więcej – jest hołdem dla bezsensu. Bezsens zaś, wedle słów tego nietypowego narratora, towarzyszy kinu od jego zarania, również w dziełach Spielberga i innych wielkich twórców. I tak właśnie wygląda pierwsze piętnaście minut filmu Dupieux – to radosna, nieskrępowana jakimikolwiek zasadami logiki czy wiarygodności filmowa jazda bez trzymanki, odmierzana rytmem kolejnych pojedynków mocarnej i wyjątkowo złośliwej opony, która przemierza piaskowe, kamienne i asfaltowe przestrzenie, pozbywając się coraz to innych przypadkowych opon-entów.
Podobne wpisy
Na tym, niestety, kończy się inwencja reżysera/ scenarzysty oraz osób odpowiadających za wprawianie tytułowego bohatera w stan mobilny. Zarówno Opona…, jak i opona wpadają w szpony powtarzalności, która po jakimś czasie zaczyna najzwyczajniej w świecie nużyć. Bo ile razy można się uśmiechnąć na scenie, w której tocząca się niespokojnym rytmem napompowana mocno dętka zaczyna się dziwnie poruszać, jakby w środku kotłowały się w niej wszystkie cząstki molekularne materiału, z którego została wykonana, by następnie w ciągu sekundy rozsadzić żywego (i zdziwionego zaistniałą sytuacją) przeciwnika na permanentną miazgę? Odpowiedź brzmi: co najwyżej kilka. Tym bardziej, że Dupieux i ekipa mają w zanadrzu jedynie trzy czy cztery oryginalne koncepcje komediowe (opona wsączająca wodę z jeziorka albo wtaczająca się pod prysznic!), reszta natomiast jest coraz bardziej miałką powtórką z rozrywki. I nie zmieni tego ani fakt uprzedniego zabezpieczenia się twórców informacją o kompletnym bezsensie ich produkcji, ani próby urozmaicania „fabuły” rozwijaniem motywu „filmu w filmie”, którego nośnikami są „ludzie od lornetek”. Oni sami zresztą są coraz słabiej zaabsorbowani oglądanym spektaklem, podobnie jak widz na sali kinowej.
Konkluzja wyciągnięta z Morderczej opony – pomysł Dupieux wystarcza mniej więcej na piętnaście-dwadzieścia minut wspomnianej jazdy bez trzymanki, podczas gdy Opona… trwa dobre półtorej godziny. W efekcie pojawienie się napisów, sygnalizujących koniec filmu, staje się momentem sporej ulgi. Skąd więc wzięła się tak osaczająca reklama tego, bądź co bądź, niezależnego, zrobionego za małe pieniądze filmu? Skąd pokazy w sekcji konkursowej jednego z najbardziej znanych festiwali filmowych na świecie? Wydaje się, że odpowiedź jest dosyć prosta: jest zapotrzebowanie na obrazy, które z jednej strony sprawdzają wytrzymałość materii filmowej na różnego rodzaju ekscentryczne koncepcje, a z drugiej raczą widza – albo znudzonego śmiertelną powagą kina, albo zirytowanego traktowaniem go jak dwunastoletniego idioty – przyjemnym, bezbolesnym absurdem, który nie wymaga ani myślenia, ani ustosunkowywania się do tego, co się widziało.
I takie filmy jak Mordercza opona rzeczywiście mogą mieć sens, jeśli tylko świadomie zaoferują widzowi coś ponad podstawowy, pociągnięty do maksimum pomysł wyjściowy – jeśli tylko będą w miarę spójne w tym, o czym opowiadają, konsekwentne w obranej linii narracyjnej i kreatywne w przedstawianej treści. W innym wypadku produkcje te będą powtarzały błędy filmu Dupieux (a zakładam, że Mordercza opona sprowokuje przynajmniej kilku naśladowców, jeśli można tak tych biednych ludzi nazwać), co zacznie się trochę mijać z celem. Pamiętajmy, że obrazy podobne do obrośniętego kultem światowego zasięgu Trolla 2 zdarzają się rzadko, i z zasady są to filmy, które nie miały być złe. Stworzenie gniota z premedytacją to też jakaś sztuka.
Tekst z archiwum film.org.pl.