search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Madryt 1987

Ewelina Świeca

28 sierpnia 2013

REKLAMA

Angela (María Valverde), studentka dziennikarstwa, jest zafascynowana znanym dziennikarzem w podeszłym wieku. Miguel (José Sacristán) to postać należąca do sfery ideałów dziewczyny. Sława i talent Miguela sprawiają, że Angela myśli o nim jak o człowieku genialnym, wartym poznania, godnym naśladowania. Marzenie dziewczyny spełnia się, spotkanie obojga dochodzi do skutku…

Najpierw obserwujemy parę w restauracji, następnie w mieszkaniu kolegi Miguela. Zadufany w sobie, zgorzkniały, starszy mężczyzna i bardzo młoda, piękna, pełna młodzieńczych ideałów dziewczyna mają w stosunku do siebie odmienne oczekiwania. Ona chce poznać jego dziennikarski warsztat, jest nim zachwycona, czuje się onieśmielona. On natomiast, zobaczywszy Angelę, marzy o jej młodym ciele, chce iść z nią do łóżka i nie kryje tego – bezceremonialnie jej to komunikuje. Sytuacja nabiera pikanterii, gdy oboje – nadzy – zatrzaskują się w łazience. I tu już pozostajemy do końca akcji filmu, jako świadkowie długiej rozmowy dwojga „więźniów”. Uwięzieni Angela i Miguel poruszają wiele ważnych tematów – życie, miłość, literatura, film, przemijanie – wszystko skontrastowane za pomocą dwóch odmiennych pokoleniowo światopoglądów.

Wydawałoby się, że nawet jeśli koncept filmu nie jest oryginalny – oparcie całej akcji na flircie i rozmowie ludzi – to i tak zapowiada się interesująca, pełna napięcia dyskusja z „momentami”. Jednak tak nie jest, dialogi bohaterów nie są ciekawe, a ich dyskusja nie wywołuje napięcia. Z rozmowy nie wyłaniają się powalające wnioski. Ma się wrażenie, że rozmowa donikąd nie prowadzi i nie trzyma w napięciu mimo jej erotycznych warunków oraz scenerii. I nawet jeśli miało tak być, że rozmowa sprawia wrażenie bezsensownej, a jej celem jest udowodnić jałowość słów oraz relacji, brak porozumienia między ludźmi, to twórcy nie udał się ten zamysł. Czuje się męczącą dłużyznę i brak dramatyzmu w prowadzonej rozmowie. Reżyserowi (David Trueba) nie udało się to, co jest świetne u Tarantino – bezsensowne dialogi bohaterów, jednak pełne napięcia i udowadniające powierzchowność ludzkich rozmów, wyczerpanie się słowa, albo u Allena – intelektualna paplanina bohaterów ukazująca ich charaktery, postawy. Z rozmów Angeli i Miguela wynika to, co zauważamy na pierwszy rzut oka – różnica wieku, pokoleń i nastawień do życia z niej wynikających. Ale prowadzony dialog nie przedstawia niczego odkrywczego bądź niesamowitego w tym temacie.  Nawet jeśli nie oczekujemy, że odkryjemy Amerykę, a jedynie myślimy, że odwieczne banalne stwierdzenia zostaną niebanalnie zaprezentowane – tego się nie doczekamy. Tytułowy Madryt i rok 1987 nic specjalnego nie oznaczają dla filmu, nie są wytrychem do zagadki. Co prawda, w rozmowach bohaterów pojawia się polityka, wzmianki o istotnych wydarzeniach w historii Hiszpanii, ale nic specjalnego one nie oznaczają i nie wnoszą do akcji.

Zamknięcie bohaterów w jednym małym pomieszczeniu, niewiele rekwizytów, minimalistyczna scenografia i rozmowa jako główna akcja – przypomina to wszystko oczywiście sztukę teatralną. Pomysł nie najgorszy, ale też nie raz już wykorzystywany przez twórców filmowych (John and Mary, Dwunastu gniewnych ludzi). Kameralność wypłowiałych zdjęć oraz intymność i subtelność ujęć niestety nie uratowały tego filmu. Nie pomogła też nagość – bohaterowie obnażeni dosłownie i metaforycznie – nie są ciekawi. Upał, upokarzająca lub podniecająca nagość, głód (dosłownie i w przenośni), zamknięcie w klaustrofobicznych warunkach, wszystko to jedynie brzmi strasznie, bo jednak oglądamy film bez napięcia, dramatyzmu akcji.

I tak jak ideał dziennikarza sięga bruku w oczach młodej bohaterki, jej adwersarz kompromituje się, a ona mimo swej młodości, naiwności dosyć szybko orientuje się, że żyła złudzeniami, tak my widzowie, idąc na film pełni wiary i chęci poznania dzieła, odkrywamy, że jedynie żyliśmy złudzeniami wynikającymi z zapowiedzi filmowych…

REKLAMA