LISTY DO M. 3. Poczuj magię świąt!
Jest kilka oznak tego, że powoli wszyscy wchodzimy w ogólnopolską strefę przedświąteczną – poza tym, iż zima (jak co roku) zaskakuje kierowców, na wystawach sklepowych zaczyna się feta prezentowych wyprzedaży, a od początku listopada radiostacje coraz częściej puszczają Last Christmas, to jednym z głównych elementów tej klimatycznej nagonki są filmy mające wprowadzić widzów w odpowiedni nastrój. Przez lata w stałym repertuarze nieprzejednanie królowała To właśnie miłość – do czasu, gdy pojawiła się polska odpowiedź na tę komedię romantyczną Brytyjczyków: Listy do M. w 2011 roku podbiły serca polskich widzów. Trzecia część zapełnia kinowe sale, otrzymując tym samym najlepszy wynik otwarcia w 2017 roku!
Po szaleństwie związanym z Botoksem Patryka Vegi zdawało się, że odebranie mu tytułu króla box office’u nie będzie proste, a jednak udało się. Listy do M. 3 to również drugie najlepsze otwarcie w historii polskiego kina na przestrzeni ostatnich 30 lat. I nie ma czemu się dziwić – część wyreżyserowana przez Tomasza Koneckiego (m. in. Testosteron, Lejdis i Ciało) to powrót stylu i lekkości części pierwszej oraz zgrabny krok w bok wobec przesadnie udramatyzowanej części drugiej. Z jednej strony polscy widzowie wybrali to, co niby dobrze znane, czyli anegdotyczną historię osadzoną w około bożonarodzeniowym czasie; z drugiej część bohaterów dojrzała wraz z rozwojem serii, a twórcy bardziej niż na uderzanie w melodramatyczne tony postawili na miłość odbieraną przez pryzmat rodziny i zwyczajne bycie razem.
Nie mogło zabraknąć oczywiście bohaterów znanych i lubianych z poprzednich części, bez których trudno wyobrazić sobie tę część. Chwała i cześć komuś, kto wpadł na pomysł, by Mel (Tomasz Karolak) wreszcie przestał się uganiać za kolejnymi kobietami. Nasz rodzimy, osławiony zły Mikołaj o dziwo jest bohaterem chyba jednego z najciekawszych wątków, bowiem jego syn Kazik (urzekający Mateusz Winek) zmusza go do odszukania swojego ojca. Mimo że stara się zrobić wszystko, by przedświąteczna misja zakończyła się fiaskiem, to spotkanie z pewnym eleganckim cwaniaczkiem jest być może najbardziej wzruszającym momentem filmu.
Co ciekawsze, Karina (Agnieszka Dygant) i Szczepan (Piotr Adamczyk) nareszcie wychodzą ze swojego „januszostwa”, a zamiast pogrążać się w kryzysie wieku średniego, szukają sposobu na nową miłość oraz drugą młodość. Ich relacja wydaje się najciekawszą filmową metamorfozą w ramach serii, chociaż konkurencja jest niemała w obliczu Wojtka (Wojciech Malajkat) ubranego w kiczowaty sweter z bałwanem. Tutaj historia odrobinę zawraca, bo znowu musi pojawić się dziecko, które skradnie mu serce (jednak nie myślcie, że pora wymienić niepojawiającą się na ekranie Julię Wróblewską na nową córkę, o nie!). Ten najbardziej dramatyczny akcent przypada właśnie Malajkatowi – i posługując się pasującymi do serii porównaniami – naprawdę ma on w sobie coś z Colina Firtha w Samotnym mężczyźnie.
Podobne wpisy
Konecki nie traktuje jednak formuły komedii romantycznej bezkrytycznie. Po raz pierwszy wprowadza do serii tak wyraźną i praktycznie dosłowną magię świąt, pozwalającą widzowi traktować Listy do M. 3 z większym przymrużeniem oka, a sobie przyzwalając także na więcej sytuacyjnego humoru. Jak mówi jedna z bohaterek, cuda się zdarzają, i nietrudno przyznać jej rację, patrząc na Borysa Szyca w roli supergliny zdolnego do iście hollywoodzkich akrobacji, który jednocześnie pozostaje bezradny i onieśmielony wobec kobiety, w której się zakochał, znając głównie jej głos (i chociaż oczywiście chodzi o radio, to wątek brzmi znajomo, nieprawdaż?). Natomiast kolejna z nowych historii, przypadkowe spotkanie Zuzy (Katarzyna Zawadzka) z Rafałem (Filip Pławiak), to dowód na to, iż przeznaczenie istnieje, a miłość nie wybiera, lecz po prostu się zdarza. Zapewne można by zarzucić temu epizodowi jego życiowe nieprawdopodobieństwo i cynicznie wywracać oczami, ale po co, skoro choć przez chwilę ma się szansę uwierzyć, że prawdziwi romantycy istnieją i krzywda im się stać nie może. Wszakże jak to było w takim jednym filmie: kochajmy marzycieli.
Listy do M. 3 nie mają jakiejś wyraźnej, linearnej fabuły, a dalsze dywagacje coraz bardziej wkraczałyby w opisy poszczególnych wątków. Jednak nie jest to istotną tego filmu – twórcom po raz trzeci, a na pewno lepiej niż w części drugiej, udaje się uchwycić specyfikę przedświątecznej atmosfery, byśmy mogli wyjść z kina z poczuciem, iż nie będzie tak źle, a pod koniec grudnia nie wydarzy się żaden armageddon. Listy do M. 3 to przede wszystkim przyjemny seans pełen humoru oraz ekranowej chemii między bohaterami, gdzie epizody nienachalnie się ze sobą splatają, a zaśnieżona Warszawa wygląda przedziwnie urokliwie. Nieistotne, czy ten seans chcecie wybrać się z kimś najbliższym, czy w grupie znajomych, bo nawet idąc do kina samemu, ma się gwarancję, iż za moment dołączy się do wielkiego, prawie rodzinnego oglądania jednej z najpopularniejszych polskich komedii. Filmu, który nawet oglądany później na TVN-ie nie będzie stratą wieczoru, a sposobem na odprężające spędzenie go.
korekta: Kornelia Farynowska