Carrie. Analiza legendarnego horroru
Tekst zawiera spoilery.
I Bóg stworzył Ewę z żebra Adama
a Ewa była słaba
i wypuściła na świat kruka zwanego grzechem
a pierwszym grzechem było spółkowanie
i Pan rzucił na nią klątwę
i była to klątwa krwi
i rzucił na Ewę druga klątwę
a była to klątwa porodu
i we krwi i mękach Ewa powiła Kaina
Dawno dawno temu sir Alfred Hitchcock pokazał, jak budzić w widzu strach bez potrzeby epatowania rekwizytami ze sklepu mięsnego. Ten genialny twórca doczekał się wielu naśladowców, w tym kilku wybitnych, dla których kopiowanie Mistrza było szkołą reżyserii. Henri-Georges Clouzot, Roman Polański, Brian De Palma a nawet Robert Zemeckis z finezją i inwencją potwierdzali kunszt założeń formalnych Hitcha, dotyczących roli obrazu, dźwięku, muzyki, montażu i zegarmistrzowskiej precyzji scenariusza w budowaniu najszlachetniejszego kina grozy. Po sukcesach Polańskiego, ukoronowanych “Dzieckiem Rosemary” (1968), w latach 70. szczególnie Brian De Palma aspirował do miana najwierniejszego naśladowcy i twórczego spadkobiercy Hitchcocka, realizując “Siostry” (1973), “Obsesję” (1976) czy musicalowy pastisz “Upiór w raju” (1974).
INSPIRACJA SZKOLNEGO CIECIA
Lata 70. XX wieku to także czas narodzin kolejnej legendy horroru, tym razem literackiego. W 1973 roku w miejscowości Hermon w stanie Maine, USA, skromny nauczyciel angielskiego Stephen King, wpadł na pomysł, że napisze horror. Inspiracją było kilka doświadczeń z własnej przeszłości. Pracując kiedyś jako cieć w szkole podstawowej, natknął się w żeńskiej toalecie na pojemnik zawierający zużyte podpaski i tampony. Zaświtała mu myśl, co by było gdyby któraś uczennica dostała pierwszej miesiączki w szkolnej toalecie? Wiele lat później, już jako nauczyciel, King przeczytał prasowy artykuł o dziewczynie, w której obecności przedmioty unosiły się w powietrzu. Naukowa analiza tego fenomenu sugerowała okres dojrzewania, jako siłę sprawczą.
Pierwowzorem głównej bohaterki planowanej powieści były dwie koleżanki Kinga z czasów szkoły podstawowej. Pierwsza była klasowym pośmiewiskiem. Nieśmiała, zahukana, ciągle chodziła w tych samych workowatych ubraniach i nie potrafiła o siebie zadbać. Jednak pewnego dnia pojawiła się w szkole kompletnie odmieniona, pewna siebie, w nowych ubraniach i makijażu. Wiele lat później popełniła samobójstwo. Druga dziewczyna wyglądała na co dzień podobnie beznadziejnie, a oprócz tego cierpiała na ataki epilepsji. Mieszkała tylko z matką w małym domku na przedmieściu. Obie były niezwykle religijne. Kilka lat później, wskutek ataku choroby, ta dziewczyna także zmarła. Opisując medyczno-emocjonalne szczegóły dorastania głównej bohaterki, King poczuł się na tyle niezręcznie, że wyrzucił powstającą właśnie “Carrie” do kosza. Wyciągnęła ją stamtąd żona Kinga, Tabitha, przekonując męża do kontynuowania pracy. Gotową powieścią zainteresował się przyjaciel Kinga, właściciel oficyny wydawniczej Doubleday. King na jego życzenie przerobił ostatnie 50 stron i kilka tygodni później “Carrie” ujrzała światło dzienne, stając się pierwszym sukcesem debiutującego pisarza.
Kilka miesięcy później powieścią zainteresowało się kino, za sprawą Lawrence’a D. Cohena, któremu “Carrie” wpadła w ręce na początku 1974 roku. Szukając producenta przyszłej ekranizacji powieści, trafił w Los Angeles na Paula Monasha. Cohen był sceptycznie nastawiony do Monasha, lecz usłyszawszy, że dzierży on prawa do ekranizacji powieściowego debiutu Kinga, z miejsca przyjął propozycję napisania scenariusza wg “Carrie”. Prace nad filmem rozpoczęto w wytwórni United Artists, której szefowie na stanowisko reżysera upatrzyli młodego i utalentowanego twórcę thrillerów, Briana De Palmę, który po lekturze powieści zapałał chęcią jej ekranizacji. Zdjęcia do filmu trwały od maja do lipca 1976 roku.
OBIEKT KPIN WSZELAKICH
– Współczujemy ci, Cassie…
– Jestem Carrie!
Prawie każdy z nas w czasach szkolnych miał w klasie osobę, która odstawała od ogółu, była obiektem kpin wszelakich, nikt nie chciał z nią siedzieć w ławce, porozmawiać na przerwie czy udzielić podpowiedzi na klasówce. Taki los spotkał Carrie White (Sissy Spacek), jedyną córkę Margaret White (Piper Laurie), samotnej fanatyczki religijnej, izolującej psychicznie i fizycznie swoją latorośl od normalnego życia. Carrie, uczennica klasy maturalnej, jest szkolnym pośmiewiskiem, szczególnie od pamiętnego dnia, kiedy to po meczu siatkówki, kąpiąc się pod szkolnym prysznicem, z przerażeniem zauważyła krew, płynącą z jej wnętrza…
Niespotykane w jej wieku opóźnienie pierwszej miesiączki, wywołujące bezmyślną agresję u jej tępych klasowych koleżanek, to jednak tylko uwertura do niezwykłych zdolności, które sama Carrie dopiero zaczyna pojmować swym wystraszonym, lecz inteligentnym i chłonnym umysłem. W chwilach wielkiego napięcia psychicznego, wokół dziewczyny nagle zaczynają poruszać się przedmioty – pęka lampa pod sufitem damskiej szatni, popielniczka na biurku dyrektora szkoły gwałtownie opuszcza swe miejsce, chamski gówniarz na rowerku przewraca się na trawę, wreszcie okna w rodzinnym domu same się zamykają, ku diabelskim podejrzeniom matki…
Zwolniona z lekcji wuefu Carrie znajduje w szkolnej bibliotece książki traktujące o jej nadzwyczajnym darze – telekinezie. Tymczasem żeńska część klasy, za okrutne potraktowanie Carrie podczas jej pierwszego okresu, zostaje srodze ukarana przez wychowawczynię, nauczycielkę wychowania fizycznego, pannę Collins. To zsyła na głowę Carrie zemstę Chris (Nancy Allen), najbardziej dumnej, zawziętej, wymalowanej i najgłupszej w swym uporze klasowej koleżanki Carrie. To właśnie Chris i jej chłopak Billy (John Travolta), uknują szatański plan upokorzenia Carrie przed całą szkołą. Tymczasem Sue Snell (Amy Irving), jedyna w klasie, którą ruszyło sumienie, skutecznie namawia swego przystojnego chłopaka Tommy’ego, by ten poszedł z niechcianą przez nikogo Carrie na bal maturalny. Wietrząca podstęp Carrie, na przekór swojej matce, w końcu zgadza się i wraz z Tommym zjawia się na balu, niczym kaczątko zamienione w łabędzia. Jej marzenia się spełniają – cudowny wieczór w boku wspaniałego faceta i wreszcie wygrana w konkursie na króla i królową balu. Lecz to ostatnie, to tylko perfekcyjnie zaplanowana zemsta Chris, nieuchronnie zbliżająca się do tragicznego finału…
PŁYNNOŚĆ, PRECYZJA, WIRTUOZERIA
“Carrie” to mistrzostwo świata w kategorii czysto wizualnego opowiadania fabuły. Brian De Palma zapamiętał najważniejszą naukę Hitchcocka – film to obraz. Nie dialog, lecz obraz, przejmujący na siebie najbardziej istotną rolę narracyjną. Ta misternie utkana opowieść jest wizualnym majstersztykiem, wykraczającym poza ramy popisów cyrkowej sprawności operatora. De Palma, inscenizując bardzo ludzki dramat odtrąconej dziewczyny, nakręcił go z niemalże komiksową poetyką obrazu, skumulowaną i najbardziej widoczną w słynnym, poliwizyjnym podzieleniu ekranu na pół. Ten fenomenalny trik narracyjny wziął się w głównej mierze z obawy, przed zbyt wielką ilością cięć, niezbędnych przy tradycyjnym montażu. Podzielenie ekranu niosło jednakże obawę, że widz dostanie oczopląsu, śledząc kilka równoległych i ściśle powiązanych ze sobą miejsc akcji równocześnie. Na szczęście obawy De Palmy się nie ziściły. Podzielony ekran to znak firmowy tego reżysera, kontynuowany z różnym skutkiem w “Wybuchu” czy “Fajerwerkach próżności” i genialnie wykorzystany w “Oczach węża”. Nie sposób także nie zauważyć kolejnego charakterystycznego znaku reżysera, jakim są długie ujęcia. Chcąc, podobnie jak Hitchcock, zapewnić widzowi stałe i niczym nie przerwane uczestnictwo w akcji, De Palma już otworzył “Carrie” dwoma długimi ujęciami – na boisku i w szatni – które na dzień dobry dały widzowi wystarczająco dużo informacji o wyalienowanej i nielubianej tytułowej bohaterce.
To jednak nic w porównaniu z operatorskim wyczynem w sekwencji balu maturalnego. Autor zdjęć Mario Tosi, fenomenalnie przygotował trwające 2’08” karkołomne ujęcie, rozpoczynające się zbliżeniem stolika Carrie i Tommy’ego, skąd Emma zabiera kartkę z głosami na króla i królową balu. Kamera śledzi jej krzątaninę wzdłuż całej sali, widzimy zamianę kartek na podstawione, Emma oddaje kartki komisji, podchodzi do podium, pod którym siedzą ukryci Chris i Billy, daje im znak dłonią i znika z kadru. Kamera przenosi się na sznurek (którego koniec trzyma Chris), ukryty wzdłuż podium. Dochodzimy do końca dekoracji podium i w tym momencie z zaplecza nadchodzi Sue, by z ukrycia popatrzeć na Carrie i Tommy’ego. Podążając za sznurkiem, kamera niespodziewanie gwałtownie wspina się do góry, wysoko ponad scenę, by pokazać to, co jest na drugim końcu sznurka, czyli wiadro ze świńską krwią. Kamera schodzi niżej by, zachowując w kadrze nieostre wiadro, dokonać zbliżenia na rozpoczynający to ujęcie stolik, przy którym siedzą Carrie i Tommy, nagle oświetleni reflektorem zwycięzcy konkursu na króla i królową balu maturalnego. Koniec.
– Będą się z ciebie śmiali!
Nawet będąc ślepym i głuchym na techniczne walory produkcji filmowych, to jedno ujęcie potrafi zachwycić płynnością realizacji, precyzją wykonania każdego szczegółu ruchu kamery i przede wszystkim doskonałym zgraniem w czasie wszystkich elementów ujęcia. Abstrahując od tego, że w filmie widzimy bodajże 35 dubel, jest to jeden z najwspanialszych popisów wirtuozerii Briana De Palmy. Innym trikiem operatorskim, chętnie powielanym w kolejnych filmach, są ujęcia z zastosowaniem obiektywu o podwójnej ogniskowej, gdzie elementy zarówno na pierwszym planie, jak i w głębi, są jednakowo ostre. Montaż Paula Hirscha (który dwa lata później zdobył Oscara za montaż “Gwiezdnych wojen”) to kolejny temat na osobną książkę. De Palma zadziwiająco spójnie połączył w “Carrie” długie ujęcia oraz mrożące krew w żyłach sceny, zawdzięczające swoją jakość właśnie montażowi. Tutaj znowu kłania się sekwencja balowa, a szczególnie pokazana w rygorystycznie przestrzeganym zwolnionym tempie scena wchodzenia zwycięzców na podium i moment koronacji. To najczystsza filmowa magia, arcydzieło sztuki opowiadania wyłącznie obrazem i muzyką, bez jednego słowa dialogu.
Radość widza, towarzysząca wreszcie docenionej Carrie, podkreślona łagodnym tematem muzycznym Pino Donaggio, zostaje powoli wchłonięta przez zaniepokojoną twarz Sue, która zauważa sznurek, przyczepiony do podium. Widzimy dziewczynę i montowane na przemian ujęcia sznurka z jej punktu widzenia. Następnie widzimy pannę Collins, która zauważa niepokojąco wyglądającą Sue. Tutaj widać Sue z punktu widzenia nauczycielki. Z kolei moment, w którym panna Collins szarpie się z Sue, widzimy oczyma Carrie i Tommy’ego, patrzących na całe zajście z podium. Sposób budowania akcji na montażu ujęć obiektywnych i subiektywnych, pozwoliło De Palmie na wspaniały wizualny ping-pong. Nie wiem, czy to dzieło przypadku, lecz dostrzegłem jeden maleńki punkt wspólny w dwóch kluczowych momentach tej sceny, gdy do Sue dociera, co zaraz stanie się z Carrie, oraz w ujęciu twarzy panny Collins, dostrzegającej Sue. Otóż w tych ujęciach twarze obu pań są w decydującym momencie na chwilę muśnięte zielonym światłem reflektora, jakby dla podkreślenia nagłego zaniepokojenia bohaterek.
ŚWIŃSKA KREW
Niesamowite wrażenie robi także przyspieszające tempo montażu, gdy w coraz krótszych, naprzemiennie montowanych ujęciach widzimy pannę Collins, wyrzucająca Sue z sali, zbliżenie wiadra ze świńską krwią, twarz Carrie, wreszcie opętaną zemstą twarz, oczy i usta Chris, która z niemal orgazmiczną rozkoszą pociąga za sznurek. Wtedy całe precyzyjnie zbudowane napięcie zostaje wreszcie uwolnione, wraz ze zrzuceniem na Carrie zawartości wiadra. Niespodziewanie jedynym dźwiękim w tej krótkiej chwili ciszy przed burzą jest kapanie krwi i stukot pustego wiadra, obijającego się o konstrukcję podium. Eksplozja śmiechu i drwin, następująca kilkanaście sekund później, zawiera zastanawiający element w postaci śmiejącej się panny Collins, ostatniej osoby w życiu Carrie, która mogłaby ją zdradzić i oszukać. Wytłumaczyć to można punktem widzenia samej Carrie, która swym pokręconym i zniszczonym umysłem zobaczyła to, co chciała, a niekoniecznie to, co działo się naprawdę.
Słynna świńska krew zrzucona na Carrie, była w rzeczywistości syropem kukurydzianym z dodatkiem czerwonego barwnika spożywczego. Oblepiona nią Sissy, na swój perwersyjny sposób czuła się w tej charakteryzacji całkiem dobrze. Problemy zaczęły się, gdy ciepły w momencie wylania płyn, w trakcie żmudnej i czasochłonnej realizacji sekwencji szkolnej masakry zaczął się chłodzić i przywierać do ciała aktorki. Wtedy substancja ta zastygała, robiła się lepka, ciężka i sztywna, powodując wręcz blokadę ruchów aktorki. Aby dokończyć zdjęcia, ekipa musiała biegać za nią z dmuchawami gorącego powietrza. Wiadro, które uderzyło Tommy’ego Rossa w głowę, było wykonane z tektury.
MUZYCZNY ATAK SERCA
Oczywiście cała ta scena nie robiłaby takiego wrażenia, gdyby nie na przemian kojąca i szarpiąca nerwy muzyka Pino Donaggio. Brian De Palma zamierzał zaangażować do “Carrie” samego Bernarda Herrmanna, nadwornego kompozytora Hitchcocka. Lecz śmierć Herrmanna w 1976 roku zmusiła reżysera do znalezienia innego autora muzyki. Pino Donaggio, tworząc soundtrack bardzo Herrmannowski, wywiązał się z zadania po prostu genialnie. Nie sposób sobie wyobrazić chociażby opisywanej wyżej sceny koronacji najpiękniejszej balowej pary, bez nadającej jej coraz bardziej nerwowego tempa muzyki włoskiego kompozytora. Ciarki po plecach przechodzą, gdy słychać upiorną kołysankę fortepianową, towarzyszącą pierwszej i ostatniej scenie pomiędzy Carrie i jej matką. Zaś motyw muzyczny, towarzyszący niespodziewanemu finałowi filmu, może wręcz wywołać atak serca. To prawdziwa doskonałość w połączeniu obrazu z muzyką i referencyjny przykład narracyjnej funkcji muzyki filmowej. Dosłownym cytatem z Herrmanna były natomiast krótkie, przeraźliwe smyczkowe szarpnięcia, wzięte wprost z kultowej sceny prysznicowej w “Psychozie”. Na przeciwległym biegunie muzycznym są natomiast dość zabawne tematy muzyczne, towarzyszące lekcji WF czy wybieraniu garnituru przez kolegów Tommy Rossa.
TRIKI DE PALMY
Dramat Carrie, podany przez De Palmę całkowicie serio, w zadziwiający sposób nie utracił swej siły i wiarygodności w zderzeniu z komiksowymi trikami operatorskimi i montażowymi. A takie połączenia zazwyczaj kończą się fiaskiem, gdy meandry scenariusza zostają przykryte realizatorską wirtuozerią. Zamiast przejmować się losem bohaterów, uwagę widza odwraca błyskotliwie użyta technika. Siła filmów Roberta Zemeckisa tkwi m.in. w skutecznym ukrywaniu wszelkich manipulacji postprodukcyjnych, starannie zatopionych w ekranowej opowieści. Tymczasem De Palma potrafi wręcz się afiszować swoją kuglarską wiedzą. Czasami wychodzi z tego bryndzowate filmidło typu “Femme Fatale”, ale niekiedy jego inscenizacyjne mistrzostwo, wespół ze sprawnie napisanym scenariuszem, zgodnie uczestniczą w budowaniu filmów znaczących (“Nietykalni”). Nie inaczej było w “Carrie”. W decydujących dla bohaterek filmu chwilach, De Palma nagle włączał swój arsenał ekstrawaganckich pomysłów, zaskakując nietypowym ustawieniem kamery czy iście teledyskowymi rozwiązaniami montażowymi (i to w czasach, gdy szczytem dla realizatorów videoklipów była poczciwa “Bohemian Rhapsody” Queen, a o 14-minutowym “Thrillerze” nawet Michael Jackson jeszcze nie śnił).
Bezradnie miotająca się po kuchni Margaret White, w pewnym momencie zaczyna bezwiednie kroić warzywo. Nagle kilka ostatnich uderzeń noża o deskę do krojenia widzimy w coraz bliższych, szybko jeden po drugim montowanych planach. Tuż przed zniszczeniem samochodu Chris i Billy’ego, De Palma poszedł jeszcze dalej. Błyskawicznie uwalniana, niszczycielska siła tytułowej bohaterki, została podana w najprawdziwszym okamgnieniu, pięciu kilkuklatkowych zbliżeniach twarzy i oka Carrie. Kilka sekund później, wysadzenie samochodu poprzedzono identycznymi ujęciami Sissy Spacek w kontrplanie. Gdy przyjrzeć się bliżej (czyli na stopklatce), widać, że De Palma wykorzystał tu cztery optycznie odwrócone ujęcia z pierwszej serii zbliżeń. Zdradza to krwisty makijaż na twarzy aktorki. Także obracający się widok krzyczących pasażerów wewnątrz wywracającego się samochodu jest efektem optycznym.
WIEDŹMY
Mistrzowskie kreacje w “Carrie” zagrały nominowane do Oscarów za te właśnie role Sissy Spacek i Piper Laurie. Sissy poszła na casting namówiona przez swego męża Jacka Fiska, dla którego projektowanie scenografii w “Carrie” było już drugim spotkaniem z De Palmą. Sissy po pierwszej rozmowie z De Palmą została pozbawiona przez niego złudzeń, ponieważ reżyser zamierzał ją obsadzić w roli Chris. Wściekła Sissy wzięła się na sposób. Skleiła włosy kremem, włożyła najbrzydszą sukienkę z szafy od mamy i zrobiła się na straszydło. Następnego dnia rano brudna i brzydka wygrała casting bezapelacyjnie. Piper Laurie nie występowała w filmach od 15 lat, gdy nieoczekiwanie otrzymała propozycję zagrania Margaret White. Aktorka po pierwszym przeczytaniu scenariusza uznała, że jej rola to jakieś grubo przesadzone nieporozumienie. Dopiero po zapoznaniu się z reżyserem, Piper odkryła morderczą wręcz ironię i grę poza granicą ostro przesadzonej groteski, potrzebną do w pełni wiarygodnego zbudowania roli matki Carrie. Piper Laurie zawdzięczamy zachowanie w oryginalnej formie jej kwestii, dotyczącej czerwonej sukienki Carrie. W rzeczywistości sukienkę w ostatniej chwili zmieniono na różową, nie zmieniono zaś słów Margaret White w scenariuszu. Brian De Palma chciał przekręcić tę scenę, lecz aktorka wymogła jej pozostawienie. Ta wpadka pomogła filmowi, dorzucając jeszcze jeden kamyczek do ogródka obłędu pani White.
Dla większości pozostałych aktorów występ w “Carrie” był debiutem (Amy Irving, P.J. Soles) albo jednym z pierwszych filmów (Nancy Allen). Bardzo ciekawą historią jest casting do tego filmu, w ramach którego uczestniczył także George Lucas, szukający obsady “Gwiezdnych wojen”. Obaj wybierali spośród tej samej grupy młodych, nieznanych aktorów. Ciekawe, jak potoczyłaby się historia kina, gdyby De Palma zaangażował Marka Hamilla i Carrie Fisher, a Lucasowi bardziej spodobali się Amy Irving i William Katt… Do roli matki Sue Snell, De Palma powtórzył swój castingowy manewr z “Sióstr” i zaangażował prawdziwą matkę Amy Irving. Priscilla Pointer była tak przejęta i zaszokowana aktorskimi możliwościami córki, że w dramatycznym finale filmu, widząc jakże prawdziwie zagrane przerażenie Sue, nie umiejącej się przebudzić z koszmarnego snu, bezwiednie ją uspokajała jej prawdziwym imieniem Amy, czego na szczęście już w filmie nie słychać. Betty Buckley, grająca pannę Collins, była nieco zakłopotana swą rolą, gdyż prywatnie aktorka była tylko kilka lat starsza od Sissy Spacek, Nancy Allen czy Amy Irving, grające jej uczennice. Autorstwa Betty jest historyjka o balu maturalnym panny Collins, którą opowiada ona Carrie. W scenariuszu było to zaledwie kilka zdań dużo słabszej opowieści. Betty Buckley oprócz tego dubbingowała bratanka reżysera, Camerona De Palmę. To ten malec, który na rowerku krzyczał “Creepy Carrie! Creepy Carrie!“, za co główna bohaterka wysadziła go z siodełka. I jeszcze jedna ciekawostka – asystentem scenografa Jacka Fiska był Bill Paxton, wiele lat później jeden z ulubionych aktorów Jamesa Camerona.
– Nie pozwolisz, by wiedźma żywą pozostała…
Kompletnie odrealniona scena śmierci Margaret White pierwotnie miała wyglądać nieco bardziej realistycznie. Piper Laurie zaproponowała De Palmie, żeby śmierć jej bohaterki była chwilą jakiegoś makabrycznego triumfu, momentem na który Margaret długo czekała i który się ziścił pod postacią noży wbijających się w jej ciało. Nietypowa (i niemożliwa w przypadku trupa) pozycja ciała, w której Margaret dokonuje żywota, jest oczywistym odbiciem koszmarnej figurki św. Sebastiana, do którego Carrie modliła się w zamknięciu. Technicznie scena ta spoczywała głównie na barkach ludzi od efektów specjalnych, którzy umieścili noże na (nie zawsze) niewidocznych linkach, zaś ciało Piper Laurie było zabezpieczone metalowymi i drewnianymi elementami, przyjmującymi na siebie uderzenia noży.
KRÓL KING AKCEPTUJE
W odróżnieniu od Kubrickowskiego “Lśnienia”, Stephen King bardzo polubił ekranizację “Carrie”, pomimo wielu różnic pomiędzy książką a filmem. Przede wszystkim Lawrence D. Cohen uprościł i wyprostował narrację, rezygnując ze stylu komunikatów policyjnych i formułek naukowych, dominujących w końcówce powieści. U Kinga tytułowa bohaterka była gruba; patrząc na chudzinkę Sissy Spacek nie jednak sposób sobie wyobrazić kogokolwiek innego w roli Carrie. Finałową hekatombę Kinga, obracającą w perzynę większość miasta, Cohen i De Palma zintensyfikowali w sekwencji balu maturalnego, wychodząc ze słusznego (i tańszego) założenia, że dla Carrie wystarczy zrównanie z ziemią samej szkoły. Zabrakło postaci ojca Chris, który groził dyrektorowi szkoły za zakaz wjazdu swej córki na bal maturalny. U Kinga inna jest kolejność ofiar w końcówce – Billy i Chris giną dopiero po uśmierceniu Margaret White. Cohen zrezygnował także z wątku telepatycznej więzi między Carrie i Sue, a także usunął sugestię, dotyczącą narodzin telekinetycznych zdolności innej dziewczynki gdzieś w Ameryce.
Pomimo nakręcenia i zmontowania, do filmu nie włączono sceny z dzieciństwa Carrie. Dorastająca dziewczynka pewnego dnia obserwowała swoja sąsiadkę, opalającą się w bardzo skąpym kostiumie. Niezrozumiale ukarana za to przez matkę, wściekła Carrie spowodowała grad kamieni z czystego nieba. W finale filmu ten epizod miał zostać powtórzony, lecz zbyt wiele trudności przysporzył fizyczny efekt specjalny z kamieniami zrzucanymi na miniaturową (w skali 1/2) wersję domu Carrie. Wreszcie De Palma podjął decyzję o spaleniu domu, zamiast jego zasypaniu kamieniami. Mimo to do filmu przedostało się kilka ujęć wewnątrz domu, którego strop jest przebijany niewidzialnymi kamieniami.
Scenarzysta filmu dopisał kilka postaci, m.in. matkę Sue i kilku uczniów liceum Batesa (czytelna aluzja do bohatera “Psychozy”). Panna Collins w filmie ginie, uśmiercona w telekinetycznym szale przez Carrie. Inaczej wyglądała także śmierć Margaret White. W powieści Carrie powoduje u niej zatrzymanie akcji serca – przy dzisiejszych wizualizacjach 3D byłoby to możliwe do pokazania. Wtedy o takich efektach nikt nie marzył, więc De Palma zastosował noże.
W końcówce filmu, Lawrence D. Cohen i Brian De Palma postanowili być bardziej kreatywni od Stephena Kinga. Dzięki temu film został wzbogacony o jeden z najbardziej straszących epilogów w historii kina. Scena ta ma co prawda niewiele wspólnego z książkową i ekranową zależnością między postaciami Carrie i Sue, ale w zamian gwarantowała widzom zakończenie seansu w stanie przedzawałowym. Przy słodkim, idyllicznym temacie muzycznym Pino Donaggio widzimy Sue, która podchodzi pod krzyż stojący na przeklętej ziemi, podtrzymującej niegdyś dom Carrie. Na krzyżu widnieje obrazoburczy tekst “Carrie White smaży się w piekle”. Sue ze łzami w oczach kładzie bukiet kwiatów pod krzyżem, gdy nagle spod ziemi wychodzi zakrwawiona dłoń Carrie, ciągnąca w dół rękę Sue. Wszystko to okazuje się snem, z którego nie może przebudzić się zarówno Sue, jak i zszokowany widz…
Sissy Spacek uparła się, by zagrać tę scenę osobiście, choć w tej scenie widać było tylko jej rękę, która równie dobrze mogła należeć do anonimowej dublerki. Sissy ułożyła się w dziurze pod dekoracją, którą przykryto sklejką i zasypano ziemią. Na umówiony znak aktorka wysunęła odpowiedni ucharakteryzowaną dłoń z ukrycia… i to wszystko. A przecież za tą prostą inscenizacją kryje się jeden z najbardziej mrożących krew w żyłach momentów w historii kina. Brian De Palma swoim zwyczajem dokonał w tej scenie bardzo prostego i skutecznego triku. Otóż ujęcia z idącą w kierunku krzyża Sue, widać w filmie z odwróconym przesuwem taśmy. Amy Irving na planie po prostu szła do tyłu. Rozwiane włosy i ruch sukienki na wietrze dały dzięki tej manipulacji niezwykły efekt odrealnionego sennego marzenia, przeradzającego się w koszmar. Efekt odwrócenia ruchu ewidentnie widać na kilku klatkach jednego z ujęć, gdzie samochód w dalekim planie ulicy jedzie do tyłu.
“Powinnam była się zabić
Po tym jak mi go włożył po pierwszym razie jeszcze przed ślubem.
Ralph obiecał, że to ostatni raz.
Obiecał. A ja mu uwierzyłam…
Ale grzech nigdy nie umiera
Z początku wszystko było dobrze. Żyliśmy bez grzechu.
Spaliśmy w tym samym łóżku, lecz nie robiliśmy tego.
I wtedy, tamtej nocy…
Zauważyłam, że patrzy na mnie w lubieżny sposób
Padliśmy na kolana, modląc się o siłę
Śmierdział whisky…
A potem mnie wziął.
Śmierdząc whisky i przydrożnym barem.
A mnie się to podobało!
Dotykał mnie swymi brudnymi łapskami.
Powinnam oddać cię Bogu, już kiedy się urodziłaś.
Ale byłam słaba i staczałam się.
A teraz diabeł wrócił do domu…
Pomódlmy się, pomódlmy się po raz ostatni…”
Margaret White
“Carrie” doczekała się dwóch wersji montażowych. Z uwagi na sporo nagości w prologu i trochę plugawego słownictwa w scenach z Nancy Allen i Johnem Travoltą, zmontowano tzw. wersję telewizyjną. Widok rozebranych uczennic optycznie zawężono i przekadrowano, skorzystano ponadto z alternatywnej, “ubranej” wersji tego ujęcia. Ze sceny na sali gimnastycznej wycięto fragment ujęcia z nabazgranym na ścianie napisem “Carrie White eats shit”. Zmasakrowano również scenę śmierci matki Carrie, skąd wycięto niemal wszystkie ujęcia wbijania się noży w jej ciało. Wersja ta była swego czasu emitowana także w Polsce na Canal+ (lektor – Tomasz Knapik), podczas gdy na TVN wyświetlono pełną, kinową wersję filmu (lektor – Jarosław Łukomski).
REAKTYWACJA CARRIE
Historia Carrie powróciła jeszcze trzykrotnie. Niestety – chciałoby się dodać, gdyż na zdrowy rozum dopisywać do tej historii nie ma czego, a remake takiego arcydzieła byłby szaleństwem z góry skazanym na klęskę (jednak w tym roku i tego doświadczymy…). Lecz Amerykanie, tak jak potrafią tworzyć wielkie filmy, z równą swobodą potrafią w nich bezpardonowo grzebać. Kilka lat po premierze filmu, Lawrence D. Cohen, Michael Gore i Dean Pitchford zrealizowali… musical, wystawiony premierowo na Broadwayu. Betty Buckley, grająca w filmie pannę Collins, na scenie wcieliła się w Margaret White. Rolę Carrie zagrała Linzi Hatley. Musical okazał się całkowitym fiaskiem.
W 1999 roku do kin weszła “Carrie 2” z podtytułem “Furia”, idiotyczny sequel filmu De Palmy. Wykorzystano furtkę w postaci Ralpha, ojca Carrie, który zostawił swą córkę na pastwę fanatycznej matki. Scenarzysta sequela Rafael Moreu wymyślił sobie, że niegodziwy tatuś po latach ponownie zasieje gniazdo telekinetycznej zarazy. Oto Rachael Lang, uczennica klasy maturalnej, po dziwnej, samobójczej śmierci swej przyjaciółki, odkrywa w sobie zdolności przemieszczania przedmiotów siłą woli. Od dorosłej Sue Snell dowiaduje się także, kim był jej ojciec i jak została zapamiętana jej przyrodnia siostra Carrie White. Niebawem historia się powtarza…
Ten pasztet nie powinien był powstać, a prace nad nim powinny być przerwane po tym, gdy reżyser Robert Mandel zrezygnował z tej ekshumacji, na rzecz Katt Shea. Pomimo udziału Amy Irving, “Carrie 2” nie umywa się do oryginału. To modelowe wręcz zaprzeczenie jakości filmu De Palmy. Brak w nim właściwie wszystkiego, co stanowiło o wielkości “Carrie”, co na próżno starano się zrekompensować cyfrowymi efektami wizualnymi. Ale nie tędy droga. Grająca role główną Emily Bergl ma w sobie tyle demonizmu co Myszka Miki, koncepcja sprowadzająca całe wyjaśnienie źródła telekinezy do nieobecnego w obu filmach ojca Carrie trąci spychologią stosowaną, a reżyseria nadaje się co najwyżej do telewizyjnego horrorku w odcinkach.
Telewizyjnego? Proszę bardzo. Trzy lata później reżyser David Carson (“Star Trek. Pokolenia”) wyreżyserował telewizyjną wersję “Carrie”. W odróżnieniu od Depalmowskiego pierwowzoru, cała opowieść jest spięta fabularną klamrą policyjnych przesłuchań świadków, ocalałych z pożogi gniewu Carrie. Akcja toczy się współcześnie, wśród komputerów, telefonów komórkowych i wszechobecnego seksu w murach szkoły. Końcowa masakra, zgodnie z powieścią objęła całe miasto, lecz litościwy scenarzysta Bryan Fuller – uwaga – ocalił Carrie, która w epilogu odjeżdża z miasta…
ZWYCIĘSTWO NA WSZYSTKICH FRONTACH
Jeden film kontra remake, sequel i musical, wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko na wszystkich frontach. Trudno było bowiem oczekiwać, by cokolwiek mogłoby odebrać filmowi Briana De Palmy miejsce w czołówce najlepszych dokonań kina grozy. Grozy nie będącej zresztą celem samym w sobie. “Carrie” to także gorzki epizod z życia młodzieży, stawiającej swój pierwszy krok w dorosłość, studium samotności, odrzucenia i dojrzewania głównej bohaterki do kontroli nad jej kłopotliwym darem. Wszystko to podane na złotej tacy mistrzowskiej inscenizacji, stawia ten skromny film wśród najważniejszych osiągnięć sztuki filmowej.