Last Days in the Desert – nietypowo o Jezusie
Da się zauważyć, że kino biblijne od kilku lat przeżywa renesans. Charakterystyczny jest w nim zwrot ku realizmowi. Postacie znane z kart testamentów stają się bardziej ludzkie, a co za tym idzie, bardziej prawdziwe. W płynącym tym nurtem Last Days in the Desert sugeruje to nam już imię głównego bohatera, który wbrew naszym przyzwyczajeniom zwie się w filmie Jeszua. Czy opowieść o wędrówce, która uczyniła Mesjasza ze zwykłego cieśli, może być opowiedziana równie prawdziwie?
Jest coś niesamowitego w tym, jak wiele powstało filmów o Jezusie z Nazaretu. To z pewnością jedna z najczęściej odzwierciedlanych i przetwarzanych postać w kinie. A jeszcze bardziej zaskakuje, że twórcy wciąż znajdują nowe, oryginalne sposoby na opowiedzenie tej samej historii, nie ustając w tworzeniu kolejnych wersji losów chrześcijańskiej ikony.
Tym razem, co wskazuje sam tytuł, wzięto na warsztat czterdziestodniową wędrówkę Jezusa po pustyni, opisaną w ewangeliach. Reżyser i zarazem twórca scenariusza, Kolumbijczyk Rodrigo García, puścił jednak wodzę fantazji i zaprezentował swoją wersję przebiegu tej historii. W niej Jezus (Ewan McGregor) podczas swej podróży spotyka koczującą na pustyni rodzinę – starszego ojca (Ciarán Hinds), schorowaną matkę (Ayelet Zurer) i syna (Tye Sheridan). Postanawia pozostać z nimi na jakiś czas, pomagając im w trudach codzienności. Całość uzupełniona została esencjonalnymi elementami historii, czyli ukazaniem Jezusa poszczącego, pogrążonego w modlitwie i szukaniu drogi do Ojca, a także, rzecz jasna, wystawianego na próbę przez szatana.
Ten ostatni element stanowił nie lada wyzwanie aktorskie dla Ewana McGregora. W filmie gra on bowiem podwójną rolę – Jezusa i Szatana.
I trzeba mu oddać, że poradził sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. Przede wszystkim nie szarżuje, nie próbuje na siłę zarysować kontrastu między dwoma postaciami. Dzięki temu sceny dialogu zachodzącego pomiędzy nimi wypadają w filmie najciekawiej. Co istotne, Szatan nie jest w tym wypadku kreacją najwyższego zła, a raczej alter ego protagonisty. Stanowi zatem jego przeciwieństwo, które podsuwa mu złe myśli i podsyca wewnętrzne rozterki, utrudniając mu dążenie do świętości.
A tę chce osiągnąć poprzez nawiązanie relacji z Ojcem, łączenie się z nim w modlitwie. Zadanie to nie jest łatwe, gdyż Bóg zdaje się głuchy na odezwy swego Syna. Sytuacja wygląda podobnie u napotkanej rodziny. Ojciec i syn pokonują codzienność, ledwo się znając. Jezus pragnie im pomóc, ponieważ czuje, że uzdrowi to także jego więź z Najwyższym, dzięki czemu odnajdzie własną drogę prawdy. Film kreuje wyjątkowo ludzki wizerunek Jezusa, który stara się niejako wypracować i odkryć swoją boskość. Jest w swych poczynaniach odbiciem nas samych. Zmagających się z wątpliwościami dotyczącymi misji, jaką nam powierzono i poszukujących wiary i siły do tego, by należycie ją wypełnić.
Warto odnotować, że całość została także wyjątkowo ładnie sfotografowana.
Za zdjęcia odpowiadał bowiem nie kto inny, a Emmanuel Lubezki, najgorętsze nazwisko na rynku, operator, który niedawno otrzymał trzeciego Oscara z rzędu.
I choć wiem, że zarówno to, jak i nakreślone przeze mnie przesłanie filmu oraz ciekawa prezentacja bliskiego wszystkim bohatera stanowią o sile tego obrazu, to jednak znaleźć można w obrazie rysę. Coś, co nie pozwala mi postrzegać Last Days in the Desert w kategoriach przekraczających ramy zwykłej przyzwoitości.
Tym czymś jest wyjątkowo powolna narracja, czyniąca z półtoragodzinnego filmu doznanie nierzadko nużące, a także jej ewidentnie niepełny charakter. O wiele lepiej wyszłyby historii odpowiednie jej urozmaicenie. Co prawda wątek rodzinny słusznie wystawiono na piedestał, ale jak wiemy z podań, kuszenia Jezusa miały konkretną postać, z każdego wynikała inna lekcja. Choć García prawdopodobnie celowo pomija te fragmenty (także po to, by podkreślić oryginalność swojej wersji), to jednak zaprezentowanej historii wyraźnie brakuje czegoś bliższego powszechnym wyobrażeniom (i wierzeniom). A być może wówczas trwalej przykuwałaby naszą uwagę.
korekta: Kornelia Farynowska