LA CHIMERA. Przyśpiewka o grobodziejach, czyli europejski Indiana Jones [RECENZJA]
Jak głęboko jesteśmy w stanie kopać, by dokopać się do tego, czego najwytrwalej poszukujemy? Arthur, główny bohater najnowszego filmu Alice Rohrwacher, idzie po czerwonej nitce do kłębka, nawet jeśli droga prowadzi przez starożytne grobowce. Większość szuka w nich pieniędzy, skarbów. On – łączności ze światem zmarłych.
La Chimera, czyli opowieść o współczesnym Orfeuszu czy – jak kto woli – o europejskim Indianie Jonesie, bezapelacyjnie potwierdza, że Alice Rohrwatcher jest jedną z najbardziej fascynujących współczesnych reżyserek europejskich. Bo tak właśnie najłatwiej nazwać jej najnowszy film – fascynującym, zjawiskowym.
Arthura, młodego brytyjskiego archeologa, poznajemy tuż po jego wyjściu z włoskiego więzienia. Są lata 80., słoneczna Toskania. Bohater wraca pociągiem do jednej wsi, gdzie czekają na niego podstarzała arystokratka mieszkająca w starej, zaniedbanej posiadłości oraz szajka grobodziejów, wyglądająca trochę jak wędrowna trupa cyrkowa.
Główny bohater filmu: Inglese to najważniejszy filar grupy zajmującej się plądrowaniem grobów sprzed 2 tysięcy lat i kradzieżą drogocennych artefaktów. Jako postać posiadająca rozległą wiedzę na temat etruskich dzieł sztuki, a może przede wszystkim postać obdarzona nadnaturalnymi umiejętnościami ich wyszukiwania, jest chodzącym workiem pieniędzy dla Włochów, dla których kradzież i sprzedaż zabytków za ułamek ich wartości są najlepszą metodą na chwilowe wyjście z biedy. Dla Arthura pieniądze nie odgrywają jednak pierwszoplanowej roli. Otwierając zaplombowane grobowce, szuka raczej sposobu na połączenie się ze zmarłymi, szczególnie ze swoją utraconą ukochaną, co gotów jest robić nawet za cenę profanacji.
Reżyserkę, jeszcze bardziej niż archeologię w kontekście kultury Etrusków, interesuje archeologia psychiki głównego bohatera. Melancholijnego outsidera zawieszonego między światami, romantycznego lunatyka, który utkwił wśród żywych. Jego uśpione sumienie budzi się z letargu po poznaniu pięknej i wrażliwej Italii (sceny ich wspólnej nauki włoskiego poprzez gesty to jedne z piękniejszych momentów w tym filmie). Zdaniem kobiety są rzeczy, które nie są przeznaczone dla ludzkich oczu.
Nostalgia, realizm magiczny, rustykalność to główne trzy atrybuty najnowszego filmu Rohrwatcher. Dalej mamy: transcendentność, symbolikę, eklektyzm, zmienność konwencji, poetycką powagę i prosty humor w stylu Benny’ego Hilla. La Chimera to fascynująca wielopłaszczyznowa historia rozgrywająca się gdzieś poza standardowo przyjętym czasem oraz fantazja wypływająca z każdego kadru.
Po obejrzeniu najnowszego dzieła Włoszki trudno nie wspomnieć poprzedniego filmu: Szczęśliwego Lazzaro. To kolejny film ubrany w szatę współczesnej baśni. W obu kobieta eksploruje Włochy jako krainę, w której wybrzmiewają echa wspaniałych starożytnych kultur, bogatej tysiącletniej historii. Mamy także powrót świętego głupca, bohatera, który przez swoją wyjątkowość i ukryty dar staje się wyrzutkiem. Pojawił się także focus na włoskie społeczeństwo i ich sytuację ekonomiczną, która (w przypadku bohaterów najnowszego filmu) zmusza ich do sprzedawania swojego dziedzictwa, historii za grosze. Oba filmy mają bardzo podobną aurę, w La Chimerze twórczyni pozwala sobie jednak na większą swobodę, humor, tworząc film bardziej przystępny dla szerszej publiczności. Nie ma w tym nic złego, bo wrażliwość i wyczucie reżyserki z pewnością się nie stępiły.
W kontekście tego filmu często przewijają się stwierdzenia, że Rohrwacher to współczesny Pasolini, Fellini. Że jest to reżyserka, która kontynuuje tradycje wielkiego włoskiego kina, przepełnionego melancholią, onirycznego. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak równocześnie nie można odmówić kobiecie kształtowania swojego własnego autorskiego stylu, który staje się dla mnie tak cudownie pociągający, że wiem, iż, jeśli kobieta pozostanie wierna swojej estetyce, baśniowemu sposobowi opowiadania historii, jestem w stanie kupić od niej wszystko.