KUCHENNA REWOLUCJA. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia [RECENZJA]
Nierzadko bywało, że polskie tytuły zagranicznych produkcji stawały się przedmiotem żartów oraz kpin widzów, recenzentów i znawców kina. W przypadku Kuchennej rewolucji (oryginalny tytuł to Coup!) mamy jednak do czynienia z wyborem niezwykle trafnym i inteligentnym. Zastanawiało mnie nawet, czy w tym także przecież dowcipnym nawiązaniu do popularnego programu Magdy Gessler nie poszedłbym jeszcze o krok dalej i czy wzorem pewnego rodzimego dystrybutora na plakacie produkcji Josepha Schumana oraz Austina Starka nie umieściłbym żółtej belki ze słynnym już napisem-memem: NIE POMYL FILMU.
Wszak Kuchenna rewolucja to satyra, złośliwa i kąśliwa zgrywa. W dodatku – choć tłem dla filmowych wydarzeń staje się pandemia grypy hiszpanki, która szalała na całym świecie od 1918 roku – trudno nie odnieść wrażenia, że przenosi ona widzów do kojarzących się nam z maseczkami oraz szczepionkami, na szczęście, minionych już wydarzeń sprzed zaledwie paru lat. O czym jednak tak właściwie traktuje Kuchenna rewolucja, jeśli nie o kontrowersyjnym, bezkompromisowym i niekwestionowanym autorytecie kulinarnym z burzą loków przemierzającym cały kraj, zmieniając oblicze polskiej gastronomii?
Film Josepha Schumana i Austina Starka opowiada o tajemniczym Floydzie Monku (Peter Sarsgaard), który w czasie wspomnianej wyżej pandemii podejmuje się pracy kucharza w imponującej willi należącej do majętnych ponad stan Hortonów (Billy Magnussen i Sarah Gadon). Monk nie znalazł się jednak u swoich nowych pracodawców przez przypadek, a wraz z jego przybyciem posiadłość Hortonów wypełnią nie tylko smaczne potrawy, ale również „gra w klasy” i związane z nią makiaweliczne intrygi oraz manipulacje.
Zgadza się! Kuchenna rewolucja jest filmem nieskomplikowanym w warstwie fabularnej. Ba! Podobne produkcje oglądaliśmy w ostatnich latach już kilkukrotnie. To bowiem kolejny już tytuł wpisujący się w stylistykę eat the rich. Szczęśliwie jednak tam, gdzie podobne pod tym względem do Kuchennej rewolucji twory stosowały efekciarskie sztuczki (tak, patrzę teraz na ciebie Saltburn), film Schumana i Starka stawia przede wszystkim na celne obserwacje i uwagi. Trudno zresztą, aby było inaczej, bo Coup! w porównaniu np. ze wspomnianym tytułem Emerald Fennell zrealizowano za grosze, dzięki czemu siłą rzeczy nie było tu miejsca na dziwaczne fajerwerki. Należy jednak podkreślić, iż niski budżet nie przeszkodził recenzowanemu filmowi w tym, by imponować scenografią oraz kostiumami.
Jest to również film świetnie odegrany. W czasie gdy Kuchenna rewolucja jest komedią, pojedynek aktorski charyzmatycznego, cwaniakującego aż miło Petera Sarsgaarda i ekspresyjnego Billy’ego Magnussena jest naprawdę niezłą zabawą. Trochę gorzej robi się, gdy twór Schumana i Starka przemienia się w thriller. Opowieść oraz gra aktorska nie wzbudza bowiem wówczas zbytniego napięcia. Z jednej strony problem ten może wyrastać z nazbyt oczywistego rozwikłania zagadki powodu pojawienia się w domu Hortonów Monka, z drugiej natomiast może wynikać z finansowych braków twórców.
Ogromną zaletą Kuchennej rewolucji jako satyry spod znaku eat the rich jest jej obiektywność i sprawiedliwość. Twórcy filmu zdają się nie opowiadać po żadnej ze stron klasowego konfliktu. Śmieją się więc zarówno z hipokryzji Jaya Hortona – zamkniętego w wieży z kości słoniowej wegetarianina, który zbił fortunę na mięsie i który wykorzystuje swój społeczny status do rzekomej pomocy klasie robotniczej, bo ta przecież najbardziej cierpi na pandemicznych obostrzeniach lub ich braku, jak również z Floyda Monka, którego niekoniecznie przyjemne zachowania z pewnością nie stawiają go w roli nieskazitelnego zbawcy uciśnionych robotników. Kuchenna rewolucja jawi mi się zatem jako śmieszno-gorzki, nieco niegrzeczny film o egoizmie i egoistach, a ponadto kino, które powiedziało nam więcej o kondycji człowieka w czasie pandemii, aniżeli jakakolwiek produkcja powstała w czasie lockdownów.