search
REKLAMA
Recenzje

KUBA. Serce na boisku i na ekranie [RECENZJA]

Jakub Błaszczykowski jest drugim polskim piłkarzem, który ostatnio dostał swój dokument. I „Kuba” jest o wiele lepszą produkcją niż ta o Lewandowskim.

Marcin Kończewski

23 lutego 2024

REKLAMA

Druga produkcja Prime na temat polskiego piłkarza prezentuje zupełnie inny i lepszy poziom niż pierwsza. Kuba to naprawdę dobry, bardzo emocjonujący i ciekawie zrobiony film dokumentalny. Wynika on przede wszystkim z zupełnie innego charakteru człowieka, postawiono tu na emocje. Dzięki temu jest tu jakaś taka kipiąca energią prawda, czyste boiskowe serducho, którego Kubie Błaszczykowskiemu nie brakowało. Do najlepszych filmów biograficznych naprawdę niewiele jej brakuje. 

Nie chcę się już pastwić nad filmem o Lewym z zeszłego roku, bo to była po prostu marketingowa laurka. Nie da się jednak uniknąć porównania, bo i producenci ci sami, korelacja między dwoma zawodnikami również bliska, naznaczona tajemniczym konfliktem, którym żyła cała Polska. Co ciekawe, Lewy wystąpił w Kubie, dzięki temu jest w nim trochę rozliczenia, uderzenia się w pierś. Przede wszystkim więcej w tym występie było szczerości, spontanicznej naturalności niż w całej tamtej produkcji o najwybitniejszym polskim piłkarzu ostatnich lat. To nie jest jednak najmocniejsza strona dokumentu. Jest nią – w mojej opinii – opowieść, fajnie poprowadzona narracja, w której jest niemal tyle samo jasnych, jak i ciemnych stron kariery. Nie ukrywam, kupiła mnie historia życia Kuby. To typowa opowieść od zera do bohatera – młody bohater boryka się z autentyczną tragedią, zamordowaniem własnej matki przez ojca, dotyka go bieda. Na ekranie widzimy prawdziwą paletę, chyba naprawdę szczerych, emocji. Widać, że Błaszczykowskiemu nie jest łatwo rozmawiać o traumach, o uczuciach, ponieważ to typ twardego, zahartowanego w życiu i na boisku faceta. Typowy zadziora, tak mówiliśmy na boisku na takich graczy jak on, gdy sam byłem czynnym zawodnikiem. Są tu momenty o naprawdę potężnym ładunku emocjonalnym. Uroniłem nawet łzę. Kliknęła we mnie ta stara piłkarska dusza, która gdzieś tam wciąż tkwi w środku.

Po seansie uważam, że tym filmem Kuba Błaszczykowski sporo zyskuje, bo ilość wizerunkowej kalkulacji jest tu naprawdę niewielka, a uczciwości i odsłonięcia gardy naprawdę sporo. Tak, nie wszystkie tematy zostały tu poruszone na tyle mocno, aby go obnażyć (konflikty, afery z prezesurą w Wiśle Kraków, agresja są wspomniane, ale tylko delikatnie). Nie tego jednak oczekuję od takich produkcji, ale prawdziwego życia. Tutaj jest go sporo, bo widać, że tego chciał sam zainteresowany, który pragnie hagiografii, a tego, aby go lepiej poznać, zrozumieć. Oczywiście, tragiczna opowieść z dzieciństwa to jest emocjonalna bomba, takie coś musi ruszać, niemniej uważam, że film Jana Dybusa jako całość zasługuje naprawdę na duże pochwały – tempo, sposób jego prowadzenia, budowanie napięcia, to wszystko działa tak, jak powinno. Oglądało mi się Kubę po prostu z ogromną przyjemnością. Warto.

Na sam koniec absolutnie prywatna ciekawostka – byłem na żywo na meczu, który można zobaczyć na filmie. Chodzi o spotkanie Wisły Kraków i Amici Wronki z 24 kwietnia 2004 roku, gdzie Kuba strzelił zwycięskiego gola. To był mój pierwszy profesjonalny mecz, jaki widziałem na żywo. Matko, jakie to było… fatalne spotkanie! Czysty masochizm, gdzie wybijanie piłki przed siebie to było jedyne możliwe zagranie, które serwowała Amica. Pamiętam, że pojechałem wtedy na to spotkanie, bo w Wiśle grał mój idol: Maciej Żurawski. Zresztą, drużyna z Krakowa to był, nieironicznie, prawdziwy dream team polskiej Ekstraklasy. Wszyscy młodzi chłopacy, którzy interesowali się piłką, kochali w tamtych latach Żurawia. Ten jednak, jak i cała Wisła, strasznie mnie rozczarował. Tylko jeden młody, ambitny i kompletnie mi nieznany Jakub Błaszczykowski wpadł mi wtedy w oko. Nie tylko tym, że strzelił gola, chyba swojego pierwszego w Ekstraklasie. Zaimponował nastoletniemu mnie szybkością, zadziornością, charakterem i techniką. Widać było w nim prawdziwy wulkan. Pamiętam, że wtedy powiedziałem mojemu ojcu, że ten chłopak jest świetny. Tata się śmiał, że ten młody biega po boisku, jakby „pod prądem”. Ja się upierałem, że będzie z niego świetny zawodnik. Może i sam mecz to była po prostu kopanina, straszna katastrofa, jednak tego blondynka z fryzurą na czeskiego piłkarza zapamiętałem i od tego momentu mu kibicowałem. Dzisiaj to legenda, która dostała naprawdę dobry, uczciwy film.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA