search
REKLAMA
Nowości kinowe

KSIĘGARNIA Z MARZENIAMI. Chłodno i bez polotu

Karol Barzowski

29 sierpnia 2018

REKLAMA

Isabel Coixet została swego czasu uznana za jedną z ciekawszych współczesnych reżyserek. Jej Moje życie beze mnie, Życie ukryte w słowach czy Elegia nie były jedynie sprawnie nakręconymi melodramatami – miały to autorskie „coś”, stempel Coixet, która potrafiła wzruszyć bez popadania w tani sentymentalizm. Niestety w pewnym momencie jakby straciła swój złoty dotyk. Owszem, jej produkcjom wciąż trudno zarzucić ckliwość, ale zarazem są one nijakie, letnie, nie angażują emocjonalnie. A jak jest z wchodzącą na polskie ekrany Księgarnią z marzeniami? Czy to powrót do wysokiej formy?

Odpowiadając krótko na wyżej postawione pytanie – niestety nie. To znowu dość smutna historia o kobiecie, która postawiona zostaje w trudnej sytuacji. Światełko w tunelu jest, ale niewielkie. Z pewnością wielu widzów będzie współczuć głównej bohaterce Florence. Znamy w końcu ten stan, gdy wydaje się, że wszystko się układa, spełniamy marzenia, że wszystko od tej pory będzie dobrze, a zaraz potem przychodzi wielkie rozczarowanie. Boli to zwłaszcza, jeśli odpowiedzialni są za to inni ludzie. I tak jest też tutaj. Ale przejmująca końcówka to za mało, aby film mógł się obronić. To, co do tej końcówki prowadzi, jest przykładem słabego filmowego rzemiosła. Coixet, która postanowiła zekranizować książkę Penelope Fitzgerald, chyba za bardzo chciała trzymać się literackiego pierwowzoru. Gdy w produkcji kinowej umieszcza się zbyt wiele wątków z powieści, cierpią na tym psychologia postaci, relacje między bohaterami i sama narracja jako taka – jest bowiem szarpana i zbyt chaotyczna.

Rzecz dzieje się pod koniec lat pięćdziesiątych w małym angielskim miasteczku. Florence, która straciła męża na wojnie, szuka sposobu na życie – i znajduje. Postanawia otworzyć księgarnię. Sprowadza na prowincję dzieła światowej literatury, w tym kontrowersyjną Lolitę Nabokova. Jednak nie wszystkim się to podoba. Wpływowa generałowa zamierza zrobić wszystko, by kobieta wyniosła się z miasta – w budynku po księgarni chce otworzyć dom kultury. Florence mogłaby po prostu sprzedać sklep, być może z zyskiem, ale woli skończyć to, co zaczęła. Nie poddaje się. Niestety wkrótce się przekona, że z pewnymi ludźmi po prostu się nie zadziera.

Na papierze fabuła mocno przypomina Czekoladę z Juliette Binoche. To jednak zupełnie inny film. Brak mu ciepła i lekkości tamtej produkcji. Księgarnia z marzeniami, choć chwilami wydaje się dobrym połączeniem filmu o kobiecej emancypacji z małomiasteczkowym urokiem, jest jednak w gruncie rzeczy gorzka, zimna, bardzo zachowawcza, jeśli chodzi o emocje.

Samo to oczywiście nie jest wadą. Największym problemem tej produkcji jest co innego – to, że całą tę opowieść spłycono, przedstawiono bez polotu, jakby twórcy po prostu odhaczali kolejne wątki z książki. Choć historia miała potencjał, sposób narracji sprawia, że trudno się nią przejąć. Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego generałowa Violet Gamart tak bardzo chce wygonić z miasta Florence. Wątek tego, jak Lolita wpłynęła na mieszkańców, również nie został rozwinięty – dowiadujemy się tylko, że przed oknami księgarni od rana do nocy stali ludzie, tworząc na chodniku zbiorowiska. Ale z jakiego powodu? Przecież to nie jest książka z obrazkami, a tego, by ktokolwiek tę powieść czytał, Coixet nie pokazuje. Takie przykłady można by mnożyć. Ostatecznie, po zdecydowanie zbyt rozwleczonym wstępie, wszystko – zwłaszcza w końcówce – dzieje się niczym w trybie szybkiego przewijania. Księgarnia… nie ma odpowiedniego rytmu, wyczucia, po prostu nie „płynie”. Często pojawiający się głos z offu, który miał prawdopodobnie łatać wszelkie fabularne dziury, zamiast pomagać, irytuje.

Poza jedną sceną brak tu także dobrych dialogów. Ten scenariusz kuleje, nie poświęcono mu dostatecznie dużo uwagi, co sprawia, że historia nie przekłada się na ekran. Szkoda to tym większa, że po takiej obsadzie można było sobie sporo obiecywać. Patricia Clarkson jest mistrzynią charakterystycznych ról drugiego planu, ale tutaj dostała do zagrania postać tak jednowymiarową, że to aż boli. Niewykorzystanie takiego talentu jak ona to prawdziwy grzech. Niewiele więcej do zagrania miał Bill Nighy, choć akurat jego rola nie pozostawia obojętnym. Bardzo żałuję też, że film ten nie stanie się żadnym przełomem dla Emily Mortimer – moim zdaniem bardzo niedocenionej aktorki. Tutaj wreszcie miała okazję się wykazać, to w końcu główna rola i spisuje się w niej dobrze, jednak, jak mówią górale, z gówna bata nie ukręcisz.

Księgarnia z marzeniami mimo kilku zalet, wśród których wymienić trzeba na pewno stylowe zdjęcia i dobre oddanie czasu akcji, jest dla mnie przede wszystkim zmarnowanym potencjałem – ta historia naprawdę mogła wybrzmieć. Łatwo przecież odnieść ją do współczesności. Zamiast tego mamy do czynienia jedynie z ładnym obrazkiem, filmem, który można bez żalu obejrzeć w leniwe popołudnie. No, bardzo leniwe.

 

REKLAMA