KRĘGOSŁUP DIABŁA. Diabeł jak papier toaletowy

Wrodzona wada
Pod koniec lat 30. XX wieku dzieci z zaawansowanym rozszczepem kręgosłupa były skazane albo na śmierć, albo kalectwo. W sensie eugenicznym nie były wartościowe, no chyba że jako preparaty anatomiczne. Ich kręgosłup nie spełniał ani funkcji biologicznej, ani nawet metaforycznej, a więc czegoś takiego, co zapewnia rusztowanie, jest nośnikiem, podstawą, ostoją dla tego wszystkiego, co w sensie idealnym decyduje o przynależności do gatunku człowieka, nie fizycznej, a kulturowej, mentalnej. Jak twierdził doktor Casares, niewykształceni ludzie nazywali tę wadę kręgosłupem diabła. Sądzili, że to kara, która dotyka sieroty, a więc dzieci niczyje. Bo jakże ich metaforyczny kręgosłup zasad i wartości mógłby się wykształcić, skoro nie ma kto ich wychowywać, szczególnie w rzeczywistości rozdartej wojną domową, w której paradoksalnie właśnie dorośli wyrzynają się, ponieważ nie akceptują moralnych kręgosłupów drugiej strony.
W pewien ułomny sposób sierocińce starały się dać sierotom jakiś substytut tego zdeformowanego narządu. W czasie wojny jednak sierot było zbyt dużo, by uratować je wszystkie. Ten ludowy strach przed złym duchem czającym się w niesprawnym ciele jest zaledwie odpryskiem głębszego lęku, w który popadła cała Europa w drugiej połowie lat 30. Kilka miesięcy po wydarzeniach przedstawionych w Kręgosłupie diabła, w Lesie Szpęgawskim obok Starogardu Gdańskiego niepełnosprawne dzieci rozbiegły się między drzewami. Przyjechały tu na wycieczkę, a skończyły z kulami w głowach, zatłuczone kolbami albo jeszcze żywe, uduszone sypiącą się na nie ziemią w zbiorowych grobach. Wszystko po to, by ich diabelskie kręgosłupy nikogo już więcej nie obrzydzały.
Czym jest duch? Złym zdarzeniem, które powraca? A może chwilą bólu? Czymś martwym, co nadal wydaje się żywe. Uczuciem zatrzymanym w czasie, jak rozmyta fotografia. Jak owad zatopiony w bursztynie. Duch – oto, czym jestem.
Tak mówi Casares, żegnając garstkę opuszczających zniszczony sierociniec dzieci. Zemsta Santiego się dopełniła. Po sierocińcu zostały gruzy. Czemu więc doktor został? Nieważne, w jakiej formie, chociaż w tym przypadku jako duch. Ponieważ ich nie ochronił. Wysłał swoich wychowanków w świat pełen wojny, akurat wtedy, gdy już zrozumieli, jak to jest zamordować człowieka. W pokrętny sposób wypełnił się jeden z ludowych przesądów o kręgosłupie diabła.
Podobne wpisy
W ostatecznym rozrachunku więc zawsze pozostaje człowiek i jego arbitralne decyzje. Duchy czy nie, to ludzkie dzieci zabiły Jacinto, żeby uratować siebie, ale i zaspokoić pragnienie zemsty Santiego. To ludzie spuścili na sierociniec bombę, która jakimś cudownym zrządzeniem losu nie wybuchła. Wreszcie to ludzie ukrywali w sierocińcu złoto i również oni dla niego byli w stanie zaszlachtować każdego, łącznie z dziećmi, kto stanąłby im na drodze. Guillermo del Toro wyraźnie sugeruje, że gdy jeden konflikt dogasa, gdzieś tli się już kolejny, bo na świecie istnieje niezliczona ilość powiązanych z faktami duchów, którym ulegamy, by się w czyimś imieniu mścić. A tak naprawdę robimy to, bo sami mamy taką potrzebę, kaprys i ochotę. W tym sensie kręgosłup diabła jest czymś martwym, co symuluje życie.
Dlatego pewnie diabeł wydawał mi się zawsze takim pojęciem trochę z gumy albo modeliny. Można go rewelacyjnie dostosować do aktualnie przydatnej formy diabelstwa, a później zwalić odpowiedzialność na diabła w formie osobowej albo duchowej. Szatańskich kręgosłupów potrafimy wymyślić, ile tylko można, jeśli za wszelką cenę trzeba kogoś zabić albo zaklasyfikować do grupy nieprzydatnych do życia w społeczeństwie. W tym sensie pojęcie diabła jest jak papier toaletowy. Wyciera cały brud, którego sami brzydzimy się dotknąć.
korekta: Kornelia Farynowska