KRAKOWSKIE POTWORY. Ciemność, widzę ciemność
Z racji tematyki, jaką zajmuję się na co dzień w ramach pracy doktorskiej, czyli horroru ludowego, byłam bardzo ciekawa polskiej produkcji, która miała zgłębiać motywy charakterystyczne dla mitologii słowiańskiej, czerpiąc pełnymi garściami z ludowych podań, wierzeń i polskiego bestiariusza. Serial miał szansę na to, by być prawdziwą petardą, jednak w rękach Kasi Adamik – która w moim przekonaniu wybitną reżyserką nie jest – to totalna porażka na wszystkich możliwych frontach. Scenariusz jest „niedorobiony”, aktorstwo co najwyżej przeciętne, sama historia zaś tonie w takich odmętach krakowskiego mroku, że będąc niedawno w Krakowie, zastanawiałam się, czy to jedno i to samo miejsce. Czy warto więc sięgnąć po nowy serial Netflixa?
Moim zdaniem lepiej sobie tę produkcję odpuścić. Niestety scenariusz nawet nie leżał koło mitologii słowiańskiej, a twórczynie mętnie tłumaczyły, że brak źródeł zmusił je do przedstawienia własnej interpretacji związanej z potworami i wierzeniami, co jest kompletną bzdurą. Finalnie osiem odcinków posiada więcej wad niż zalet, pokazując, że z rąk dużo bardziej sprawnej ekipy, która zrobiłaby odpowiedni research oraz poświęciła więcej czasu na dopracowanie scenariusza – szczególnie kulejących dialogów i motywacji bohaterów – moglibyśmy otrzymać naprawdę ciekawą propozycję na miarę niemieckiego Dark.
Trudno mi przeboleć, że twórcy tak naprawdę mieli w ręku prawdziwego samograja z grupą dziewięciu postaci o niecodziennych umiejętnościach i osobowościach. Nie wiem jakim cudem, ale każdy z bohaterów jest niesamowicie płytki i papierowy, a sam profesor Zawadzki, który sprawuje pieczę nad uzdolnionymi stypendystami, to dla mnie absolutne nieporozumienie i zmarnowany ogromny talent aktorski Andrzeja Chyry. I nie oszukujmy się, nie oczekiwałam niczego poza dobrą rozrywką, a otrzymałam kilka godzin prawdziwej sztampy, o dziwo pozbawionej ekspozycji, która wypełniona jest dłużyznami. Fabuła? Sama nie wiem, czym faktycznie chce być: serialem o potworach, serialem detektywistycznym, dramatem, horrorem folklorystycznym? Znajdziemy tu praktycznie każdy możliwy gatunek. Szkoda tylko, że to do niczego nie prowadzi.
Jak na produkcję Netflixa przystało, pojawia się wątek LGBTQ+. I ja uwielbiam, gdy osoby zaliczane do tej społeczności pojawiają się na dużym oraz małym ekranie i wnoszą coś do fabuły. Tutaj wątek bycia osobą biseksualną został potraktowany trochę zbyt powierzchownie, jak na moje osobiste standardy. Poza tym rzucanie tekstami: żeby życie miało smaczek… Myślę, że nie charakteryzuje to dobrze osób, które identyfikują się jako biseksualne. Zresztą takich dziwnych aspektów jest wiele, wymieniając chociażby fakt, iż wszyscy zakładają, że profesor Zawadzki sypia ze studentkami. I wiem, że obecnie UJ ma dość szemraną opinię na temat doktorantów i wykładowców, ale dość dziwne jest, że osoba, która widzi Zawadzkiego ze studentką, od razu zakłada, że ten z nią spał. Podobnie dziwne jest, że Alex stwierdza, że ten do niej, mówiąc kolokwialnie, podbija, choć przed chwilą obydwoje wyszli z miejsca, w którym zginął mały chłopiec. Nie wiem, jak główna bohaterka doszła do wniosku, że szarpanina pomiędzy nią a profesorem to… no właśnie.
Niestety scenariusz jest napisany w taki sposób, że wiele wątków pozostaje bez odpowiedzi albo jest poprowadzonych tak dziwacznie, że nagromadzenie zbiegów okoliczności jest zbyt duże nawet jak na Netflixową produkcję. To samo tyczy się charakterystyki poszczególnych bohaterów, ze szczególnym naciskiem na główną bohaterkę, Alex, która ma być naszym łącznikiem ze światem niesamowitości, ale trudno się z nią identyfikować, gdy jedyne, co ją charakteryzuje, to nadużywanie alkoholu, narkotyków, przygodny seks i wszechotaczający ją mrok. Dlatego twórcy zawsze wychodzą z założenia, że jak ktoś ma problemy i trudną przeszłość, to wyraża się tylko w jeden sposób – poprzez używki. I tak, wiem, Alex jest naznaczona traumą, ale przez to scenarzystka piszę ją jako postać totalnie bez hamulców, choć przecież jest nieprzeciętnie inteligentną studentką medycyny, która ma „przyjaciółkę” psychiatrę zakładającą, że ta może mieć schizofrenię i zamiast brać leki czy zacząć terapię, woli pić wódkę o 3 rano w barze. Ale co ja tam wiem.
Problemem jest także cała grupa zgromadzona wokół Profesora, gdzie każdy przejawia określone zdolności nadprzyrodzone. Co zaskakujące, wszyscy są w Krakowie na kierunkach medycznych – cóż za zbieg okoliczności. Tego typu sytuacji jest więcej, chociażby w sytuacji odkrycia kolejnej osoby, która de facto mogłaby być członkiem drużyny, gdzie całe rozwiązanie to trochę deus ex machina. Niestety, ale aktorzy wcielający się w członków kworum nie bardzo mają co grać, ich dialogi zaś są tak drętwe, jak tylko można to sobie wyobrazić. Naprawdę trudno się patrzy na ich próby wykrzesania czegoś więcej ze scenariusza, poza cringe’owymi odzywkami, których w prawdziwym świecie nikt nie używa. Dotyczy to też postaci, w którą wciela się Andrzej Chyra, co szczególnie boli, bo aktor z niego pierwszorzędny. Nie wiem, jakim cudem zgodził się w tym zagrać, gdyż już na poziomie scenariusza widać, że to jeden wielki bałagan.
Niestety produkcja spowita niekończącym się mrokiem w żaden sposób nie straszy, potwory zaś są tak źle zaprojektowane, że autentycznie boli patrzenie na serialowe CGI. Oczywiście nie wymagam od nikogo praktycznych efektów specjalnych, jednak to, co zostało stworzone przy pomocy techniki komputerowej, woła o pomstę do nieba. Wygląda to źle i tandetnie, choć z tego, co wyczytałam, budżet przeznaczony na produkcję nie był zbyt spektakularny. Szczególnie że w przypadku poszczególnych bóstw ze słowiańskiego panteonu mamy do czynienia z interpretacją, co daje ogromne pole do popisu odnośnie do ich wyglądu. Twórczynie serialu poszły jednak na łatwiznę, przez co efekt końcowy jest mało zadowalający.
Krakowskie potwory to tak naprawdę propozycja dla superhardkorowych fanów Kasi Adamik, bo jest to propozycja totalnie – moim zdaniem – chybiona. Dużo lepiej spędzić czas, oglądając Legendy Polskie stworzone przez Tomka Bagińskiego i Allegro niż tę słowiańską podróbkę, która nie oferuje ciekawej historii, nie wprowadza interesujących postaci i traktuje folklor po macoszemu. I można by dyskutować, czy materiał źródłowy jest, czy go nie ma, jednak tropy naukowe na temat mitologii słowiańskiej, którymi obecnie dysponujemy, są na tyle wystarczające by stworzyć coś nowego i ciekawego. Ani to polska próba stworzenia horroru folklorystycznego, ani mroczne fantasy. Ciężko mi w ogóle skategoryzować ten dziwaczny dość twór. Furtka do kontynuacji pozostaje otwarta, jednak ja w tej kwestii jestem bardzo na nie.