search
REKLAMA
Recenzje

KOWBOJKA Z KOPENHAGI. Neonowa zemsta [Recenzja]

„Kowbojka z Kopenhagi” to kolejny odcinek Refnowskiej maniery, która z każdą inkarnacją zdaje się stawać coraz bardziej generyczna i zatopiona w samouwielbieniu artysty o inicjałach NWR.

Tomasz Raczkowski

9 stycznia 2023

REKLAMA

Co by nie powiedzieć, we współczesnym kinie niewiele jest takich postaci jak Nicolas Winding Refn, twórca m.in. Pushera, Drive czy Neon Demon. Styl Duńczyka może zarówno zachwycać, jak i odrzucać, a jego zachowanie równie dobrze może być uznane za bufonerię, jak i za bezkompromisową postawę odważnego twórcy. Tego, czego nikt mu nie odmówi, to artystycznej brawury i autorskiej wyrazistości. Ostatnimi czasy jego gwiazda może nieco przygasła, ale kolejne projekty Refna to wciąż coś, czego można z ciekawością wyczekiwać. Nie inaczej było w przypadku Kowbojki z Kopenhagi; ciekawszej dodatkowo ze względu na powrót reżysera do rodzimej Danii, gdzie powstawały jego pierwsze filmy, w tym klasyczna (i moim zdaniem najlepsza w jego dorobku) trylogia Pusher. Podobnie jak tam, akcja znów osadzona jest w przestępczym półświatku, ale tym razem dostaliśmy sześcioodcinkowy serial. Najważniejsze pytanie brzmiało – czy powrót do Europy to również wycofanie z neonowo-kampowej przesady kojarzonej choćby z Drive, czy raczej kontynuacja kilku ostatnich dzieł w innej scenerii?

Kowbojka z Kopenhagi to w filmografii Refna już drugi z rzędu serial. Jego ostatnia produkcja kinowa (Neon Demon) miała premierę w 2016 roku, a bezpośrednim poprzednikiem nowego dzieła byli Za starzy na śmierć – monumentalny, nakręcony dla Amazona autorski serial, będący kwintesencją rozpasanego, przeestetyzowanego i wyładowanego po brzegi symboliką stylu Duńczyka (ja, mając do tej konwencji ambiwalentny stosunek, nie przebrnąłem dotąd przez całość). Wygląda więc na to, że NWR zadomowił się w bardziej swobodnej, dłuższej metrażowo konwencji narracji odcinkowej, przenosząc się tym razem na Netflixa. Pod względem struktury Kowbojka z Kopenhagi jest wyraźnie spójną całością, z dramaturgią konstruowaną w perspektywie sześciogodzinnego wymiaru, gdzie poszczególne epizody traktować należy jak rozdziały przynoszące pomniejsze kulminacje, pracujące na całościowe wrażenie. W tym zakresie widać wyraźnie, że Refn czuje formę serialową i wie, co robi, pozwalając sobie na miarowe tempo, bez zbędnego oglądania się na cliffhangery czy każdoodcinkowe odhaczanie ekspozycji i łapanie oddechu.

Jednak w okolicach połowy serialu można się zastanawiać, czy historia faktycznie powinna wypełniać aż tak obszerną (sześć epizodów każdy ok. 50 minut to wciąż znacząco więcej niż przeciętny film kinowy) ramę. Historia Kowbojki koncentruje się na tytułowej dziewczynie obdarzonej nadprzyrodzonymi zdolnościami. Nie do końca są one wyjaśniane, ale androgyniczna Miu ma wyraźne zdolności parapsychologiczne, z których zarówno ona, jak i otoczenie zdają sobie sprawę. Poznajemy ją, gdy jest wykorzystywana w charakterze żywego amuletu, ni to służącej, ni to elementu wystroju wnętrza, którego zadaniem jest zapewnić pomyślność planów „właścicieli”. Serial pokazuje jej drogę ku zemście na tych, którzy ją krzywdzili i których postępki kładą się cieniem na jej życiu. Z taką motywacją Miu rozpoczyna oniryczną, pełną nadnaturalnych elementów podróż przez wielokulturowy kopenhaski półświatek. Zaangażowana w kryminalne intrygi, utarczki gangów i niejednoznaczne relacje Miu z kamienną twarzą dąży do swojego celu, aż ku spektakularnej kulminacji.

Odpowiadając na postawione we wstępie pytanie – Kowbojka z Kopenhagi to 100% Refna w Refnie, jeśli chodzi o stylistyczne rozbuchanie. Co prawda w pierwszych aktach serialu jeszcze flirtuje nieco z bardziej szorstką, nieco wygaszoną fakturą kojarzącą się z Pusherami czy Bronsonem, jednak im dalej w fabułę, tym bardziej uwalnia wizualno-narracyjną orgię, tworząc meandrującą, pełną wizyjnych elementów i wystylizowanych do przesady ujęć. Reżyser powiela tym samym sprawdzoną (i szczerze mówiąc coraz mocniej zużytą) formułę, która charakteryzuje jego kino od przenosin do USA w drugiej dekadzie XXI wieku. W tej konwencji fabuła jest tylko wehikułem dla zamaszyście i z namaszczeniem rysowanych symboli (oczywiście mamy tu egzystencjalny upadek, amoralność zemsty i rozpadające się po napompowaniu do ekstremum role społeczne – to, czym Refn raczy nas z uporem w zasadzie we wszystkich swoich historiach), które oprawione są w spektakularną, będącą celem samym w sobie, formę.

Pod względem autorskiej poetyki Duńczyk nie rusza się w zasadzie ani na milimetr od miejsca, w którym zastygł jakąś dekadę temu, oferując rodzaj remiksu „refnowszczyzny”, tylko z pozoru nałożonej na nową historię i bohaterów. Pewną nowością w tej układance jest Miu – wymykająca się prostym klasyfikacjom (ucharakteryzowana na wątłą chłopczycę Angela Bundalovic jest poniekąd rewersem Elle Fanning z Neon Demon, w równie pozornym jak ona stopniu wywracającym wizerunek kobiecości), jednak w ekstrawaganckiej opowieści zdaje się bardziej wytrychem uruchamiającym autorskie odloty niż solidnie ukonstytuowaną postacią. Najwięcej oddechu wnosi pojawienie się gwiazdy wczesnych filmów NWR Zlatko Burića, grającego wariację na temat serbskiego bossa z Pushera. W jego scenach dostajemy namiastkę bardziej wyważonej, egzystencjalnej ekspozycji, to jednak tylko przystanki po drodze „natchnionej” Refnowskiej wizji.

Zmierzając do brzegu, Kowbojka z Kopenhagi to męczący seans – historia dusi się  natrętnie odrealnionym filtrem narzucanym na fabułę, poszczególne sekwencje zdają się niemiłosiernie ciągnąć, elementy nadprzyrodzone są bardziej pretekstem dla wizualnych orgii niż czymś jakościowo przełamującym prawdopodobieństwo. Ci, których Refn wcześniej uwiódł kampowo-wizyjnym stylem, znajdą tu trochę dobrego – należy oddać, że poszczególne sekwencje są piękne. Jednak nawet biorąc poprawkę na to, że specyficzny styl duńskiego twórcy jest poniekąd z definicji dzielący, to mało tu formalnego polotu, który jednak miały kiedyś jego filmy. Może się wręcz wydawać, że zwrot ku streamingowym premierom w odcinkach to nie tyle chęć autorskiej swobody opowiadania, ile artystycznego marazmu, który wyrzuca go z konkursów w Cannes czy Wenecji w kierunku obiegu przelatującego poza radarem najważniejszych laurów. Jakby nie było, Kowbojka z Kopenhagi to kolejny odcinek Refnowskiej maniery, która z każdą inkarnacją zdaje się stawać coraz bardziej generyczna i zatopiona w samouwielbieniu artysty o inicjałach NWR, kreującego swoją filmową wielkość. Co kto lubi, ja uważam, że każdy performans wypadałoby kiedyś skończyć.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/ BERMAIN MAHJONG WAYS TANAM POHON BOCORAN MAHJONG TIPS AUTO WD JELAJAHI DUNIA MAHJONG WAYS 2 FITUR STRATEGI LANGIT JINGGA MAHJONG WAYS REZEKI TAK TERDUGA MELATI MEKAR MAHJONG WAYS UNTUNG GANDA MENCETAK SEJARAH BARU STRATEGI JITU MAHJONG WAYS 2 POLA TERBARU MAHJONG WAYS MAXWIN RAHASIA KEBERUNTUNGAN MAHJONG WAYS 2 RAHASIA MAHJONG WAYS 2 CARA MUDAH MENANG DI SLOT MAHJONG WAYS 2 CHEAT MAXWIN SLOT THAILAND BOCOR DUA POLISI DIDEMOSI KARENA PERAS UANG UNTUK MODAL MAIN SLOT ONLINE PELAKU PEMBUNUHAN SANDY PERMANA TERUNGKAP INGIN CURI UANG WD SLOT GACOR RAHASIA COIN STARLIGHT PRINCESS TEKNOLOGI DIGITAL SLOT 777 CARA MENANG TEKNIK TERBARU TIPS DAN TRIK MAXWIN DI GAME STARLIGHT PRINCESS TRIK JACKPOT SLOT OLYMPUS DENGAN POLA UNIK