Koszmar minionego lata to klasyczna marka horrorów rozpoczęta w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Slasher to podgatunek horroru charakteryzujący się fabułą, w której psychopatyczny morderca prześladuje i zabija grupę młodych ludzi. Legacy sequel to rodzaj kontynuacji produkcji sprzed lat (dekad), w której zazwyczaj grupa nowych bohaterów spotyka tych z oryginału w ramach fabuły mocno odnoszącej się do pierwowzoru. Tegoroczny film Jennifer Kaytin Robinson jest wszystkim, co powyższe.
I jako wszystko zawodzi.
Akcja filmu dzieje się kilkadziesiąt lat po wydarzeniach z oryginalnego filmu z 1997 roku. Ponownie trafiamy do miasteczka Southport i poznajemy nowe pokolenie bohaterów, którzy na charakterystycznym zakręcie na wzgórzu również przyczyniają się do wypadku samochodowego i postanawiają ukryć swój występek, aby rok później spotkać na swojej drodze charakterystycznego, żądnego zemsty rybaka.
I tak, chociaż de facto film jest sequelem, to trudno nie odnieść wrażenia, że oglądamy remake czy w najlepszym wypadku reboot. Mamy tutaj bliźniaczą fabułę, podobny zestaw bohaterów i kilka powracających, charakterystycznych motywów.
Niestety, brakuje elementów, które nadałyby temu konceptowi odrobiny świeżości. Co prawda scenariusz wprowadza kilka ciekawych tropów jak próba krytyki stylu życia uprzywilejowanych dzieci bogatych rodziców czy roli deweloperów w kształtowaniu życia lokalnego społeczeństwa, ale wątki nie są interesująco pogłębione.
Na pewno nie pomaga też fakt, że – w opozycji do oryginału – główni bohaterowie wyjątkowo nie budzą sympatii widza, poszczególne ich wątki nie angażują, a scenarzyści do samego końca nie są w stanie zdecydować się, czy główną protagonistką filmu jest bohaterka grana przez Madelyn Cline, czy ta przez Chase Sui Wonders. Trudno więc im kibicować, ich los jest widzowi zupełnie obojętny.
Mam wręcz poczucie, że najciekawszą postacią okazuje się biseksualna true crime’owa podcasterka, fanka oryginalnej sprawy z Southport, dumnie nosząca koszulkę z postacią Sarah Michelle Gellar grana przez amerykańską modelkę i muzyczkę Gabbriette. Postać epizodyczna, która równie szybko pojawia się i znika, a która mogłaby być dużo ciekawszą protagonistą tego filmu.
A zatem kiedy twórcy zaczynają mordować naszych bohaterów trudno się nimi specjalnie przejąć. Szczególnie że Jennifer Kaytin Robinson zwyczajnie brakuje slasherowego wyczucia. Nie potrafi budować napięcia, poszczególne sceny przemocy są albo nieciekawe, albo przesadnie naturalistyczne. Nowy Koszmar minionego lata nie spełnia zatem swojej podstawowej funkcji.
Radości nie przynosi też obsada z oryginalnych filmów. Ich wplecenie w fabułę w najlepszym wypadku wypada niezgrabnie, w najgorszym – żenująco. Powiązanie z główną osią fabuły jest umowne. Można mieć wręcz wrażenie, że poszczególne role dopisane zostały do już gotowego scenariusza remake’u. Szczególnie w przypadku postaci Julie (Jennifer Love Hewitt), która ledwo wchodzi w interakcję z pozostałymi postaciami. A zatem kiedy w końcówce filmu to weterani serii wychodzą na pierwszy plan, wszystko zmierza w stronę istnego kuriozum.
(Dla chętnych zostawiam ostatni akapit, w którym zaproszę na festiwal spoilerów, który w mojej recepcji uchronić może innych fanów oryginału od zażenowania seansem tegorocznej odsłony).
Nowy Koszmar minionego lata to seans nużący i groteskowy dla fanów oryginału. Dezorientujący i nieatrakcyjny dla tych, którzy go nie znają i liczyli po prostu na dobry slasher. Bez ciekawych bohaterów, z żenującymi twistami, brakiem pomysłu na siebie.
Do pominięcia.
Jak już wspomniałem, postać Jennifer Love Hewitt chyba sama nie wie, co robiła na planie, bo występuje w dosłownie 3-4 scenach. To i tak lepszy los od tego, który scenarzyści przygotowali dla Raya (Freddie Prinze Jr.). Ten w istnym gwałcie na jego postaci okazał się (sic!) głównym mordercą filmu. Na ekranie zobaczyć możemy też absurdalnie głupie cameo Sarah Michelle Gellar, która nawiedza jedną z bohaterek w sekwencji snu. A na deser i w scenie po napisach wracamy niespodziewanie do… Brandy Norwood, czyli Karli z Koszmaru następnego lata, co sensu ma mniej więcej tyle, co cały ten film.