KOBIETA W CZERNI. Gotycki horror z Danielem Radcliffe’em
Tekst z archiwum film.org.pl (02.03.2012).
Klasyczny gotycki film grozy jest nieśmiertelny, tak jak monstra, które powołał do życia. Bardzo często wydaje się już być martwy – rozszarpany na kawałki przez kolejne nowe podgatunki horroru, które zabijają gęsty klimat i wiążące się z nim uczucie strachu, zastępując go hektolitrami wylewanej bezsensownie krwi, walającymi się wszędzie flakami i latającymi na wszystkie strony, napompowanymi do granic możliwości piersiami. Jednak zawsze znajduje sposób, aby powrócić i znowu nas wystraszyć. W ten sposób studio Hammer pod koniec lat 50. – gdy w Hollywood królowały filmy łączące horror ze science fiction, w których główne role grały wielkie owady zmutowane przez energię atomową lub kosmici – umiejętnie przywróciło na ekrany kin przesiąknięte gotykiem horrory z klasycznymi potworami i upiorami. Teraz, kilka dekad po latach swojej świetności, studio Hammer po raz kolejny stara się przypomnieć choć na chwilę klasyczny klimat grozy.
W filmie, będącym adaptacją książki o tym samym tytule autorstwa Susan Hill, poznajemy Arthura Kippsa, młodego prawnika, który po śmierci żony zajmuje się wychowywaniem syna. Sprawy zawodowe sprowadzają go do sennego miasteczka z czasów epoki wiktoriańskiej, gdzie ma zająć się sprawami majątkowymi niedawno zmarłej właścicielki domu na Węgorzowych Moczarach. Na miejscu bohater spotyka się z bardzo chłodnym przyjęciem ze strony mieszkańców. Jednak największy niepokój wzbudza w nim spotkanie z kobietą przywdziewającą czarne szaty i związane z tym nagłe śmierci dzieci. Aby odkryć tajemnice miasteczka i przerażającej kobiety, bohater będzie musiał zbadać opuszczony dom na moczarach, a co najważniejsze – przeżyć.
Film Jamesa Watkinsa wraca do absolutnych podstaw i klasycznych konwencji filmu grozy. Mamy tutaj skąpane we mgle i błocie małe angielskie miasteczko, skrywające przerażającą tajemnicę; zastraszonych mieszkańców, chcących przepędzić nieznajomego; głównego bohatera, który niczym Jonathan Harker z Draculi musi poradzić sobie w nieznanym i złowrogim miejscu; nawiedzone i posępne domostwo; ducha z niepokojąco interesującym modus operandi i dzieci. O tak, dzieci i horror to jedno z najbardziej sugestywnych połączeń, mających na celu wywołać strach u widza.
Jeśli jesteście fanami horrorów w stylu torture porn, takich jak seria Piła, czy setek kolejnych slasherów, gdzie zamaskowany morderca szlachtuje kopulujących nastolatków, to spokojnie możecie darować sobie seans filmu studia Hammer. Nie zobaczymy tu lejącej się krwi. Reżyser w małym stopniu korzysta też z rzucania w widza krzyczącymi maszkarami, wykrzywionymi w koszmarnych grymasach, czy innymi tanimi trikami – jednak gdy już się to pojawi, jest wykorzystane z głową i trzyma widza w ciągłej niepewności, dzięki czemu nie mamy czasu się do tego przyzwyczaić. Dlatego też największym plusem filmu są przeciągane sceny oczekiwania na „coś” wielkiego i strasznego. Podczas badania przez Radcliffe’a kolejnych części opuszczonego domu nawet najmniejszy szmer potrafi zjeżyć włosy na głowie – co wspomagane jest przez świetną scenografię (niesamowity gotycki design domu – który dzięki temu staje się „postacią”, ważniejszą nawet niż sam Kipps), dobrą grę światłem i cieniem, a także muzykę, która ciekawie wpasowuje się w przedstawioną konwencję i nie przeszkadza w śledzeniu wydarzeń – co często jest wadą w wielu współczesnych horrorach. Nawet cisza jest tu integralną częścią ścieżki dźwiękowej. W kinie brakuje tak sugestywnego budowania klimatu i swoistej kameralności, za co należą się brawa brytyjskiemu reżyserowi. Dzięki temu nawet tak konwencjonalna fabuła potrafi nas zaabsorbować.
Największą zagadką filmu przed premierą nie była jednak tajemnica głównego straszydła filmu, ale to, jak Daniel Radcliffe sprawdzi się w roli protagonisty, który nie ma na nazwisko Potter – co było najprawdopodobniej głównym powodem ogromnej popularności filmu na Wyspach Brytyjskich. Aktor spełnił swoje zadanie poprawnie, ale niestety nie da się ukryć, że nie jest on wirtuozem w swoim zawodzie. Nadal ma pewne pozostałości z roli młodego czarodzieja i zestaw wyćwiczonych przez 10 lat min. Dodatkowo niesamowicie ciężko uwierzyć, że ten dzieciak może być uznanym prawnikiem i ojcem czterolatka – powinien raczej sam martwić się o swoje życie w starciu z niepokojąco nastawioną do dzieci, upiorną antagonistką. Dobrze jednak, że aktor próbuje tak szybko zerwać ze swoim utartym wizerunkiem. Jest nadzieja, że kiedyś można będzie w nim zobaczyć nie Pottera, a postać, jaką gra.
Gdzieś w tle fabuły pobrzękuje również temat straty bliskiej osoby i radzenia sobie z nią, ale nie ma się co oszukiwać, nie jest to nic ambitnego. Mamy do czynienia z klasycznym gotyckim filmem o duchach. Osoby które lubią filmy o potworach ze studia Universal, przepełnione tajemniczą atmosferą dzieła Vala Lewtona, czy starsze twory studia Hammer, poczują się jak w domu, wdychając wilgotne powietrze, otaczające mgliste moczary. Jest niepokojąco, ciekawie, a sama Kobieta w czerni to niezwykle charyzmatyczna i „świeża” postać, jak na tak zaplątany w kliszę film. Z drugiej strony obraz jest naszpikowany wieloma absurdalnymi sytuacjami i czasami – szczególnie w pierwszym akcie – potrafi nużyć. Ostatecznie jednak okazuje się być naprawdę solidnym filmem grozy, który potrafi przyjemnie szarpnąć nerwami i zaskoczyć dosyć odważnym zakończeniem. Jeśli oczywiście będziecie potrafili zapomnieć o tym, że głównego bohatera nie gra Harry Potter, a aktor o nazwisku Radcliffe.
Czyżby w studio Hammer po wielu latach wstąpiła druga młodość? Miejmy nadzieję, ponieważ tak poprawna próba reanimacji filmowych duchów – do spółki z bardzo dobrym serialem American Horror Story – dobrze zwiastuje całemu gatunkowi. Filmowy horror żyje i nie uronił jeszcze ostatniej kropli krwi.