NA NOŻE – recenzja filmu. Najlepszy kryminał ostatnich lat
Powieści Agathy Christie i Arthura Conana Doyle’a stały się bazą dla większości oglądanych przez nas kryminałów. Całe szczęście Rian Johnson zdawał sobie z tego sprawę i pisząc scenariusz, postanowił nie tylko inspirować się ich twórczością, lecz także wyznaczać własne, autorskie wzorce. Jego wyśmienita intryga to pomysł zrealizowany z werwą kompletną, szalenie oryginalny, przy czym prowadzony z konsekwencją mistrza pióra. Oglądając ten dwugodzinny spektakl, odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia z najlepszą ekranizacją mistrzowskiej powieści o Poirocie czy pani Marple. Jest to jednak zwodnicze wrażenie, nie dajcie się nabrać – to dzieło w pełni stworzone przez samego reżysera. Klimat rodem z atmosferycznych klasyków, a przy tym dopracowane do perfekcji aktorstwo fundują nam rozgrywkę absolutnie perfekcyjną.
Autor poczytnych kryminałów, Harlan Thrombey (Christopher Plummer), zostaje znaleziony martwy w swoim pokoju dzień po osiemdziesiątych piątych urodzinach. Podejrzewa się samobójstwo. Samobójstwo? On? Człowiek otoczony tak kochającą rodziną, ktoś, kto osiągnął literacki sukces, postanowił zakończyć swoje życie? Cała rodzina jest kolejno przesłuchiwana. Niby to kochająca Linda, najstarsza córka, na zewnątrz ciepła, w środku zimna (Jamie Lee Curtis), Walt (Michael Shannon), zajmujący się firmą wydawniczą książek ojca, zakała rodziny i czarny koń o nieprzypadkowym imieniu Ransom (Chris Evans) czy Marta (Ana de Armas), wynajęta przez familię pokojówka, która miała również odgrywać przyjaciółkę głowy rodziny. Główne śledztwo prowadzi LaKeith Stanfield, znany publiczności jako Darius z Atlanty, a wszystkiemu przypatruje się tajemniczy Benoit Blanc (brawurowa rola Daniela Craiga). Posadzony z początku w nawiązujących do filmów noir kadrach, przypatruje się zróżnicowanym – nic dziwnego – wersjom wydarzeń wszystkich gości, co do przebiegu całej urodzinowej imprezy. Kłamstwo za kłamstwem, pierwsze niespójne fragmenty. Blanc jest gotów, by rozwiązać zagmatwaną zagadkę do końca. A przeszkadzać mu w tym będzie ta jakże doborowa obsada – mamy tu jeszcze Dona Johnsona, Franka Oza, Toni Collette, a także młodych: Katherine Langford wraz z Jaedenem Martellem.
Iskrząca się humorem wizja reżysera różni się nieco od narracji wyznaczanej przez wspomnianych autorów kryminału. W pełni nie bazuje na koncepcji Thompsona (choć wciąż) o zawarciu akcji od początku do końca (od popełnienia morderstwa po jego całkowite ujawnienie przez detektywa w zakończeniu), a czerpiąc z oryginalnych zastosowań, dynamizuje akcję w wyznaczanych przez siebie momentach. Trochę tu też demonstracji opowieści, jak z Columbo, gdzie gdy wszystko wydaje się widzowi pewne, nagle, w sposób niespodziewany przestaje takie być. Johnson nie boi się bawić zagadką, przewracać ją o sto osiemdziesiąt stopni, z minuty na minutę udoskonalać, rozwijać wraz z biegiem wydarzeń. Dążąc do końcowej ekspozycji fabularnej machinacji, stosuje nawet suspens, bo gdy widz dowiaduje się coraz więcej i z ekscytacją podchodzi do niesprzyjających rodzinie Thrombey okoliczności, to sami bohaterowie o niektórych rzeczach będą musieli się dopiero dowiedzieć. I skonfrontować z fałszem od dawna istniejącym w ich niby zorganizowanym i kochającym świecie.
Rian Johnson komentuje obłudę klas wyższych, lecz interpretacja polityczna tego scenariusza, a nie społeczna, wydaje się bardzo niewłaściwa, nie na miejscu; podpinanie tego pod antytrumpowską satyrę, jak to niektórzy recenzenci robią, jest zgoła infantylne, pretensjonalne. Składając puzzle w całość, twórca obrazuje w prześmiewczy, ba, nawet groteskowy sposób rodzinne zakłamanie, wyzwala z postaci wszelkie animozje wobec siebie nawzajem. Thrombeyowie są jak „pasożyty”, bazujące na innych zasadach niż te z Parasite, żerujące na sukcesie Harlana, otaczające go kłamliwą miłością, czekające na śmierć podstarzałego autora. A gdy ona nadchodzi, iluzoryczny smutek prędko zostaje przykryty oczekiwaniem na punkt kulminacyjny. Chodzi mianowicie o odczyt testamentu Thrombeya. A gdy już się to stanie, wyzwolone zostaną ostateczne demony. Będą krzyki, będą bluzgi, będą chamskie odzywki. Tytułowe noże też będą – spiczaste języki zagęszczą akcję, prezentując fałszywą skromność zaściankowej rodziny, której jakiś czas temu zachciało się flirtować z mamoną. Bo gdy wyczują ich utratę, zrobią wszystko, by utrzymać się na finansowym piedestale.
Fascynująca jest dla mnie postać Daniela Craiga, spostrzegawczego, ale – podkreślam – nieidealnego detektywa wykreowanego na kartach scenariusza przez Riana Johnsona. Elegancki dżentelmen wyposażony w perfekcyjny wzrok, a nawet w gustowne krawaty bardzo się napoci w rozwiązaniu tej zagadki. Nie jest on znany wszystkim, dlatego to także pewnego rodzaju opowieść o jego drodze na szczyt – z początku chwilami wyszydzany, zaczyna wzbudzać szacunek rodziny, przecież to od niego zależy rozwiązanie tajemnicy morderczego samobójstwa. Jego sposoby, choć nie zawsze poprawne, są newralgiczne przy całym procesie detektywistycznej metodologii, sposobach dedukcji. Scenom z Benoitem Blankiem towarzyszy aktorska teatralizacja, bo gdy przesłuchuje podejrzanych, zwraca uwagę na emocjonalizm bohaterów. Przed jego przeszywającym spojrzeniem prawda nie ma szans uciec.
Konkluzja detektywa na temat rodzinnej dwulicowości to oczko w stronę kina detektywistycznego, mianowicie fanów Herculesa Poirot i jego monologu na temat zbrodni z Morderstwa z Orient Expressie. Tutaj winni są nawet ci, którzy teoretycznie nic nie zrobili. Zakłamanie i bezduszność bohaterów wprawiają w odrazę Benoita Blanca, a wraz z nim widza. Jednak, co najważniejsze, scena nie zostaje przedstawiona w pompatyczny sposób, reżyser posługuje się bardziej kpiarskim, brytyjskim humorem. I choć akcja się dzieje w USA, taki właśnie jest film Riana Johnsona – szyderczo przenikliwy.