KAOS. Świat BOGÓW nie dla śmiertelników [RECENZJA]
Bogowie wylądowali na Netfliksie w postaci komediowo-fantastycznego serialu Kaos napisanego przez Charlie Covell. Uściślając, greccy bogowie, czyli jedni z tych podstawowych dla późniejszej kultury cesarsko-rzymskiej i postrzymskiej, którzy wraz z rzymskimi i egipskimi dali początek wszelkim innym „zachodnim” bóstwom. Szkoda, że nasze słowiańskie się nie załapały, ale Mieszko I dał im niestety bardzo zły PR swoim chrztem. Pień jest wszelako jeden, a serial Kaos opowiada o procesie jego rozpadu za sprawą bogów oraz ich oddanych akolitów. Metafora nakręcona jest zręcznie, nowocześnie, reinterpretując znane ze szkoły symbole oraz dając im jakże logiczne, chociaż zupełnie nieoczekiwane, miejsce w naszym życiu XXI-wiecznych zjadaczy kultury popularnej. Nie polecam więc produkcji ani ludziom „klasycznie” zdewociałym, ani tym bardziej ideowym wrażliwcom, których nagle przed ekranami może trafić piorun Zeusa w postaci czarnej Persefony oraz Dionizosa, który podobnie jak wielu ówczesnych Greków lubi obcować z męskimi genitaliami, zwłaszcza w klubowych toaletach.
W rzeczy samej wszystkie te poważne metafory są podane widzom w dowcipnej formie. Dowcip ten bardziej jednak łączy się z gorzką prześmiewczością niż szalonym slapstickiem. Generalnie postacią, wokół której wszystko się kręci, jest Zeus (Jeff Goldblum). Straszna z niego kanalia, jak w przypadku większości bogów. Czasy się jednak zmieniają, a ludzie zaczynają być coraz bardziej szczęśliwi. Niestety Zeus to zauważa w czasie jednej ze swoich „rozrodczych” podróży na Ziemię. Naczelny Bóg czuje, że słabnie, więc próbuje zrobić wszystko, żeby wrócić do dawnych czasów, gdy ludzie bardziej się bali, wiedzieli mniej, a cały ich ból uśmierzała prosta wiara w mity. Jak jednak to zrobić, gdy nawet wśród boskich członków rodziny władcy piorunów sama boskość jakoś zeszła na dalszy plan, wobec prozaicznego życia. Przez fabułę prowadzi widzów doświadczony przewodnik w postaci Prometeusza, którego Zeus uważa za najlepszego „przyjaciela”, dlatego czasem odkuwa go od skały i zabiera do swojej hiperbogatej rezydencji, żeby zasięgnąć rady, jak udręczyć zbyt wesołych śmiertelników. No i jeszcze ten Orfeusz, beznadziejny romantyk, będący w stanie zrobić dla swojej uwięzionej w zaświatach Eurydyki dosłownie wszystko, chociaż ona go już wcale nie kocha i przed śmiercią chciała odejść. W Kaosie mit dosłownie łączy się z rzeczywistością tak, jakby z niej wyrósł, co jest w istocie prawdą, lecz jakoś tak się złożyło, że prezentowana nam w kulturze narracja nigdy tego tak sprawnie literacko nie kreśliła. Celowo zresztą, gdyż rozdział między światem rzeczywistym a nadprzyrodzonym, który jest celem, sprzyjał karności wyznawców. Połączenie to jest treściowo genialne i zazdroszczę umysłom Charlie Covell i Georgii Christou, że były w stanie coś takiego wymyślić. Wracając do tej gorzkiej prześmiewczości, twórczynie serialu chciały w tej lekkiej formie coś ważnego widzom przekazać.
Z pewnością miały zamiar namówić ich do podjęcia tego niewątpliwie trudnego wyzwania, gdy trzeba spojrzeć na świat bardziej trzeźwo, niż uważa cała otaczająca większość. Ma się więc przeciwko nie tylko swój umysł oraz wyuczone reakcje, ale i innych, często bliskich. Jedyną drogą do kulturowej wolności jest jednak bunt wobec każdej świętości, czego znakiem jest ten napis, którym Zeus tak się oburzył – Jebać bogów. A teraz wyobraźcie sobie nie tylko to, że ktoś takowy w liczbie pojedynczej namalował kałem na Świątyni Opatrzności Bożej, ale generalnie upstrzył nim całą Jerozolimę. Jesteśmy jeszcze cywilizacyjnie w tym miejscu, gdzie zajmujemy miejsce bogów, wyobrażając sobie, zakładając oczywiście ich niepodważalne istnienie, że takie napisy w ogóle by ich obeszły, nawet w Jerozolimie – znając dotychczasowe ich objawianie się w ludzkiej historii. Kaos jest serialem o tym, jak się z takiego magicznego myślenia wyzwolić, bo nie ma nic gorszego dla bogów od gorliwych wyznawców, którzy się w ich imieniu wysadzają, gwałcą i mordują, a nawet ciągle gadają o jakichś bluźnierstwach. To wszystko kategorie ludzkie, ludzkie wizje boskości, które przesłoniły nam człowieczą w istocie naturę bogów. Jest taka rozmowa Zeusa z Prometeuszem, gdy naczelnik z Olimpu mówi, co trzeba zrobić, żeby ludzie znów się zaczęli bać, a przez to wierzyć, bo to automatyczne. Na Bliskim Wschodzie wciąż się boją. Na Zachodzie jeszcze tylko czasem lękają. Kaos nadchodzi, bo gdy ostatnie mity upadną, wcale nie zacznie się apokaliptyczny nieporządek. Sens słowa „chaos” jest zupełnie inny. Jak miło, że w świecie filmu ktoś tak mądrze wykorzystał prawdziwe źródła naszej europejskiej kultury, jej korzenie, by przypomnieć, jak wiele mądrości da się czerpać z mitologii.
Tyle o warstwie treściowej. Na pochwałę zasługuje również warstwa wizualna oraz wybory castingowe. Jeff Goldblum jako Zeus, David Thewlis w roli Hadesa oraz Cliff Curtis wcielający się w Posejdona. Na drugim biegunie młodsi aktorzy jak Aurora Perrineau, lecz skutecznie dotrzymujący kroku starym wyjadaczom. Pomysł na świat podziemia zaskakuje świeżością, a rejs umarłych parowcem przez Styx jest najlepszą trawestacją mitu o Charonie, jaką do tej pory widziałem. Mocne 8/10.