JEFF GOLDBLUM. Aktor niepodrabialny
W moich pierwszych wspomnieniach Jeffrey Lynn Goldblum jest obślizgły i zmutowany. To dlatego, że jako zaledwie kilkuletni chłopiec obejrzałem ukradkiem Muchę, która jest prawdopodobnie jednym z moich najwcześniejszych filmowych wspomnień. Co oczywiste, dziecięcy umysł nie zapamiętał Goldbluma w jego podstawowej postaci, choć w obrazie Davida Cronenberga obdarzony niepowtarzalnym zestawem oczu aktor zagrał tak, jak przyzwyczaił widzów w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – znakomicie.
Myślę, że nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, gdy skromny autor tego tekstu przyzna na wstępie, iż nie zaznajomił się z całym dorobkiem pana Goldbluma. Ba! Nie zapoznał się nawet z większą częścią tegoż dorobku! Bo gdy spojrzeć na filmografię urodzonego w Pittsburghu Jeffa, szybko można zorientować się, że jest typem aktora, którego zwykłem określać mianem sinusoidalnego. Artysta taki angażuje się w wiele różnej jakości projektów, co jakiś czas wypływając na powierzchnię filmowego marazmu wybitną lub po prostu bardzo charakterystyczną rolą. Tak naprawdę bowiem większość widzów ceni doskonale znanego Goldbluma nie za kilka niezapomnianych kreacji, ale nieodłączny, stale obecny ekranowy magnetyzm.
Wygestykulować siebie
Ten magnetyzm Jeffrey buduje w swojej grze aktorskiej za pomocą wyjątkowej mimiki (pomaga w tym wspomniana już para niepowtarzalnych oczu) oraz, lub może przede wszystkim, gestów. Te ostatnie, choć z pozoru wydają się do siebie podobne, występują w niezliczonej wprost ilości wariantów, wyćwiczonych przez Goldbluma na przestrzeni ponad czterdziestu lat kariery aktorskiej. Gestykulacja Jeffa szybko stała się jego znakiem firmowym, a dziś urosła do rangi amerykańskiego dobra narodowego. Sam aktor jest oczywiście świadomy swojego osobliwego wizerunku i wie, jak odpowiednio go wykorzystać – ma przy tym ogromny dystans do siebie, o czym świadczy materiał upubliczniony niedawno w sieci, będący zabawną formą promocji filmu Dzień Niepodległości: Odrodzenie, w którym Goldblum powraca do roli wybitnego naukowca Davida Levinsona. We wspomnianym nagraniu aktor konwersuje ze swoim filmowym wcieleniem, na potęgę gestykulując w ten niepowtarzalny sposób. Z jednej strony to ciekawa forma wzbudzenia zainteresowania filmem, z drugiej – dowód na to, jak wiele z osobowości artysty znajdziemy w odtwarzanej przez niego postaci.
Z niezwykle wyrazistej gestykulacji Goldbluma skorzystali także w jednym z odcinków twórcy kultowego serialu Przyjaciele. W 2003 roku Jeff pojawił się w nim gościnnie w roli reżysera teatralnego Leonarda Hayesa, u którego pragnie zagrać jeden z głównych bohaterów, Joey Tribbiani. Sposób, w jaki przerysowana została mimika i gesty Goldbluma, jednoznacznie świadczy o chęci osiągnięcia maksymalnie komicznego efektu, co zresztą się udaje, lecz u widzów dobrze znających dokonania aktora wywoła uśmiech podobny do tego, który pojawia się na naszej twarzy, gdy zobaczymy dawnego znajomego na starym zdjęciu. Wydawało nam się, że już o nim zapomnieliśmy, a tymczasem wystarczył jeden gest, by wszystkie wspomnienia wróciły. Taki jest właśnie Jeff Goldblum – nie naprzykrza się widzom, nie stara się za wszelką cenę podsycać zainteresowania swoją osobą. Gdy jednak nawet całkowicie przypadkowo przypomni nam o swym niepoślednim talencie, natychmiast zaczniemy żałować, że widujemy go tak rzadko.
Spośród wszystkich tzw. character actors Jeffrey zdaje się egzemplarzem najbardziej dystyngowanym i mogącym pochwalić się uniwersalnym szacunkiem ze strony kolegów ze środowiska. Wystarczy obejrzeć kilka jego występów w talk shows, których ostatnio ze względu na premierę sequela Dnia Niepodległości było mnóstwo, by przekonać się, że Jeff Goldblum to w Hollywood marka z najwyższej półki. Owszem, gospodarze pokroju Conana O’Briena czy Jamesa Cordena potrafią obśmiać specyficzny sposób bycia aktora, ale w tych lekko kpiących żartach da się odczuć niesłabnący podziw dla jego stylu bycia. Łącząc ekscentryzm, humor i znakomite maniery, Goldblum wyrobił sobie markę jednego z najbardziej interesujących dżentelmenów Hollywood.
Kariera ku uciesze rodziców
Urodził się 22 października 1952 roku jako syn lekarza i prezenterki radiowej, która później zajęła się biznesem. Stwierdzenie, że został aktorem, by sprawić przyjemność rodzicom, byłoby pewnie nadużyciem, jednak państwo Goldblumowie, którzy pasjami uczęszczali na Broadway i interesowali się szołbiznesem, z pewnością nie posiadali się ze szczęścia, gdy Jeff osiągnął sukces. Już w wieku siedemnastu lat przeniósł się do Nowego Jorku, by podjąć naukę w Neighborhood Playhouse School of the Theatre, słynnym konserwatorium aktorskim, gdzie trafił pod skrzydła Sanforda „Sandy’ego” Meisnera. Człowiek, który wychował kilka pokoleń znakomitych artystów, ze Steve’em McQueenem, Diane Keaton i Gregorym Peckiem na czele, miał ogromny wpływ na intuicyjny, energetyczny sposób kreowania postaci, z którego słynie dziś Jeff. Korzystaj z tego, co istnieje – oto jednak z maksym legendarnego instruktora, który doczekał się nawet techniki aktorskiej określanej jego nazwiskiem. Goldblum wziął sobie tę maksymę do serca, a najbardziej korzysta z tego, co mu najbliższe – własnego ciała.
Jeśli debiutujesz w kinie jako zabójca żony głównego bohatera w Życzeniu śmierci, twoja kariera może potoczyć się dwojako: albo już do ostatnich swych dni będziesz obsadzany w rolach szumowin i degeneratów, albo wypadniesz na tyle interesująco, że zasłużysz na kolejne szanse w tym biznesie. W przypadku Jeffa sprawdził się ten drugi scenariusz, dzięki czemu wkrótce zaliczył epizody w dwóch filmach Roberta Altmana, Kalifornijskim pokerze i Nashville, a w 1977 roku pojawił się nawet u Woody’ego Allena w Annie Hall, wypowiadając kultowe zdanie I forgot my mantra. Przełomową produkcją w jego dorobku była Inwazja porywaczy ciał Philipa Kaufmana z 1978 roku, remake kultowego horroru sprzed ponad dwudziestu lat, w którym wcielił się w jednego z głównych bohaterów próbujących rozwikłać zagadkę dziwnych zachowań mieszkańców Ziemi. W późniejszych latach znalazł uznanie w oczach Lawrence’a Kasdana, legendarnego scenarzysty Imperium kontratakuje i Powrotu Jedi, który obsadził Goldbluma w reżyserowanych przez siebie filmach, Wielkim chłodzie (1983) i Silverado (1985). O ile rola w tej drugiej produkcji nie należała do szczególnie istotnych, o tyle występ w Wielkim chłodzie często uznawanym jest za jeden z najlepszych w karierze Jeffa. Wcielił się wówczas w rolę Michaela Golda, nieco przygaszonego i rozczarowanego swymi dawnymi ideałami reportera, różniącego się znacznie od innych, zwykle dość ekscentrycznych postaci, w które wcielał się Goldblum.
Wszystkie te role były jedynie preludium do głównego utworu, jakim była wspomniana na wstępie Mucha Davida Cronenberga z 1986 roku. To właśnie film mistrza body horroru uczynił z Jeffa prawdziwą gwiazdę, stając się przy okazji jednym z największych sukcesów komercyjnych kanadyjskiego reżysera. Goldblum wcielił się w naukowca Setha Brundle’a, którego pasją, a z czasem obsesją stają się eksperymenty związane z teleportacją. Ostatnia faza badań, podczas której Brundle podejmuje próbę teleportacji samego siebie, kończy się tragicznie, gdy do komory transportującej wlatuje tytułowy owad. Naukowiec wkrótce zauważa u siebie nieodwracalne zmiany, na skutek których staje się zmutowanym stworzeniem, które do dziś okupuje zakamarki pamięci autora tego tekstu. Rola w Musze była ważna dla Goldbluma z jeszcze jednego powodu – dzięki niej mógł ponownie zagrać u boku ówczesnej ukochanej, Geeny Davis, którą poznał na planie niezbyt udanej komedii Transylvania 6-5000 z 1985 roku i poślubił w listopadzie 1987. Małżeństwo nie przetrwało nawet trzech lat, ale Goldblum i Davis uważani byli za jedną z najfajniejszych par Hollywood i utrzymywali dobre relacje nawet po rozwodzie. Zanim się rozstali, nakręcili razem jedną z kultowych komedii lat osiemdziesiątych, Ziemskie dziewczyny są łatwe, w którym Jeff – co nie jest szczególną niespodzianką – wcielił się w rolę kosmity, Geena zaś w jego ziemski obiekt westchnień.
Dekada blockbusterów
Lata dziewięćdziesiąte były dla Goldbluma kontynuacją dobrej passy i początkiem jego romansu z blockbusterami. W 1993 roku zagrał w jednym z największych komercyjnych hitów dekady – Parku Jurajskim Stevena Spielberga. Wykreował tam postać Iana Malcolma, przystojnego naukowca, który zapadł w pamięć widowni, a zwłaszcza jej żeńskiej części, głównie dzięki temu ujęciu:
Ogromny sukces Spielbergowskiego widowiska spowodował, że kontynuacja była tylko kwestią czasu i w 1997 roku stała się faktem – Zaginiony świat, choć nie był już tak udany jak pierwsza część serii i nie osiągnął równie imponujących wyników w box office, umocnił pozycję Goldbluma jako gwiazdy blockbusterów lat dziewięćdziesiątych. Tak naprawdę stał się nią rok wcześniej, przy okazji Dnia Niepodległości Rolanda Emmericha.
Film, którego kontynuacja właśnie gości na ekranach kin, do dziś ma równie wielu bezkrytycznych fanów, co zagorzałych przeciwników. Zapierające dech w piersiach widowisko było w 1996 roku prawdziwym przełomem w kinie katastroficznym, który wprowadzał do gatunku powiew świeżości. Dużą dawkę humoru Dzień Niepodległości zawdzięczał przede wszystkim Willowi Smithowi i Jeffowi Goldblumowi właśnie, którzy w zaledwie kilku wspólnych scenach stworzyli przesympatyczny duet. Rosły aktor doskonale wykorzystał swoje atuty, by stworzyć postać nieco fajtłapowatego, ale odważnego naukowca Davida Levinsona, który zupełnie przypadkowo trafia na pierwszą linię frontu w walce z najeźdźcami z kosmosu. Ogromny sukces dzieła Emmericha nie przełożył się na rychłą kontynuację – sequel pojawia się dopiero teraz, dwie dekady po premierze pierwszej części. W Odrodzeniu zabrakło Willa Smitha, ale można być pewnym, że Goldblum podoła swojej roli i ponownie rozbawi publiczność niepowtarzalną ekranową charyzmą.
Choć nie można powiedzieć, by po Zaginionym świecie kariera Jeffa się skończyła, kontynuacja Parku Jurajskiego do niedawna była ostatnią tak dużą produkcją, w której się pojawił. W XXI wieku Goldblum często występował w telewizji – wcielił się m.in. w tytułowego bohatera w krótko żyjącej serii NBC Raines, a także w detektywa Zacka Nicholsa w dwudziestu czterech odcinkach serialu Prawo i porządek: Zbrodniczy zamiar. W ostatnich kilkunastu latach występował m.in. u Wesa Andersona (dwukrotnie: w Podwodnym życiu Steve’a Zissou i Grand Budapest Hotel), a także w interesujących rolach w Ucieczce od życia Burra Steersa, Bezwstydnym Mortdecaiu Davida Koeppa oraz Weekendzie ostatniej szansy Rogera Michella. Wszystkie te kreacje, mniej lub bardziej istotne dla poszczególnych historii, miały jedną cechę wspólną: Jeff kradł w nich każdą scenę, w której się pojawiał. Jego ekranowy magnetyzm każdorazowo ujawniał się z ogromną siłą, a widzowie mogli tylko żałować, że udział Goldbluma w tych produkcjach ograniczał się do zaledwie kilku scen. Można być jednak pewnym, że hollywoodzcy producenci i reżyserzy wkrótce pójdą po rozum do głowy i zaczną częściej korzystać z usług niezwykle wyrazistego aktora. Jako pierwsi zdecydowali się na to twórcy trzeciej odsłony przygód Marvelowskiego boga piorunów – w Thor: Ragnarok, który zadebiutuje w kinach w 2017 roku, Jeff wcieli się w Grandmastera, pradawną, wszechwiedzącą istotę decydującą o losach wszechświata. Czyż można wyobrazić sobie lepszą rolę dla poczciwego Goldbluma?
Stabilizacja po sześćdziesiątce
Jak na razie najważniejszym projektem Jeffreya w ostatnich latach wydaje się jego życie osobiste. W 2014 roku ożenił się po raz trzeci – jego wybranką została blisko dwukrotnie młodsza od niego gimnastyczką Emilie Livingston, a już rok później – w wieku sześćdziesięciu trzech lat! – po raz pierwszy został ojcem. I choć obecnie poświęca się przede wszystkim rodzinie, można spodziewać się, że ma w sobie mnóstwo energii, którą spożytkuje na kolejne ambitne projekty w kinie, telewizji czy na scenie. Być może powróci do pracy za kamerą, którą to pracę tak udanie rozpoczął w 1996 roku, otrzymując nominację do Oscara za krótkometrażowe Little Surprises, a której z nieznanych powodów nie kontynuował? A może w całości poświęci się nauczaniu aspirujących do zawodu aktora młodych artystów, pragnących kształcić się w Playhouse West, instytucji, której jest współzałożycielem? Bez względu na to, którą ze ścieżek wybierze Jeff Goldblum, możemy być pewni, że pozostanie niezapomniany w tym, co robi.
korekta: Kornelia Farynowska