search
REKLAMA
Recenzje

KOBIETY NA SKRAJU ZAŁAMANIA NERWOWEGO. Kalejdoskop nienormalnych pań

Michał Bleja

11 kwietnia 2017

REKLAMA

Uważam, że w dorobku Almodóvara nie ma słabych filmów – są dzieła bardziej lub mniej dopracowane, jednak nawet ich braki po wgryzieniu się w twórczość Hiszpana okazują się niczym innym, jak tylko środkiem stylistycznym. Nie można zapominać o tym, że Pedro wywodzi się z podziemia i punkowo-uliczna estetyka wywarła na niego ogromny wpływ.

Almodóvar jest jednak nie tylko buntownikiem, ale również wirtuozem – jego warsztat, niemal malarska wrażliwość i niezwykła zdolność do wgryzania się w ludzkie charaktery stawiają go w gronie najlepszych badaczy ludzkiej natury wśród aktywnych filmowców. Najbardziej udane jego obrazy łączą w sobie wspomnianą punkową drapieżność z kunsztem, który budzi zachwyt nawet najbardziej wymagających estetów. Dokładnie tak, jak ma to miejsce w przypadku Kobiet na skraju załamania nerwowego.

Tytuł filmu świetnie oddaje jego naturę. To historia kilku kobiet, których losy splatają się wokół mężczyzny, Ivana (Fernando Guillén), odpowiedzialnego pośrednio lub bezpośrednio za ich kłopoty. Każda z bohaterek na swój sposób usiłuje sublimować sobie emocjonalne rozczarowanie, smutek lub gniew – fantastycznie odgrywana przez Carmen Maurę Pepa próbuje np. przeobrazić swój balkon na podobieństwo Arki Noego, hodując na nim zwierzęta, po jednej parze z każdego gatunku; Candela (María Barranco) wdaje się w niebezpieczne romanse, a Lucia, żona Ivana (Julieta Serrano) staje się agresywna i niebezpieczna. Do tej mieszanki Almodóvar dorzuca jeszcze Marissę (Rossy de Palma), której zadaniem jest dopełnienie karykaturalnego krajobrazu – Rossy, jak zawsze, nawet grając rolę drugą- lub trzecioplanową, zapada w pamięć najmocniej ze wszystkich zaangażowanych aktorek.

W Kobietach na skraju załamania nerwowego są również mężczyźni – wspomniany Ivan, mimo że stanowi oś filmu, jest postacią bardzo delikatnie zarysowaną, przypuszczam, że w zamyśle Almodóvara miał stanowić raczej alegorię określonego męskiego typu niż pełnoprawnego bohatera filmu. Najczęściej pojawiającym się na ekranie mężczyzną jest Carlos odgrywany przez Antonio Banderasa – temu aktorowi stosunkowo rzadko zdarza się ujawniać talent komediowy, a jeśli już – to właśnie u Almodóvara. Carlos jest synem Ivana, również alegorią, ale dla odmiany naiwności, chłopięcości i młodzieńczej porywczości.

Całości obrazu dopełniają dwie postaci z dalszego planu, które jednak zasługują na kilka słów – zagrany przez Guillermo Montesinosa taksówkarz i sąsiadka odegrana przez Chus Lampreave. Taksówkarz jest kwintesencją Almodóvarowskiego poczucia humoru, skonstruowaną w taki sposób, aby odebrać powagę każdej scenie, w której uczestniczy, a Chus po prostu jest sobą – podobnie jak w Volver wystarczy jej kilka kadrów, aby stać się wisienką na torcie.

Kobiety na skraju załamania nerwowego to ostra jazda – może nie tak ostra jak Labirynt namiętności czy Kika, ale to i tak jeden z najbardziej bezczelnych filmów Hiszpana. Mimo tego ogląda się go zaskakująco lekko. Wielu fanów Almodóvara uważa Kobiety… za najbardziej udane dzieło tego reżysera, zresztą również on sam w licznych wywiadach podkreśla, że spośród wszystkich jego obrazów ten wyszedł mu najlepiej. Osobiście nie byłbym w stanie wytypować najlepszego filmu Pedro – lubię je wszystkie – jednak ta produkcja również w moim prywatnym rankingu znalazłaby się bardzo wysoko. Wydaje się, że w Kobietach… Almodóvarowi udało się coś, co próbował zrobić właściwie od początku kariery – poruszyć trudny problem, ale w taki sposób, aby nieco go odczarować, pokazać w sposób zabawny, choć jednocześnie niezwykle prawdziwy. Łatwość, z jaką ogląda się produkcję z 1988 roku, może być złudna – to film głęboki i niezwykle finezyjny, choć do widza dociera to dopiero kilka godzin po seansie.

REKLAMA