Tekst z archiwum Film.org.pl (29.02.2008)
W porze jesienno-zimowej zapewne każdy Polak, umęczony aurą, z utęsknieniem wyczekuje nadejścia wiosny, która wreszcie zakończy to bezpłciowe coś, co za naszymi oknami próbuje naśladować podręcznikową porę roku. W takich momentach, po porannym uniesieniu powiek możemy zrealizować jakieś trzy schematy zachowania. Pierwszy – dość optymistyczny – będzie polegał na chwyceniu pilota, włączeniu telewizora i zwleczeniu się z tapczanu po piętnastu minutach. Drugi – zachowawczy – zaowocuje serią pomrukiwań, inwektyw i narzekań, które w zasadzie nie mają najmniejszego sensu, ale za to pełnią rolę zadziwiająco krzepiącą. Ostatni polega zaś na w miarę bezbolesnym wygrzebaniu się spod pościeli, spojrzeniu w okno i bezwarunkowym pomyśleniu o miejscu, w którym zamiast sino-burych chmurzysk, rankami przez szyby oglądamy błękitny nieboskłon z jego centralnym punktem – Słońcem.
Niestety, za godzinę trzeba być w pracy, w szkole, na uczelni, czy też w jakimś innym średnio ciekawym miejscu. Urlopu wziąć nie można, a nawet jeśli, to bilety lotnicze są po za naszym zasięgiem. I jak tu nie pozazdrościć „skoczkom”, ludziom, którzy w mgnieniu oka – w dodatku bez opłat, szczepionek przeciwwirusowych i kontroli granicznych – mogą znaleźć się w miejscach, o których większość z nas może jedynie pomarzyć? Wcale nie dziwi mnie to, iż w nowej amerykańskiej produkcji – Jumperze – w ślad za skoczkami podążają „paladyni” lubujący się w ich eksterminacji. Dziwi jednak to, że rolę najtwardszego z nich przyjął Samuel L. Jackson.
Głównym bohaterem filmu jest nikt inny, jak „skoczek”, który bez krzty skrupułów wykorzystuje swoje nadprzyrodzone zdolności. Śniadania na głowie egipskiego Sfinksa, czy materializacje w sejfach bankowych są dla niego codziennością. Żyje się świetnie, bo pieniędzy nie brakuje, w korkach się nie stoi, a ostatecznie spotyka się nawet piękną niewiastę. Oczywiście wszystko do czasu. Sielanka nie trwa wiecznie, gdyż w życiu 'skoczka’ pojawiają się 'paladyni’ – złe persony, które polują na bogu ducha winnych specjalistów od teleportacji. Równolegle do nich, głównego bohatera wizytuje bardziej doświadczony kolega po fachu, który z niezwykłą ekspresją próbuje wytłumaczyć mu grozę zaistniałej sytuacji.
Oglądającemu „dzieło” Douga Limana człowiekowi, przychodzi chęć na ponowny seans Matrixa Wachowskich. „Jumperowscy” bohaterowie wydają się być słabymi kalkami swoich utytułowanych poprzedników. Główny bohater posiada ponadludzkie zdolności, w dodatku w pewnym momencie wybija się nawet ponad swoją specyficzną grupę społeczną. Na jego życie nastają bezpłciowi łowcy, z nieco oryginalniejszym liderem na czele (kłaniają się „matrixowi” agenci z brawurowo zagranym przez Hugo Weavinga agentem Smithem na pierwszym planie). Nawet na plakacie promującym film „skoczek” wydaje się być nieco stylizowany na Neo. Niestety Doug Liman jest w tej konfrontacji przez Matrixa nokautowany.
Zasmuca fakt, że w – powiedzmy sobie szczerze – kiepskim filmie widzimy aktorów klasy Samuela L. Jacksona. Ponoć czarnoskóra ikona amerykańskiego kina postrzegana jest w środowisku aktorskim jako pracoholik. Jeśli jest nim w istocie, powinien w swym nałogu odnaleźć umiar, bo tego typu wpadki zdarzają się w jego karierze coraz częściej – wkrótce mogą zatrzeć nam obraz jego wielkich kreacji (chociażby Julesa Winnfielda z tarantinowskiego Pulp Fiction). Obok Jacksona w filmie pojawia się jego kolega z planu Gwiezdnych wojen, aktor młodszego pokolenia, Hayden Christensen. Myślę, że on, ze swoim przeciętnym aktorstwem i nieprzeciętną (podobno) urodą, do nowej produkcji Limana pasuje jak ulał.
Jest Jumper kolejną pigułką wyprodukowaną z efektów specjalnych i, jak to pigułka, jest do przełknięcia, ale niekoniecznie smakuje. Film z czystym sumieniem można obejrzeć w ramach akcji „wieczór ze znajomymi”, bo makabrycznie nieudany nie jest. Niemniej porywającym widowiskiem też go nazwać nie można.