JAKI OJCIEC, TAKA CÓRKA. Miesiąc miodowy z tatą
Wszyscy dobrze wiemy, że o udaną pełnometrażową produkcję Netfliksa niełatwo. Trzeba się trochę naszukać, żeby trafić na tytuły takie jak Ładunek czy 6 balonów (zanim ktoś zapyta o Anihilację – Netflix jest wyłącznie dystrybutorem tego filmu), po drodze trafiając na takie wtopy jak Bright czy Zagłada. Jaki ojciec, taka córka najpewniej nie podbije serc swoich widzów, ale zdecydowanie bliżej mu do tej pierwszej grupy filmów. Nieco banalna, a momentami przewrotna komedia o odbudowie relacji ojca i córki to dobry sposób na leniwe i upalne popołudnie. Chemia między aktorami i kilka dobrze napisanych żartów nadają całości uroku, choć szkoda, że na próżno tu szukać jakiejkolwiek oryginalności, a śmiechu jest znacznie mniej niż w nowym Ant-Manie (sekwencja w szkole nadal rozśmiesza mnie, ilekroć sobie o niej przypomnę).
Podobne wpisy
Początkiem kuriozalnego rejsu, który znajduje się w centrum historii filmu, jest ślub głównej bohaterki. Rachel (Kristen Bell) to kobieta sukcesu i pracoholiczka kompletnie pozbawiona wyczucia taktu. Jej przywiązanie do służbowego telefonu staje się kroplą, która przelewa czarę goryczy – pan młody w ostatniej chwili doznaje olśnienia, a cały ślub zamienia się w smutną farsę. Rachel zdaje się dobrze sobie radzić z zaistniałą sytuacją, ale nie trzeba dyplomu psychologa, żeby widzieć, jak blisko jest załamania. W tym momencie na scenie pojawia się jej ojciec – mężczyzna, którego nie widziała od 25 lat. Harry (Kelsey Grammer) wie, że nie ma co liczyć na wybaczenie córki, ale chce być przy niej w tych trudnych chwilach. Bohaterowie udają się więc na popijawę, która kończy się następnego dnia… na pokładzie statku pasażerskiego. Rachel miała bowiem rozpocząć swój miesiąc miodowy i w stanie niebiańskiego upojenia postanowiła, że wybierze się tam ze swoim ojcem. Jak można się spodziewać, będzie to początek trudnej drogi do pojednania po latach.
Jednym z większych problemów Jaki ojciec, taka córka jest napisana bez polotu postać protagonistki. Nie wiemy o niej za wiele oprócz tego, że praca zaprząta jej umysł przez większość czasu, a telefon zdaje się mieć przyklejony do dłoni. Rachel jest także dość nerwową osobą… i to właściwie tyle. Na papierze wypada ona wybitnie blado, na szczęście trochę charakteru dodaje jej Kristen Bell, która przekonująco oddaje gamę sprzecznych emocji, którymi targana jest jej bohaterka.
Relacja między tą dwójką to niezaprzeczalnie najważniejszy i najlepiej zrealizowany punkt całej produkcji. Pozostali bohaterowie współtworzą tło, z którego nieco wybija się zaskakująco stonowany Seth Rogen. Nie ma co wśród nich szukać jakiejkolwiek głębi, ich rola tego nie wymaga.
Twórcom z pewnością udało się natomiast umiejętnie oddać sielankowy klimat wakacyjnego rejsu. Spontaniczni ludzie, wodne atrakcje, mniej lub bardziej przaśne aktywności, zakrapiane imprezy – obstawiam, że podczas oglądania filmu niejeden widz przelotnie rozważy wybranie się na taki urlop. Dla bohaterów okazuje się on prawdziwie przełomowy, co wydało mi się zupełnie wiarygodne. Być może ubranie dramatu między ojcem a córką w szaty komedii romantycznej to dziwaczne posunięcie, ale osobiście nie mam nic przeciwko dziwacznym zabiegom, wręcz przeciwnie. Jaki ojciec, taka córka zyskuje na tej zabawie konwencją, choć jednocześnie traci szansę na nieprzewidywalność. Z drugiej strony, szczerze wątpię, by tego typu film potrzebował zaskakujących zwrotów akcji i zakończeń, po których szukalibyśmy na podłodze własnej szczęki. To lekkie i przyjemne kino mające nas rozbawić i nieco poruszyć – i to wychodzi mu całkiem dobrze.