search
REKLAMA
Nowości kinowe

JAK POŚLUBIĆ MILIONERA? Skecz z YouTube’a za grube siano

Jakub Koisz

30 listopada 2019

REKLAMA

Proszę Państwa, podróże w czasie jednak istnieją. Oto bowiem zdarzył się cud – ktoś wziął film romantyczny sprzed dekady, zaklął go w niebycie i kazał mu wyjść z nory właśnie teraz, aby zamieszać w repertuarze kin jeszcze przed samymi Świętami. Mamy tutaj wszystko, co potrzebne: płytki obraz świata, kartonowe miasto oraz żywoty polsatowskich świętych, przekrój społeczny dzielący się na komediową klasę średnią oraz młodych, zdolnych z wielkich ośrodków miejskich. Mamy toposy wyciągnięte z Kopciuszka, twarze, które kojarzy każdy, jeśli nie przełącza bloków reklamowych, a przede wszystkim plakat z oczotrzepną czerwoną czcionką na białym tle. Z taśmy produkcyjnej właśnie wyleciała komedia Jak poślubić milionera? i okazuje się układać chaotyczny świat do kupy. Jest bowiem tym, na co wygląda, niczym więcej.

Niewiele wspólnego ma ten film z kultową komedią z Monroe i Grable pod tym samym tytułem oprócz konceptu wyjściowego. Bohaterką jest Alicja, który zmaga się z wiecznym niedoborem pieniędzy oraz brakiem szczęścia w miłości. Gdzieś między tym wszystkim marzy jej się święty spokój, ale zostaje wciągnięta w wir projektu, któremu przewodzi coach miłości (coacherka?), Sonia, ucząca kobiety zdobywania partnerów. Cała fabuła opiera się więc na prostej i cynicznej prawdzie, do której nie ma co się przyczepić – miłość i romantyzm no fajnie, niech sobie będą, ale hajs musi się zgadzać. Wszystkie te ucieczki, powroty, poszukiwania prawdziwego szczęścia i metafizyki jakoś by sobie poradziły z wybrednym gustem osób, które zjadły sobie zęby na komediach romantycznych, gdyby nie fakt, że grają w tej produkcji aktorzy, którzy kojarzeni są raczej z dostarczaniem piękna. Z tego powodu nie ma tutaj miejsca na rysy i potrząsanie naszą emocjonalną klatką. Tak, film z Małgorzatą Sochą (swoją drogą – naprawdę pewnie wcielającą się w swoją postać), Michałem Malinowskim i Mikołajem Roznerskim nie nurkuje za głęboko w temacie relacji międzyludzkich. Może nie musi, ale mógłby chociaż nie być tak krzywdząco wypełniony stereotypami.

Na przykład miejscami, w które nie wierzysz, czyli chociażby warszawskimi ulicami pochlapanymi intensywnością rodem z amerykańskich filmów futurystycznych. Jeśli coś jest brzydkie, to brzydkie niczym z koszmaru pijanego wujka, a jeśli nowoczesne – to takie, że projektował to sam Steve Jobs przed śmiercią. Jeżeli nowa partnerka byłego męża głównej bohaterki jakaś być musi, to oczywiście, że głupia, abyśmy przypadkiem nie stracili z radaru postaci, której mamy kibicować. Bolesnych uproszczeń początkującego scenarzysty jest więcej, ale nie sztuka się znęcać nad takimi filmami, tylko zastanawiać, czemu ich obraz świata jest w ogóle realizowany. Bo o ile poszukiwanie bogatego mężczyzny jest niejako wpisane w egzystencję i bardzo naturalny to odruch społeczno-biologiczny, to zostaliśmy przyzwyczajeni do ubierania tego w mniejsze szaty cynizmu. W tekturowym, pastelowym świecie wyreżyserowanym przez Filipa Zyblera, chodzi wyłącznie o to, o co chodziło Annie Nicole Smith, kiedy wychodziła przed laty za bogatego starca w przeddzień śmierci – o stworzenie takiej scenerii, która zaspokoi najprostsze potrzeby. Bardzo smutny wydaje się ciąg celów kierujących bohaterami: rozród, dostatek, rozród, dostatek… I tak do końca w tej komedii ludzkiego losu. Dla przykładu: w jednej ze scen bohaterka (również szukająca milionera), postanawia „przelecieć” faceta z drogim samochodem. Jakież jest jej zdziwienie, gdy po akcie płciowym okazuje się, że był to jedynie szofer, a nie właściciel bryki. Koń by się uśmiał, a człowiek powinien płakać.

Jeśli miałbym szukać dobra w tym filmie, to niech to będzie przejrzystość treści (wiadomo, jaka jest stawka w tej wywrotce pełnej suchych liści) oraz piękna, bardzo naturalna w swojej roli Małgorzata Socha. Gdy kamera każe jej uwodzić, robi to z przekonaniem, gdy każe być dziewczyną z sąsiedztwa, przez chwilą taką widać. Szkoda jednak, że scenariusz każe jej egzystować w tej samej przestrzeni co Mikołajowi Roznerskiemu i reszcie. Gdzieś w głębi duszy jest to bowiem obraz zrodzony z prawdziwej nienawiści do ludzi oraz ich rytuałów. Gdy tak bardzo staramy się odpowiedzieć na pytanie „jak poślubić milionera”, całkowicie zapominamy, że można też zadać inne – po co? 

REKLAMA