search
REKLAMA
Recenzje

INVINCIBLE. SEZON DRUGI. Wielka moc i wielka odpowiedzialność [RECENZJA]

W okresie wyraźnego spadku jakościowego Marvela, zawirowań produkcyjnych w DC i filmowych abominacji od Sony, „Invincible” jawi się niczym projekt z innego świata.

Janek Brzozowski

19 kwietnia 2024

REKLAMA

Z Markiem Graysonem rozstawaliśmy się, gdy znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Właśnie powstrzymał ojca przed oddaniem Ziemi w ręce bezwzględnych Viltrumitów. Sprzeciw wobec rodziciela został jednak opłacony krwią – nie tylko Marka, ale również tysięcy niewinnych mieszkańców Chicago. Pierwsze odcinki drugiego sezonu Invincible to właściwie kronika radzenia sobie z traumą: indywidualną i kolektywną.

Kronika ta wybrzmiewa najmocniej w wątkach pobocznych i drugoplanowych – jeżeli mam być szczery, to właśnie one od początku stanowią dla mnie o sile serialu Roberta Kirkmana (showrunnera i autora komiksowego oryginału). Wzbogacają świat przedstawiony i decydują ostatecznie o jego wiarygodności. Debbie, matka głównego bohatera, zapisuje się na terapię dla wdów i wdowców po superbohaterach. Donald, cudownie zmartwychwstały pracownik agencji rządowej, mierzy się z kryzysem egzystencjalnym i tożsamościowym, gdy powoli zaczyna docierać do niego, że fizycznie bliżej mu do robota niż człowieka. Atom Eve stara się natomiast aktywnie uczestniczyć w odbudowie miasta – okazuje się jednak, że bardziej przeszkadza, niż pomaga, wkraczając w zakres obowiązków służb mundurowych. Droga większości bohaterów jest cierpka i pełna nieprzyjemnych zakrętów, ale to właśnie dzięki tym zakrętom ogląda się jej przebieg z niegasnącym zainteresowaniem.

Mark tymczasem udaje się na studia, próbuje wieść „normalne” życie u boku Amber. Jak powiedział jednak niegdyś nieodżałowany wujek Ben: z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Mark rozumie znaczenie tych słów lepiej niż ktokolwiek inny. Lepiej nawet niż Spider-Man, do którego były one skierowane – jego moc jest bowiem nieporównywalnie większa od skutków mutacji, która dotknęła Petera Parkera. Bohater stworzony przez Stana Lee i Steve’a Ditko mógł prowadzić względnie przyziemną egzystencję, funkcjonując jako sympatyczny „superbohater z sąsiedztwa”. Mark nie ma takiej możliwości. Jest Peterem Parkerem à rebours – rezolutnym nastolatkiem, na którym ciąży odpowiedzialność Super-Mana. Wykonuje sekretne misje w kosmosie, pracuje dla amerykańskiego rządu, regularnie broni planety przed znacznie poważniejszymi zagrożeniami niż szalony naukowiec z mechanicznymi mackami na plecach. „Cywilne” życie bohatera zaczyna tracić w drugim sezonie rację bytu – związek chwieje się w posadach, a wydalenie z uczelni wydaje się nieuniknione. Cóż poradzić: jeżeli twoja moc przesądza o losach całej planety, to musisz zaakceptować, że jakościowy work-life balance nie ma prawa istnieć.

Invincible, podobnie jak The Boys czy Watchmeni, to właściwie serial antysuperbohaterski. Owszem, opowiadający o przygodach latających ludzi w kolorowych kostiumach, ale problematyzujący zagadnienia wynikające z istnienia tego zjawiska. Who Watches the Watchmen? – pytał przewrotnie w swoim najsłynniejszym komiksie Alan Moore. Kwestia nadzoru nad superbohaterami powraca w wymienionych filmach i serialach jak bumerang. W Invincible pieczę nad trykociarzami sprawuje Cecil Steadman – postać wybitnie ambiwalentna. Szara eminencja o wpływach i aparycji kardynała Richelieu, pociągająca za sznurki z tylnego fotela rządowej posadki. Mark wymyka się jednak jego jurysdykcji. Nie jest do końca ziemianinem – w jego żyłach krąży krew Viltrumitów, najpotężniejszej rasy w kosmosie. To dziedzictwo obarcza bohatera dodatkową odpowiedzialnością. Kiedy w jednym z odcinków nadarzy się taka potrzeba, Mark ściągnie słuchawkę, w której słyszy głos Cecila i opuści ziemską atmosferę. Bo Invincible udowadnia nade wszystko, że bycie superbohaterem to sztuka wyboru – między obowiązkiem a przyjemnością, podążaniem za rozkazami a indywidualną wrażliwością.

Dekonstrukcja konwencji superbohaterskiej jest w serialu Kirkmana związana również z obrazowaniem przemocy. Krew leje się w Invincible strumieniami, głowy wybuchają, trzewia wydostają się na zewnątrz, a ręce łamane są w łokciach. W filmach i serialach Marvela, skierowanych do jak najszerszej widowni, podobny widok byłby nie do pomyślenia – tutaj jest natomiast na porządku dziennym. Animacja buduje bezpieczną granicę między widzem a obrazem, dlatego – choć w obu przypadkach przemoc jest w jawny sposób tematyzowana – brutalne sceny odbiera się w serialu Kirkmana nieco inaczej niż w The Boys. Z większą tolerancją na ich dosadny, naturalistyczny charakter. A jednak: od czasu do czasu Invincible wciąż potrafi zszokować. Jak chociażby wtedy, kiedy Mark dokonuje swojego pierwszego morderstwa. W obronie własnej, sytuacji wyższej konieczności. Co z tego? Ręce opływające czerwoną posoką nie dają mu spokoju, przypominając o starciu, podczas którego dał się ponieść emocjom i stracił kontrolę nad własnymi umiejętnościami. Finał sezonu zbliża bohatera do dziedzictwa Viltrumitów, którzy – pozbawieni empatii i szacunku do życia – zwykli zabijać bez mrugnięcia okiem.

W okresie wyraźnego spadku jakościowego Marvela, zawirowań produkcyjnych w DC i filmowych abominacji od Sony, Invincible jawi się niczym projekt z innego świata. Inteligentny i pomysłowy, wtłaczający w skostniały format nowe życie. Nawet jeżeli drugi sezon jest odrobinę gorszy od rewelacyjnego sezonu pierwszego, to wciąż wybija się wysoko ponad superbohaterską przeciętność. I z niecierpliwością każe nam czekać na więcej.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/