search
REKLAMA
Recenzje

INFINITY POOL. Krwawy traktat o świecie bez reguł [Recenzja]

Nowy film Brandona Cronenberga to cios prosto w grdykę, po którym… chcesz dostać kolejny.

Michał Kaczoń

12 lutego 2023

REKLAMA

Infinity Pool Brandona Cronenberga to jedna z najgłośniejszych i najchętniej komentowanych premier tegorocznego festiwalu Sundance. Film z udziałem Mii Goth i Alexandra Skarsgårda wywołał żywe i burzliwe reakcje, zaskakując swoją formą i dość nihilistyczną treścią. Jak wypada nowy film twórcy sukcesu Possessora? Oceniamy.

Zagraniczna prasa okrzyknęła Infinity Pool „Białym Lotosem dla popaprańców”. Coś w tym jest – obie opowieści rozgrywają się w ekskluzywnych hotelach, a osią fabuły są różnego rodzaju transgresje oraz przekroczenia granic i norm. Jednak w porównaniu z szaleństwem i nieokiełznaną buńczucznością postaci Cronenberga, to, co działo się w Białym Lotosie, wygląda jak przedstawienie w przedszkolu. Dość powiedzieć, że w jednej z pierwszych scen Infinity Pool oglądamy, jak Gabi – bohaterka Mii Goth – podchodzi do sikającego pod krzakiem „Jamesa” Alexandra Skarsgårda i… zaczyna go masturbować. Oglądamy to w dużym zbliżeniu i bez ogródek, aż do dosadnego „money shot”, pokazanego w całej okazałości. Nietypowy podryw gwiazdy Nimfomanki zdecydowanie przekracza granice, ale równocześnie bardzo podoba się i intryguje bohatera. Fakt, że mężczyzna nie reaguje negatywnie na to zdarzenie – co więcej – czerpie z niego satysfakcję, będzie miał ogromne znaczenie dla fabuły. Sytuacja ta stanie się bowiem precedensem, który otworzy drogę do kolejnych przekroczeń. Niema zgoda prowadzi ku kolejnym transgresjom.

„Infinity Pool”: dzikie żądze spuszczone ze smyczy

Na premierze filmu w Park City Alexander Skarsgård oraz operator Karim Hussein pojawili się w obrożach na szyi, z przytroczonymi do nich smyczami. Ten ubiór nie tylko bezpośrednio nawiązuje do jednej z sekwencji obrazu, ale też w prosty sposób odnosi się do głównego motywu w nim eksplorowanego. Mowa o spuszczaniu ze smyczy własnych nieokiełznanych, dzikich i szalonych żądz. Brandon Cronenberg jako scenarzysta i reżyser filmu otwarcie zastanawia się bowiem, co dzieje się z człowiekiem, który nigdy nie spuszcza z tonu i nie dopuszcza swojej mrocznej strony do głosu. Równocześnie prowadzi rozważania w drugą stronę. Zadaje sobie pytanie, co dzieje się z jednostką, gdy ta zbyt mocno zaczyna oddawać się uniesieniom id i kierowana jest jedynie czystymi popędami.

Do tych rozważań dochodzi jeszcze jedna warstwa – osadzając akcję w wyimaginowanym kraju o nietypowym zestawie reguł, Cronenberg  prowadzi traktat o świecie bez zasad. Wydaje się bowiem, że jednym z elementów, które powstrzymują zdrowego człowieka przed robieniem niektórych rzeczy, są strach przed karą i lęk przed śmiercią. Jak zatem  zachowywaliby się ludzie, gdyby oba te elementy przestały być problemem? W tym miejscu rozwija się zresztą najciekawszy element filmu Cronenberga. Wejście w więcej szczegółów byłoby jednak pewnego rodzaju spoilerem, dlatego na razie postawię tu trzy kropki.

„Infinity Pool”: atak na zmysły, od którego trudno oderwać wzrok

Nowy film Brandona Cronenberga to dzieło, które z każdej strony atakuje zmysły widza. Reżyser wykorzystuje nietypowe zagrania kamerą. Już od sekwencji początkowej może się widzowi porządnie zakręcić w głowie, a potem twórca tak często używa stroboskopowych świateł do podświetlania dynamicznych fragmentów mar sennych, jak gdyby celowo próbował wywołać u odbiorcy atak epilepsji. Wtóruje temu warstwa dźwiękowa, która wielokrotnie atakuje uszy krótkimi, głośnymi dźwiękami. Wszystko to wpływa na sposób odbioru dzieła przez widza. Wywołuje w nim niewygodne, podskórne emocje. Zabieg ten jest jednak piekielnie dobrze przemyślany i ściśle związany z samą tematyką dzieła. Brandon Cronenberg, opowiadając historię o bohaterze, którego granice zostają przekroczone,  sam celowo przekracza granice komfortu widza, testując jego wytrzymałość na różne bodźce. To genialny zamysł reżyserski, który niejako stawia nas w sytuacji samego bohatera. My, tak jak on, godzimy się na to, co dzieje się wokół nas. I zamiast wyłączyć film czy odciąć się od złej sytuacji, dajemy się wciągnąć w wir dalszych wydarzeń.

Wiele scen ma wywołać szok i pobudzać emocje. Z tego powodu krew i płyny ustrojowe pojawiają się tu często i gęsto, a cały posępny klimat robi się coraz mroczniejszy. Co jednak znamienne – wiele sekwencji jest tu równocześnie niezwykle zabawnych. Reżyser celowo bawi się formułą deadpanu czy kontrastu, by pokazać podejście bohaterów do tego, co ich otacza. Infinity Pool to bowiem nie tylko traktat o świecie bez zasad, ale także kolejne w ostatnich miesiącach ostrze krytyki wymierzone w snobizm i nieposzanowanie reguł przez klasy uprzywilejowane.

„Infnity Pool” – popis aktorstwa pierwszej klasy

Infinity Pool to obraz dwójki aktorów. Mia Goth i Alexander Skarsgård grają tutaj pełnokrwiste i pełne sprzeczności postaci, których zachowanie tak bardzo zaskakuje, że aż każe zajrzeć w głąb ich psychiki i zastanowić się, skąd wynika. Prym wiedzie tutaj Goth, która po raz kolejny – po brawurowej i zasługującej na wszelkie nagrody roli Pearl w prequelu X Ti Westa – daje popis pięknego szaleństwa, które steruje każdym jej ruchem i gestem. Aktorka znów ma szansę zalśnić pełnym blaskiem. Tak jak w Pearl, tak tutaj dostaje zresztą scenę, w której może gardłowo krzyczeć, robiąc to z niezwykłą gracją, wdziękiem i pełnią skrajnych emocji. Scena wrzasku przed autobusem oraz następująca po niej sekwencja na masce samochodu pokazują, że Mia Goth to aktorskie zwierzę, które najlepiej czuje się, gdy jej bohaterka może w pełni oddać się szaleństwu i dać kierować nieokiełznanemu id.

Partnerujący jej Alexander Skarsgård również wypada świetnie, choć używa do tego nieco innych środków wyrazu. Warto jednak nadmienić, że szwedzki aktor już w pierwszych sekwencjach inteligentnie zrywa z dotychczasowym emploi, pokazując nowe, nieznane i bardziej wycofane oblicze. Na dodatek – we wspomnianej wcześniej scenie z obrożą ma szansę wykorzystać umiejętności, których nauczył się na potrzeby roli wampira Erica Northmana w sześciu sezonach hitu HBO Czysta krew.

„Infinity Pool” – recenzja. Oceniamy film Brandona Cronenberga

Infinity Pool to film po**bany, szokujący i atakujący zmysły – ruchem, dźwiękiem i stroboskopowymi światłami. To nie jest zwykła produkcja, a bardziej szczególne doznanie. Nowy film Cronenberga równocześnie wystawia nas na próbę, w tym samym czasie nie pozwalając nam oderwać wzroku od ekranu. Reżyser pozwala widzowi wybrać się na wyprawę do otchłani szaleństwa i zajrzeć do miejsca, z którego nie ma już ucieczki.

Efektem jest kino wymagające i trudne, ale równocześnie bardzo satysfakcjonujące, bo pozwalające doznać niemal granicznych wrażeń. Infinity Pool ma wszelkie zadatki, by stać się filmem kultowym. Nawet jeśli w mojej ocenie strukturalnie, tematycznie i formalnie to Possessor jest jednak lepiej i pełniej przemyślany. Najnowszy obraz syna Davida Cronenberga odczuwa się jednak całym sobą i nie sposób pozostać obojętnym wobec tego, co oglądamy. W całym swoim ekscesie i dążeniu do przesady Infinity Pool pozostawił mnie jednak z lekkim poczuciem niedosytu. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, że niedosyt w kinie jest dużo lepszy od przesytu, mogę śmiało stwierdzić, że polecam Infinity Pool. Szansa jest, że tak porytego, a równocześnie inteligentnego filmu już dawno nie widzieliście. (No, przynajmniej od czasu Titane Julii Ducournau).

Michał Kaczoń

Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA