search
REKLAMA
Recenzje

IN FEAR. Ten surowy niskobudżetowy thriller to perełka

W thrillerze „In Fear”, las staje się dla bohaterów pułapką bez wyjścia.

Jakub Piwoński

1 stycznia 2024

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl (2014)

Zapewne dobrze znacie uczucie, towarzyszące nam wieczorową porą w lesie. Bez względu na to, jak piękne byłyby okoliczności przyrody, po upływie określonej godziny las przestaje być miejscem, w którym czujemy się bezpiecznie. Atmosferę przesyca niepokój, na skutek czego oglądamy się nerwowo za siebie, myląc szelest liści z szeptem, a pękające gałęzie z krokami wyimaginowanej postaci. Jesteśmy wówczas bezradni i słabi, ponieważ ogarnięci lękiem nie potrafimy myśleć racjonalnie. A przecież z każdą minutą robi się coraz ciemniej, a do domu jeszcze tak daleko…

Lęk ten z lubością wykorzystywany jest przez twórców różnej maści dreszczowców po to, by bazując na nim, opowiedzieć kolejną  historię o błądzących w leśnym gąszczu osobnikach, nie radzących sobie z zagrożeniem, jakie ich spotkało. Las i jego tajemnica staje się wówczas punktem wyjścia do ukazania zagubienia.

W thrillerze „In Fear”, las staje się dla bohaterów pułapką bez wyjścia. Przemierzając samochodem jego ścieżki, w pewnym momencie zdają sobie sprawę z tego, iż jeżdżą w kółko. „Nie zgubiliśmy się, jesteśmy w pieprzonym labiryncie” – mówi w pewnym momencie filmu dziewczyna, do swego towarzysza niedoli. I obserwując poczynania dwójki bohaterów, bezsilne starających się dojechać do celu, trudno jest nie zgodzić się z tak dosadną oceną ich sytuacji. Oczywiście ktoś ich w tym labiryncie musiał umieścić i z pewnością zrobił to nie bez powodu. Żeby zrozumieć istotę postępującego niebezpieczeństwa, bohaterowie będą musieli przypomnieć sobie do czego doszło w okolicznym pubie, w którym przebywali na krótko przed wyprawą… Bez względu na to jak dobrze potrafimy przewidzieć finał tak rozpisanej fabuły, w tym wypadku jest on dalece niejednoznaczny i przysparzający o niemałą ilość emocjonalnego bólu.

„In Fear” jest brytyjską produkcją typu low-budget, za którą odpowiada reżyser Jeremy Lovering – niezależny twórca, którego najważniejsze dotychczasowe dokonania pochodzą z obszaru telewizji. Ubogie doświadczenie filmowe nie przeszkodziło mu jednak w tym, by swoim pełnometrażowym kinowym debiutem umiejętnie zaintrygować i wstrząsnąć widzem. Film miał swoją premierę na festiwalu w Sundance, który przyzwyczaił nas do tego, iż potrafi wypromować niemałe perełki. „In Fear” jest niewątpliwie jedną z nich. Obraz został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez publikę jak i krytykę, a do tych oklasków z chęcią dołączę się także ja. Szkoda tylko, że rodzimi dystrybutorzy na tak pozytywny odbiór filmu niskobudżetowego ponownie pozostali ślepi. Ale to, że nie mogliśmy obejrzeć „In Fear” w Polsce z pewnością wiąże się także z tym, iż takie filmy wypuszczane są z reguły w znacznie ograniczonej liczbie kopii (podobną historię przerabialiśmy przy okazji chociażby „V/H/S”).

W stymulowaniu dreszczyku emocji pomaga surowa kompozycja filmu.  Kino grozy, jak zapewne zauważyliście, rządzi się bowiem trochę innymi prawami. Czasem im niższy koszt produkcji horroru, tym bardziej wiarygodnie wypada on w straszeniu. Brzmi to paradoksalnie, ale znajduje to swoje uzasadnienie – minimalizm formalny jest w cenie dla współczesnego oblicza filmowej grozy. Niezbędna jest jednak realizacyjna rzetelność, która nie zaburzając naszej uwagi, umiejętnie wytworzy i poprowadzi napięcie. I to w „In Fear” działa bez zarzutów. Istotne jest także to, że należycie dopracowane zostały aspekty logiczne, co zawsze pomaga w prawidłowym odbiorze filmu (szczególnie gdy opiera się on o prosty koncept fabularny, który dopracowany pod tym względem winien być wówczas z zasady). Satysfakcję z seansu pieczętują inteligentne nawiązania do klasyków gatunku – tym najważniejszym będzie z pewnością odwołanie do „Autostopowicza”, którego motyw przewodni został w „In Fear” ciekawie odświeżony.

Tytuł filmu jest prosty i chwytny, i idealnie oddaje sens historii jaką mamy przyjemność przeżywać podczas seansu. Środki wyrazu czasem mogą być ubogie, a oglądane twarze mogą nam nic nie mówić, ponieważ na dużym ekranie widzimy je po raz pierwszy. Żeby jednak poczuć wszechogarniający strach, wystarczy, że umiejętnie i z wyczuciem zagra się dźwięki na tych strunach, które przywołają obrazy przeżytej już niejednokrotnie trwogi. Wydobywająca się wówczas melodia może brzmieć znajomo i do złudzenia przypominać nam coś, co już słyszeliśmy. Nie przeszkodzi nam to jednak w ponownym, głębokim jej odsłuchaniu.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA