search
REKLAMA
Recenzje

IN A VIOLENT NATURE. Nowa jakość horroru

Film grozy Chrisa Nasha z 2024 roku.

Maciej Kaczmarski

22 października 2024

REKLAMA

A gdyby tak Gus Van Sant albo Terrence Malick nakręcili horror?

Grupa młodych ludzi spędza wakacje w leśnym domku kempingowym nad jeziorem położonym w dzikich ostępach kanadyjskiej prowincji Ontario. Wędrując przez las, natrafiają oni na ruiny wieży przeciwpożarowej, gdzie odnajdują wiszący na gałęzi medalion. Jeden z chłopców zabiera wisiorek i daje go swojej dziewczynie, uwalniając w ten sposób nieumarłego potwora spoczywającego pod pozostałościami wieży, który wychodzi na powierzchnię i rozpoczyna poszukiwania medalionu. W nocy przy ognisku inny chłopiec opowiada swoim współtowarzyszom przerażającą lokalną legendę: przed kilkudziesięcioma laty Johnny, opóźniony w rozwoju syn miejscowego sklepikarza, został podstępem zwabiony na wieżę przez pracujących w lesie drwali. Przestraszony przez ukrywającego się na szczycie drwala Johnny spadł z wieży i zginął na miejscu. Od tamtej pory okolicą co pewien czas wstrząsają serie niewyjaśnionych morderstw przypisywanych mścicielowi zza grobu. Młodzi nie wiedzą, że ich opowieści przysłuchuje się ukryte w krzakach monstrum dzierżące siekierę. To właśnie Johnny, który pragnie odzyskać medalion.

Na pierwszy rzut oka In a Violent Nature nie różni się niczym od innych slasherów: zamaskowany morderca, młodzieńcy płci obojga, którzy padają jego ofiarą, kemping w odosobnionym miejscu, skrajnie brutalny charakter zabójstw itp. Różnica tkwi w zupełnie innym rozłożeniu akcentów. Oto bowiem niemal cały film ukazany jest z punktu widzenia niemego, nieumarłego mordercy w starej masce przeciwpożarowej. Nie ma tu żadnych protagonistów, którzy mogliby skutecznie stawić mu opór – postacie funkcjonują na zasadzie archetypów dobrze znanych z kina grozy: napalony palant, klasowy klaun, ostatnia dziewczyna itd. Reżyser i scenarzysta Chris Nash powiedział, że głównym bohaterem In a Violent Nature jest dzika kanadyjska przyroda (zdjęcia kręcono na terenie dystryktu Algoma). I rzeczywiście: z namaszczeniem celebruje się tutaj długie, powolne ujęcia ukazujące mordercę przemierzającego leśne gęstwiny. W filmie nie ma muzyki niedegetycznej, a ścieżkę dźwiękową tworzą głównie odgłosy natury, co w połączeniu z formatem obrazu 1.33:1 tworzy klaustrofobiczną atmosferę izolacji na ogromnej, niebezpiecznej przestrzeni.

Kolejnym novum w filmie Nasha jest całkowity brak typowych dla slasherowej konwencji jump scare’ów: przez prawie cały czas widz doskonale wie, gdzie znajduje się Johnny, bo ogląda akcję z jego perspektywy. Jeśli morderca za kimś podąża, to można być pewnym, że zaraz nastąpi gwałtowna i okrutna śmierć. Niektóre zabójstwa dokonują się poza kadrem, pozostałe zaś ukazywane są w szczegółach i przypominają opcję fatality/brutality z serii gier Mortal Kombat, czyli jak najbardziej krwawe wykończenie przeciwnika (na szczyt pomysłowości w uśmiercaniu ofiar twórcy wspinają się w sekwencji na klifie, ale nie warto zdradzać żadnych szczegółów). A jeśli już o grach mowa, to In a Violent Nature kojarzy się też z Firewatch, Dear Esther, The Long Dark i innymi produkcjami spod znaku walking simulator, w których poruszanie się po rozległych terenach tylko z rzadka jest przerywane akcją. Nie wiadomo, czy Nash wzorował się na wymienionych tytułach, ale wskazał kilka inspiracji filmowych, przede wszystkim kino Terrence’a Malicka oraz slow cinema Gusa Van Santa, zwłaszcza jego „trylogię śmierci”: Gerry’ego (2002), Słonia (2003) i Last Days (2005).

Do tej wyliczanki można dorzucić Rytuały (1977) Petera Cartera i Piątek trzynastego (1980) Seana S. Cunnighama, a na ten drugi trop wskazuje gościnny udział Lauren Marie-Taylor, która zagrała w Piątku trzynastego II (1981) Steve’a Minera. Scena z jej udziałem jest jedną z najbardziej niepokojących sekwencji w całym filmie Nasha: Taylor wcieliła się w podróżującą samochodem kobietę, która ratuje jedyną osobę ocalałą z masakry urządzonej przez Johnny’ego – i opowiada jej pewną historię. Napięcie jest nieomal nie do wytrzymania. Czy morderca nie wynurzy się zaraz z krzaków? Czy nie wymusi na kobiecie wypadku? A może to ona jest w jakiś sposób związana z Johnnym? Na ekranie pozornie nic się nie dzieje, ale nerwowość sięga zenitu – po części dlatego, że obecność mordercy została tak silnie zaznaczona w poprzednich osiemdziesięciu minutach, że nie sposób już pozbyć się wrażenia, że jest gdzieś obok i szybko wznowi swój terror. Johnny jest bowiem niczym siły natury: niepowstrzymany, nieobliczalny żywioł, z którym nie można negocjować. Od czasu Enys Men (2022) Marka Jenkina nie było tak znakomitego i tak świeżego horroru.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA