HAKER. Komputery i nastolatkowie, co może pójść nie tak?
Haker to produkcja, którą wprowadza u nas Vivarto, dystrybutor z mocnym poczuciem misyjności w kwestii wychowania dzieci i młodzieży. Swojego rodzaju nisza dla wycieczek szkolnych nie jest na szczęście cynicznym skokiem na kasę, ale kreatywnym projektem okraszonym szczyptą edukacji oraz komentarzem specjalistów. Zresztą Vivarto chyba znalazło klucz do serc kinomanów – w ich ofercie znajdują się filmy młodzieżowe z zupełnie różnych półek gatunkowych (fantasy, sensacja, film superbohaterski), jednak łączy je szczerość wobec widza. Wprawdzie Haker Poula Berga to typowe kino dla nastolatków, które zrobiono zdecydowanie przyciężką ręką boomerską, ale jest zdecydowanie oglądalne i to paradoksalnie z powodu swojej anachroniczności. W rozdaniu zimowych przyjemniaczków filmowych wygrywa tym, że nie oczekujemy od niego za dużo, a okazuje się być w sam raz.
Benjamin jest sierotą, która fantazjuje o potędze w cyberświecie, bo mogłoby się wydawać, że w rzeczywistości nie ma ku temu możliwości. Ma wprawdzie talenty wyróżniające go na tle rówieśników, jest bowiem naturszczykiem w dziedzinie hackingu, jakby z mlekiem matki wyssał umiejętność mącenia w sposób tajny i niezauważalny. Owa matka reprezentuje wielką nieobecną w jego życiu, więc logiczne byłoby, gdyby okazała się kimś ważnym jedynie w jego marzeniach. Chłopak pewnego dnia odkrywa, że jego rodzicielka żyje, czego dowodzi zagadkowe nagranie. Tak zaczyna się przygoda, która połączy go z tajemnicami rodzinnymi oraz przetestuje umiejętności hakerskie. W tej fantazji na temat sierocej przygody pojawiają się więc musowo szpiedzy oraz demony przeszłości. Wszystko to byłoby niezłym trzonem dla opowieści typu Labirynt fauna, w której fantazmaty mieszają się z ucieczką w głąb umysłu, ale Haker nie jest taki cwany – to po prostu młodzieżowe kino szpiegowskie. Dokładnie takie, jak opisuje dystrybutor, bez odwróceń tonalnych, zaskoczeń, a przy tym na szczęście przeskakujące poziomem plakat (trzeba przyznać, że bardzo generyczny).
Przypomina to zacne, pisane z pasją (choć przez autorów lubujących się w seriach) książki young adult. Uniwersalizm, który dotyka bohaterów, niesie za sobą wartość dydaktyczną, oczywiście, ale nie jest wybrukowany cynizmem. Takie filmy mogą powstawać w każdej epoce kinematografii, a cała ta “hakerska” otoczka to jedynie uwspółcześniony sztafaż. Uczucie, które kiełkuje między Benjaminem a Savannah (inną wychowanką ośrodka, w którym mieszka chłopak), oparte jest na schematach zaczerpnięty z setek filmów młodzieżowych, a jednocześnie realizuje mit, na którym giba się chociażby historia Spider-Mana. W świecie szarości oraz zwyczajności zawsze znajdzie się ktoś, kto dostrzeże w nas wyjątkowość, jeszcze zanim sami ją w sobie zauważymy. “Nikomu nie ufaj” – słyszy bohater na początku swojej szpiegowskiej wędrówki, ale film implikuje sprawy wręcz odwrotne. Nie można nosić tego świata na barkach w pojedynkę, a żeby kroczyć naprzód, należy uformować drużynę.
I chociaż niekiedy próbuje uderzyć to w nuty Dziewczyny z tatuażem granej na syntezatorze – nawet archetypy postaci przywołują ten już coraz bardziej zapominany nurt, który zapoczątkowali Larsson i Fincher – ta szkolna potańcówka jest solidnie brzmiącym i wyglądającym akcyjniakiem. Elektroniczna muzyka i szybki montaż wielokrotnie próbują pomóc nam zapomnieć, że tak naprawdę mamy do czynienia z klasyczną historią młodzieżową, w której chodzi o ukształtowanie swojej tożsamości oraz zdobycie miłości, najlepiej poprzez odbytą wędrówkę. A ta warstwa została akurat potraktowana z należytym szacunkiem.