GWIAZDY. Proszę opuścić boisko
Z nowego filmu Jana Kidawy-Błońskiego wyszedłem zły. Mając tak świetną i częściowo prawdziwą historię jako bazę, a także duet obiecujących aktorów (Mateusz Kościukiewicz, Sebastian Fabijański), można było stworzyć prawdziwie porywający film. Zapowiadało się interesująco, ale bardzo szybko zrozumiałem, że reżyser mocno przestrzelił.
Obraz otwiera niezwykle teatralny prolog, który za pomocą koszmarnych klisz wprowadza nas w historię Jana Banasia. Co gorsza, ten pełen sztuczności wstęp – podobnie jak cały film – okraszony jest najgorszą narracją z offu, jaką miałem okazję słyszeć, odkąd tylko pamiętam. Na ten zabieg narzekałem już przy okazji Legendy, ale tutaj wkracza to na zupełnie inny poziom. Ilość ekspozycji, która została wtłoczona w opowieść prowadzącego nas przez film protagonisty, to materiał na audiobook. Wiele informacji jest zupełnie zbędnych i nieistotnych dla historii, inne zaś można było przedstawić dużo ciekawiej za pomocą właściwych scen. Przez dużą część czasu aktorzy nie mają nawet nic do roboty, bo o wszystkich faktach jesteśmy informowani przez głos Kościukiewicza (który niestety nie jest głosem Martina Sheena z Czasu apokalipsy i średnio nadaje się do takiego zadania).
Jest to o tyle smutne, że widać potencjał zarówno w jego postaci, jak i w granym przez Fabijańskiego Ginterze. Niechęć i rywalizacja między dwoma panami jest widoczna i wiarygodna, dobrze rozumiemy też jej podstawy. Inna sprawa, że ich początkowa przyjaźń nie została zarysowana na tyle, by jej rozłam był choć trochę przejmujący.
Dobry scenarzysta jest w stanie stworzyć spójny tekst i właściwie rozdzielić ciężar każdego wątku. Tutaj jednak skaczemy po wydarzeniach, przenosimy się w czasie, postaci pojawiają się i znikają – brak w tym jakiegokolwiek zgrania, a potencjał ginie w chaosie. Sama historia miłosna została przedstawiona kuriozalnie i zaskakująco pobieżnie – istotne sceny pojawiają się w przypadkowych momentach, nie mają swoich reperkusji, a w kwestii istniejącego tam płomiennego uczucia trzeba wierzyć na słowo.
Na słowach w dużej mierze kończy się także sprawa samej piłki. Rozczarowani będą ci, którzy liczą na konkretne, widowiskowe starcia dwóch jedenastek. Większość czasu serwuje się nam krótkie, niewiele znaczące zajawki poszczególnych spotkań, a na nieco dłużej zatrzymujemy się przy dwóch. Oba trwają jednak tyle, że w całości mogłyby się zmieścić w zwiastunie – pierwsze zostało nakręcone sprawnie i dynamicznie, drugie to zdecydowane przegięcie z formą i nadmiar zwolnionego tempa. Ogólnie jednak strona wizualna filmu jest jego najjaśniejszym punktem. Zdjęcia Michała Englerta zgrabnie oddają klimat PRL-owskiej scenerii, wrażenie robi też inscenizacja planów i dobór miejscówek. Na ciepłe słowa zasługuje również muzyka, ale to akurat standard w produkcjach ukazujących ten wycinek polskiej historii.
Podobne wpisy
Film próbuje w jakiś sposób odnieść się do wydarzeń politycznych i skomentować kwestię tożsamości narodowej, ale ginie to w natłoku innych wątków i bohaterów pojawiających się dosłownie na pięć minut. Chyba największy niesmak pozostawia postać ojca Janka, i to wcale nie z racji jego wątpliwej moralności. To karykatura, nie człowiek, a potencjalnie najbardziej przejmujący punkt filmu wypada przez to niedorzecznie i komicznie. Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że tak emocjonująca historia nie wzbudza niemal żadnego zaangażowania. Z pewnością zainteresowanie historią Jana Banasiaka pozwoli spojrzeć na Gwiazdy nieco łaskawszym okiem, ale nie na tyle, by wybaczyć liczne kardynalne błędy filmu. Przykro mi to mówić, ale znacznie lepszym pomysłem na wieczór będzie obejrzenie dowolnego meczu w telewizji i przeznaczenie kwoty odpowiadającej cenie biletu na właściwe napoje i przekąski. Reżyser i scenarzysta mogliby za to zaśpiewać „Polacy, nic się nie stało”… ale nie byłaby to prawda.
korekta: Kornelia Farynowska
https://www.youtube.com/watch?v=DvtAvPdri9I